Panika w Kościele

Najbardziej niepokoi mnie zwycięstwo ignorancji religijnej. Nie wystarczy, aby człowiek egzystencjalnie skierował się ku Bogu. On musi jeszcze wiedzieć, w co wierzy.

W czasie pandemii wiele osób w Kościele w Polsce spanikowało: w tym biskupi, księża i wierni. Chyba nikt nie spodziewał się, że pandemia, jako sytuacja graniczna, obnaży tak wiele lęków, które przez lata były w społeczeństwie uśpione. Ludzie o zdrowym rozsądku dobrze przecież wiedzą, że takie zjawiska jak epidemia nie trwają wiecznie, często są sezonowe. A jednak od niemal samego początku w wielu środowiskach pojawiały się głosy, że zmieni ona radykalnie świat i człowieka. Sugerowano, że będziemy po niej zupełnie inni i że potrzeba będzie „nowego ładu”. Ludzie zdroworozsądkowi, którzy mają odrobinę wiedzy na temat natury człowieka, niezmiennej od wieków, mogą uśmiechnąć się pod nosem, reagując na takie rewelacje.

Stare spory, nowe podziały 

Przed pandemią wszystko działało całkiem sprawnie. Programy duszpasterskie, lepsze lub gorsze, były w parafiach realizowane. Sakramenty były sprawowane, a rekolekcje były głoszone. Wydawało się, że niektóre tematy są już nudne i oklepane, bo ileż razy można słuchać kazań o chrzcie i Eucharystii? Co można jeszcze powiedzieć? Przecież wszystko jest już jasne. Okazało się, że jednak nie. Grzech pierworodny naszego polskiego duszpasterstwa ujawnił się w pełnej krasie: wiele mówiono, ale nie dotykano istoty rzeczy. Bardzo szybko się to zemściło. Stare spory wyznaczyły na nowo głębokie podziały wśród katolików.

Wielokrotnie już byłem świadkiem polaryzacji politycznej w naszym kraju i w naszych rodzinach. Po raz pierwszy jednak doświadczyłem sporów ściśle dogmatycznych, rodem z pierwszych wieków chrześcijaństwa. Okazało się, że do tej pory rozpalają one silne emocje. Jakie są to spory?

Która władza jest wyższa?

Pierwszym problemem była relacja państwo-Kościół. Która władza jest wyższa? Jedni mówili, że państwo, bo ma nadrzędny wobec wszelkiej instytucji obowiązek chronić życie ludzkie. Drudzy mówili, że Kościół, gdyż jest autonomiczny, ma boskie pochodzenie, a poza tym nieważne jest zdrowie, ale zbawienie wieczne! Podporządkowanie się władz kościelnych państwowym w kwestii wprowadzenia radykalnych ograniczeń w ilości uczestników we Mszy św. wielu uważało za zdradę Chrystusa, kapitulację Kościoła albo po prostu jego słabość. 

Apogeum niechęci zarówno do państwa, jak i Kościoła nastąpiło w marcu 2020 r., tuż przed świętami wielkanocnymi. Ministerstwo zdrowia ogłosiło wówczas, że w kościele, nieważne jakiej wielkości, może w liturgii uczestniczyć tylko pięcioro wiernych! Tę zasadę potwierdził komunikat przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski, a potem wszyscy biskupi diecezjalni. Efektem było zorganizowanie niemal w każdej parafii transmisji online Mszy i innych nabożeństw. Co więcej, całe Triduum Paschalne było przeżywane za pomocą transmisji radiowych, telewizyjnych czy internetowych.

Czy to koniec świata?

Dla niektórych była to sytuacja nie do przejścia. W internecie zaczęły narastać nastroje apokaliptyczne. Nawet niektórzy księża głosili, że pandemia jest dziełem szatana albo karą Bożą i niedługo nastąpi koniec świata. Oczywiście, oba argumenty są słabe teologicznie, ale jednak zrobiły spustoszenie w wielu umysłach ludzkich. Zamiast nastawiać wiernych na szczególne, bo rodzinne przeżywanie Paschy, podsycano lęk przed Bogiem i wzbudzano wątpliwości, czy w ogóle w tym roku są święta. 

Owszem, można mieć wątpliwość, czy te ograniczenia nie były zbyt surowe, bo pierwsza fala pandemii miała niski dobowy poziom zachorowalności. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że tak drakońskie prawa zostały wprowadzone w Kościele na całym świecie, zaczynając od Watykanu. Nikt z epidemiologów nie był w stanie przewidzieć skali pierwszej fali. Każdy bał się powtórki pandemii hiszpańskiej grypy. Okazało się, że pandemia Covid-19 rządzi się swoimi prawami, a największa zachorowalność była w czasie drugiej i trzeciej fali.

Katolik ma prawo zanegować obostrzenia?

Po pierwszej „wirtualnej” Wielkanocy spór o wyższość władzy się zaostrzył. Do tego stopnia, że pojawiały się głosy, że katolik ma prawo w imię racji wyższej zanegować wszelkie obostrzenia. Wydaje się, że po raz pierwszy w Polsce po 1989 r. tak mocno podważano zasadę istnienia państwa i jego praw. 

Pamiętam, jak wraz z pełnoletnimi ministrantami pilnowaliśmy ilości osób w kościele na Mszy. Przez wiele osób, które nie mogły wejść, byliśmy wyzywani od szatanów, zomowców, gestapowców, itp. Niektórzy wprost mówili, że w czasie wojny czy za komuny nie zamykano kościołów. Nie docierały tłumaczenia, że to jest inny rodzaj zagrożenia. Ograniczenia nie wynikały z praw stanowionych przeciw ludziom, ale w imię ochronyludzkiego życia. 

Znamienne jest to, że osoby starsze, niektórzy z nich byli powstańcami warszawskimi, bardzo dobrze to rozumieli. Najwięcej pretensji mieli ludzie w wieku 40-60 lat (mam wrażenie, że wynika to z jakiejś nieufności wobec władzy, którą przesiąkli w okresie komunistycznym). Młodsi, o dziwo, także rozumieli powagę sytuacji.

Na co pozwala konkordat?

W dyskusji o wyższości władzy częstokroć powoływano się na konkordat. W mniemaniu wielu osób konkordat zapewnia całkowitą niezależność Kościoła od państwa, zwłaszcza gdy chodzi o sprawy kultu. To nie jest prawda. W artykule 8 pkt. 5 jest napisane: „Władza publiczna może podjąć niezbędne działania w miejscach określonych w ustępie 3 także bez uprzedniego powiadamiania władzy kościelnej, jeśli jest to konieczne dla ochrony życia, zdrowia lub mienia”. Widzimy zatem, że państwo w imię ochrony życia ludzkiego może wkroczyć ze swoimi przepisami na teren kościelny. 

To rozsądne i zrozumiałe. W przeszłości to sam Kościół troszczył się o zdrowie i życie ludzi w czasach epidemii. Nie jest prawdą, że nigdy nie zamykano kościołów. Wręcz przeciwnie, to była częsta praktyka. Nawet Rok Święty nie był przeszkodą, by papież w czasie zarazy zamknął wszystkie bazyliki i kościoły Rzymu. Warto zatem raz jeszcze podkreślić: dla Kościoła ważne jest zarówno zdrowie i życie ludzkie, jak i zbawienie wieczne. Brak dbałości o swoje zdrowie jest grzechem, a szukanie na siłę męczeństwa herezją. Współpraca Kościoła z państwem i przyjmowanie zarządzeń ministra zdrowia przez poszczególne diecezje nie powinny nikogo dziwić. To wyraz wspólnej troski o człowieka.          

Zwycięstwo diabła?

Drugi problem, jaki się ujawnił w czasie pandemii, o zgrozo w wielu środowiskach, to radykalne nieposłuszeństwo wobec zaleceń episkopatu i papieża. Tłumaczenie było dość proste. My wiemy lepiej, biskupi i sam papież przesadzają! Nie są przecież epidemiologami!

I tak braku święconej wody w kropielnicach nie wyjaśniano tym, że jest to najprostsza droga do infekcji, ale że jest to zwycięstwo diabła, bo diabeł przecież boi się święconej wody. Rozdzielanie Komunii św. przez księdza w maseczce to obraza boska, bo kapłan nie może zakrywać twarzy przed Najświętszym Sakramentem. A brak poświęcenia pokarmów wielkanocnych jest uderzeniem w najstarszą polską tradycję i duszpasterskim strzałem w kolano, bo już nigdy nie przyjdą do kościoła ci, którzy i tak rzadko przychodzili… 

Ignorancja, która dzieli

To są skrajne przykłady, zahaczające raz o zabobon, raz o śmieszność. Ale gdy sprawa dotyczy samej liturgii to już jest fatalnie. Zachęta do przyjmowania Komunii św. na rękę w czasie pandemii wywołała taki bunt, że zaczęły powstawać ulotki, książeczki, a nawet bilbordy straszące ludzi, że kto przyjmuje Komunię św. na rękę jest winien największego świętokradztwa, a nawet ognia piekielnego! Komunia św. nie roznosi wirusów, ręce kapłana są namaszczone, więc nie mogą być przyczyną zakażeń… Rozdzielanie Komunii św. do ust jest lepsze, bo jakiś nieznany profesor tak powiedział… Te i inne tego typu mądrości krążyły i nadal krążą w społeczeństwie.

Niestety pandemia ujawniła, jak słabo teologicznie jest osadzona wiara katolika w Polsce. Bardzo boleśnie doświadczyliśmy, jak ignorancja zawiniona lub niezawiniona może dzielić ludzi. Nie pomagało tłumaczenie, że są to powszechne zalecenia w Kościele. Tymczasem spór o to, w jaki sposób można udzielać Komunii św. rozstrzygnął św. Jan Paweł II w 2004 w instrukcji Redemptionis Sacramentum, a potem w trzecim wydaniu Ogólnego Wprowadzenia do Mszału Rzymskiego. Po prostu: istnieje dowolność przyjmowania Komunii św., ponieważ za jedną i drugą formą stoi ogrom tradycji i głębi teologicznych wyjaśnień.

Msza święta online

Bardzo poważną kwestią były Msze święte online. Każdy patrzył na tę sprawę z innej strony. Jedni dogmatycznie – negowali jej ważność. Drudzy pastoralnie – z lękiem, czy ludzie po pandemii wrócą do kościoła. Trzeci z kolei ekonomicznie – ze strachem, jak długo parafia wytrzyma obciążenia finansowe, nie mając stałego dochodu w postaci tacy mszalnej. Co się okazało?

Ci, którzy zaprzeczali ważności Mszy św. transmitowanej przez różne media o mało co nie zaczęli negować nauk Soboru Trydenckiego dotyczących Komunii duchowej czy żalu doskonałego. Ci, którzy martwili się z powodów pastoralnych mogli zauważyć, że po zniesieniu dyspens na uczestnictwo w niedzielnej Mszy św. wierni powrócili do swoich parafii. Tam, gdzie duszpasterze byli blisko swoich parafian i robili wiele na rzecz parafii nie było większych problemów finansowych.

Stare-nowe herezje

Trzecim problemem, tylko pozornie niezwiązanym bezpośrednio z wiarą jest negowanie szczepionek przeciwko Covid-19. Nieważne, że zaszczepili się papież Franciszek i papież senior Benedykt. Nieważne, że papież Franciszek starał się, aby ubodzy mieli dostęp do testów na Covid i do szczepionek. Nieważne, że biskupi w Polsce zachęcali do szczepień. Pewne kręgi katolików wiedziały swoje.

Powtarzano błędne stwierdzenia, że testy na Covid są nieskuteczne, a szczepionki są dopiero w fazie eksperymentów i dlatego nie można nikogo zmuszać do szczepień. Co więcej, mówiono, że szczepionki są tworzone na bazie komórek abortowanych dzieci, a zatem przyjęcie szczepionki jest pośrednim udziałem w grzechu aborcji. 

Nieważne, że naukowcy Polskiej Akademii Nauk wypowiedzieli się jasno, że testy są skuteczne, a szczepienia są już dawno po fazie eksperymentalnej i są gotowe do bezpiecznego użycia. Nieważne, że Kongregacja Nauki Wiary również wypowiedziała się na temat godziwości szczepionek i zaprzeczyła nonsensownej tezie o udziale w grzechu aborcji. Niektórzy nadal wiedzieli swoje… Pojawiały się znów plakaty, bilbordy, na których głoszono, że katolicy, którzy przyjmują Komunię św. są zaszczepieni Ciałem i Krwią Chrystusa i nic im już nie grozi. 

Widzimy zatem, że pandemia uwolniła ogromne pokłady fideizmu – herezji, która neguje wszelką racjonalność w wierze, a wobec nauki jest co najmniej sceptyczna. Co więcej, odżyła stara herezja manicheizmu, w której świat dzieli się na dobry i zły; gdzie jest Bóg dobry i zły. Dobry to ten, który leczy, pomaga w walce z epidemią; i zły, który zsyła karę epidemii. W manicheizmie zapomina się, że Bóg jest jeden i jest miłością. Z manicheizmem walczył już św. Augustyn.

Ci, którzy głoszą tezy o karze Bożej, wprost zaprzeczają naukom św. Pawła, który głosił, że Chrystus jest naszym usprawiedliwieniem, a my zostaliśmy wykupieni przez Jego śmierć i zmartwychwstanie. Bóg odtąd patrzy na świat przez pryzmat krzyża Chrystusa, tak jak w słynnym obrazie Salvadora Dali pt. „Chrystus św. Jana od Krzyża”.

Pragmatyzm młodzieży

Jeszcze raz powtórzę tę zdroworozsądkową myśl, że pandemia, chociaż jest sytuacją graniczną, nie trwa wiecznie i nie ma takiej możliwości, żeby zmieniła naturę człowieka. Po pandemii człowiek będzie taki sam, tylko będzie bogatszy o nowe doświadczenia. Potrzeba jednak pokory, uznania, że spanikowaliśmy i nie zawsze działaliśmy logicznie. Dużo w nas było lęków. Potrzeba także mądrości, abyśmy wyciągnęli właściwe wnioski i te nowe doświadczenia przekuli na dobre praktyki.

Po doświadczeniu nabożeństw online i katechezy zdalnej zaobserwowałem, że dzisiejsza młodzież jest bardzo pragmatyczna. Nie dla nich jakieś romantyczne snucie opowieści o przełomie dziejów, którego granicę wyznaczyła pandemia. Dla nich spory dotyczące wiary, które nagle wybuchły, są niezrozumiałe, a czasem gorszące.

Młodzież jest przekonana, że coś niedobrego stało się w gronie starszych, świeckich i duchownych, którzy spanikowali. I zamiast rozwiązywać realne problemy, z dumą zaczęli walczyć z tymi, które sami stworzyli. Młody człowiek przychodzący do księdza w czasie pandemii pytał wprost: jak mam dobrze przeżyć ten czas, żeby zachować wiarę. Co zrobić, żeby komputer, nauczanie zdalne nie zabrało mi sił do życia?

Wejść w świat młodych

Nauczanie zdalne było tak naprawdę wejściem w świat młodych. Ci nauczyciele, katecheci, którzy potrafili swobodnie poruszać się w świecie internetowych aplikacji, platform, komunikatorów; którzy potrafili sami douczać się na różnych kursach, przez co nawet czasem zaskakiwali młodzież znajomością różnych programów, byli de facto blisko młodych i byli świadkami nowej ewangelizacji.

Podczas pierwszej fali epidemii we wszystkich kościołach rezygnowano ze szkolnych rekolekcji wielkopostnych. Rzadko która parafia zdecydowała się na rekolekcje online. Wówczas poprosiłem moich uczniów, aby w internecie znaleźli serię rekolekcji wielkopostnych, którzy organizowali znani kaznodzieje, od lat obecni w świecie wirtualnym. Ciekawe, że większości młodym to zadanie się spodobało. Mieli sporo czasu w domu i mogli spokojnie i uważnie wysłuchać nauk rekolekcyjnych. Nic ich nie rozpraszało.

Rok później, podczas trzeciej fali epidemii, wiele parafii, w tym moja, zdecydowały się na rekolekcje online. Byłem ogromnie zaskoczony frekwencją uczniów. Zazwyczaj, czyli przed epidemią, był pełny kościół. Teraz okazało się, że w jednym momencie było ponad 1000 osób słuchających kazania rekolekcyjnego. To znacznie więcej uczestników niż zwykle. Zrobiłem ankietę wśród uczniów i okazało się, że bardzo pozytywnie ocenili samego rekolekcjonistę i rekolekcje.

Duszpasterska szansa

W czasie pandemii mogło się wydawać, że parafie zamarły, że duszpasterstwo przestało działać. Oczywiście, tam, gdzie nie było dobrej woli, aby przenieść duszpasterstwo do internetu, to faktycznie mogło nic się nie dziać w parafii. Tam jednak, gdzie duszpasterze byli w stu procentach zaangażowani online, tam po trzeciej fali pandemii młodzież wróciła realnie do parafii. Znam wielu księży, siostry zakonne, i osoby świeckie, które całymi dniami angażowali się w pracę przy komputerze, żeby wygłosić świetne konferencje duchowe, prowadzić spotkania modlitewne online.

W mojej szkole udawało się co miesiąc organizować spotkania online z gośćmi specjalnymi, co w realu byłoby wielką trudnością ze względu na dojazd i dodatkowe koszty. Udało się także od początku utworzyć w parafii grupę charytatywną i grupę Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży (KSM). Młodzi wraz z harcerzami i ministrantami odwiedzali chorych, przynosili paczki żywnościowe i leki. Zbiórki były co tydzień o stałej porze. Co ciekawe, trwały o wiele krócej, ponieważ online panowała większa dyscyplina. 

Co do sakramentów, nauczanie zdalne bardzo pomogło mi w przygotowaniu do bierzmowania. Online nie zna barier czasu i miejsca, dlatego bardzo łatwo było umówić się indywidualnie na konkretną godzinę, żeby omówić daną prawdę wiary. Niektórzy uczestnicy kursów powiedzieli wprost, że nigdy by im się nie udało skończyć kursu w realu z powodu pracy, studiów, itp.

Przyszłość Kościoła w Polsce

Jaki zatem powinien być Kościół w Polsce po pandemii? Ewangeliczny! Ciągle przypomina mi się przypowieść o mądrym ojcu, który używał starych i nowych rzeczy. Ważne jest to, abyśmy w namyśle nad duszpasterstwem po pandemii nie stracili zdrowego rozsądku. Świat się zmieni, ale nie aż tak, jak nam się wydaje. Życie to nie jest science-fiction. Nawet jeśli rozwój technologii nas szokuje, to powinniśmy pamiętać o cnocie mądrości i realistycznym, a może nawet pragmatycznym podejściu do życia. To, co sprawdzało się przed pandemią, warto zachować. Ważne, żeby też nie odrzucić tego, co nowe.

Dla wielu osób starszych coniedzielne transmisje Mszy św. ze swojej parafii stały się prawdziwym błogosławieństwem. Warto zachować w jakiejś mierze kursy przygotowawcze online, szczególnie dla osób, które mają różne przeszkody. Myślę, że duszpasterstwo online powinno w przyszłości mieć swoje stałe miejsce.

Najbardziej niepokoi mnie jednak zwycięstwo ignorancji religijnej. Jak na dłoni zobaczyliśmy brak podstaw dogmatycznych, filozoficznych i etycznych. Katecheza w szkole i w parafii oraz kazania muszą być konkretne. Nie mogą być rozmyte, muszą sięgać istoty rzeczy. Trzeba pokazywać, gdzie jest pole dyskusji, a gdzie nauka Kościoła czy tradycja filozoficzna wyznaczyła pewne ramy lub granice. Nie wystarczy, aby człowiek egzystencjalnie skierował się ku Bogu. On musi jeszcze wiedzieć, w co wierzy. „Fides quaerens intellectum” – wiara szuka zrozumienia, średniowieczne hasło na nowo powinno rozpalić nasze serca i umysły. 

Wierzę głęboko, że dzięki wielu otwartym sercom i umysłom, a przede wszystkim łasce Bożej, da się nie tylko zachować, ale odnowić wiarę w Kościele w Polsce.

Przeczytaj również: Mniej odwróceni