Nowy cud rozmnożenia chleba

Zadajmy sobie pytanie, dlaczego tych ludzi - mających w sobie tyle siły, tyle wrażliwości, tyle chęci pomocy potrzebującym, wypełniających tak doskonale dzieła miłosierdzia - nie ma w naszych parafiach? Dlaczego nie uczestniczą w naszych mszach świętych, w nabożeństwach?

„Pomoc Polaków dla Ukraińców jest jak nowy cud rozmnożenia chleba…” – powiedział w rozmowie z Radiem Watykańskim o. Misza Romaniv, dominikanin z Ukrainy.

Około 87 proc. mieszkańców Polski to katolicy. Mam na myśli osoby, które przyjęły chrzest, Eucharystię i bierzmowanie, czyli cały pakiet sakramentów wtajemniczenia chrześcijańskiego – przygotowania do dojrzałego i świadomego chrześcijańskiego życia. W praktyce jednak nasza edukacja katechetyczna zatrzymuje się na przygotowaniu do Pierwszej Komunii Świętej czyli ogranicza się do podstawowego katechizmu. Dzieci uczą się dziesięciu przykazań, trzech cnót teologicznych, czterech cnót kardynalnych, siedmiu sakramentów, siedmiu grzechów głównych, czasem dodaje się do tego uczynki miłosierdzia i osiem błogosławieństw. Muszą je, mówiąc potocznie, zaliczyć na ocenę w szkole. 

W kolejnych latach lekcje religii w szkole nie prowadzą do pogłębienia wiary i praktyki religijnej. Trudno jednoznacznie powiedzieć, dlaczego. Brak jest także pomagającej przeżywać wiarę katechezy dla młodzieży i dorosłych. Do tego w programach religii zasady nauki społecznej Kościoła są zawsze gdzieś na marginesie, a przecież są one również istotnym elementem wiary katolickiej.

Wezwanie, które się wypełnia

Każdy chrześcijanin na mocy przyjętego chrztu jest powołany do tego, aby stać się uczniem i misjonarzem Jezusa. W adhortacji apostolskiej Ewangelii Gaudium papież Franciszek napisał, że stawanie się uczniem i misjonarzem polega na tym aby zbliżać się do Chrystusa, czerpać od niego siłę i moc a jednocześnie otwierać się na działania ewangelizacyjne wobec najuboższych i najbardziej potrzebujących. W adhortacji apostolskiej Gaudete et exultate (o powołaniu do świętości w świecie współczesnym), stwierdził z kolei: „Również my, w obecnym kontekście, jesteśmy wezwani do przeżywania procesu oświecenia, jaki ukazywał nam prorok Izajasz, gdy zastanawiał się, co podoba się Bogu: z głodnym dzielić się chlebem, przyjąć do domu biednych i bezdomnych, przyodziać nagiego, którego zobaczysz i nie odwracać się od swoich bliskich. Wtedy jak jutrzenka zabłyśnie twoje światło… (Iz 58, 7-8).”

Wezwanie papieża Franciszka, pisane cztery lata temu, wypełnia się dziś w Polsce w sytuacji wojny na Ukrainie.

Ostatnie tygodnie stały się dla bardzo wielu z nas czasem sprawdzianu z otwartości i gotowości pomocy – tym razem uchodźcom z Ukrainy. Dziś przeżywamy również – w każdej diecezji i każdej parafii – czas synodu o synodalności. To czas słuchania i podejmowania refleksji o Kościele w kontekście komunii, uczestnictwa i misji. Te dwa wydarzenia: synod i konflikt zbrojny na Ukrainie powinny urzeczywistnić się właśnie komunią, uczestnictwem i nasza misją. 

Spontaniczny odruch serca

Cały świat dostrzegł, że zaangażowanie Polaków, w tym katolików praktykujących, niepraktykujących, a nawet tych deklarujących dziś brak wiary jest ogromne. Pomagamy przybywającym z Ukrainy matkom z dziećmi, osobom starszym i niepełnosprawnym. Ze łzami w oczach i w wielkim wzruszeniu wszyscy uczestniczą w różnorakich formach pomocy. Poświęcają swój czas, pomagając w konkretny sposób potrzebującym.  Choć wielu nie zna zasad nauki społecznej Kościoła, bo nikt nas tego nie uczył, widać, że mają je w sercu i nimi żyją. Świadczy o tym ich obecne zachowanie, dyspozycyjność i chęć pomocy potrzebującym. 

To fenomen naszych czasów. Ludzie zaangażowani w pomoc Ukrainie wypełniają w sposób doskonały uczynki miłosierdzia wobec tych najbardziej potrzebujących. Mowa i o uczynkach względem ciała, i o tych względem ducha. Przypomnijmy może, jak definiuje je Katechizm Kościoła Katolickiego. „Dzieła miłości, przez które przychodzimy z pomocą naszemu bliźniemu w potrzebach jego ciała i duszy. Pouczać, radzić, pocieszać, umacniać, jak również przebaczać i krzywdy cierpliwie znosić – to uczynki miłosierdzia co do duszy. Uczynki miłosierdzia co do ciała polegają zwłaszcza na tym, by głodnych nakarmić, bezdomnym dać dach nad głową, nagich przyodziać, chorych i więźniów nawiedzać, umarłych grzebać. Spośród tych czynów jałmużna dana ubogim jest jednym z podstawowych świadectw miłości braterskiej; jest ona także praktykowaniem sprawiedliwości, która podoba się Bogu”. Wypełnianie tych zaleceń często jest spontanicznym odruchem ludzkiego serca. 

Dlaczego wolą być na zewnątrz?

Postawa osób niepraktykujących czy nawet niewierzących wobec przybywających Ukraińców,  jest odpowiedzią na fakt, że każdy człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo Boga, czyli jest otwarty, a w sercu ma zasiane ziarnko Bożej dobroci. Jednocześnie jednak osoby te nie czują więzi ze swoim kościołem parafialnym, nie przyjmują systematycznie sakramentów, często też nie zgadzają się z nauką Kościoła. Zadajmy sobie pytanie, dlaczego tych ludzi – mających w sobie tyle siły, tyle wrażliwości, tyle chęci pomocy potrzebującym, wypełniających tak doskonale dzieła miłosierdzia – nie ma w naszych parafiach? Dlaczego nie uczestniczą w naszych mszach świętych, w nabożeństwach?

Warto pomyśleć, szczególnie w tym Wielkim Tygodniu, co możemy zrobić, aby uwierzyli i otworzyli się na łaskę Misterium Paschalnego? By doświadczyli mocy sakramentów, w tym mocy Eucharystii, która może ich jeszcze bardziej wzmocnić i pomóc w byciu miłosiernymi i solidarnymi? Co należy zrobić, w jaki sposób im pomóc, aby nie tylko modlili się i prosili Boga o pomoc prywatnie, w swoich domach czy w obcowaniu z przyrodą, ale żeby na nowo włączyli się w działania wspólnoty parafialnej?

Musimy dziś zadać sobie pytanie, dlaczego okazują solidarność, realizują dzieła miłosierdzia w środowisku świeckim: przez zakłady pracy, sklepy, szkoły, przedszkola, a nie czują w sobie potrzeby, aby wrócić do wspólnoty Kościoła? Fenomenem jest to, że katolickie zasady społeczne, o których często nawet nie słyszeli, wypełniają całkowicie, a tego, czego uczyli się podczas wieloletniej katechezy, w życiu codziennym nie realizują.

Czego brakuje w naszych parafialnych wspólnotach? Dlaczego nie odnajdują w nich dla siebie miejsca?