Kto wyrzuca ludzi z kościoła

Wszystkie te migawki łączy jedno: faktyczny egoizm, wyrażający się w usiłowaniu zawłaszczenia przestrzeni sakralnej, jaką jest kościół.

W niektórych kościołach w Polsce gołym okiem widać, że na niedzielną Msze święte nie wrócili wszyscy, którzy na nie uczęszczali przed pandemią. Czy jeszcze wrócą? Trudno powiedzieć. Dla części polskich katolików narzucone z zewnątrz Kościołowi ograniczenia były nie tylko wstrząsem, ale również swego rodzaju przełomem. Zobaczyli, że można przeżyć niedzielę bez wizyty w świątyni i świat się przez to jakoś nie wali. A jeśli chcą zaspokoić religijne potrzeby, mogą to zrobić przed ekranem telewizora lub komputera, dzięki licznym transmisjom Mszy niedzielnych.

Wydawałoby się, że właśnie nadszedł czas doceniania każdego wiernego, który w naszym kraju przychodzi do kościoła. Może nawet czas chuchania na niego, nie tylko ze strony duchownych, ale całej parafialnej wspólnoty. Bo to dzięki obecności każdej i każdego wiernego w świątyni ta wspólnota może być zgromadzoną wokół ołtarza wspólnotą.

Czy mamy tego świadomość? Oto migawki z kilku ostatnich dni.

Do siódmego roku

Przez wiele, wiele lat był w tej parafii ministrantem. To, co się w niej działo, było niemal od zawsze częścią jego własnego życia. Rodzina i parafia to świat, w którym się wychował, ukształtował, uformował. To filary jego świata. To sposób egzystencji, który chciałby przekazać swoim dzieciom.

Tak, dzieciom, bo przecież przyszedł moment, że znalazł i pokochał kobietę, która podziela jego sposób podążania przez życie. Pobrali się. I kiedy przyszedł pochwalić się swoją pierwszą pociechą od księdza w swojej rodzinnej parafii usłyszał, żeby do siódmego roku życia nie przyprowadzał swego dziecka do kościoła. Bo dzieci tylko przeszkadzają, a i tak niczego nie rozumieją.

Doznał szoku. Nie znalazł żadnej odpowiedzi. Poczuł, że nie tylko jego dziecko ktoś próbuje wykluczyć, ale również jego samego. Nie potrafił tego tak nazwać, ale miał wrażenie, że właśnie ktoś go wypycha za drzwi kościoła. Bo nie chce wpuścić jego maleńkiej pociechy.

Taplać się w błocie

W innym zakątku polski bardzo zaangażowana w życie Kościoła kobieta od lat tak układa swoje życie, aby być w nim kimś pożytecznym, przydatnym, kimś, kto realnie zaspokaja potrzeby innych członków wspólnoty wierzących. Można powiedzieć, że służy właśnie w tym znaczeniu, o którym 19 września br. mówił papież Franciszek.

To zrozumiałe, że podejmując tak dużą aktywność w Kościele, sama potrzebuje przynajmniej przyzwoitego duchowego pożywienia. Na przykład w postaci homilii. Tymczasem, gdy poszła na niedzielną Mszę usłyszała, że młodzież przychodzi „wyłudzać sakramenty”, że współczesny człowiek „lubi taplać się w błocie grzechu jak świnia”, a potem przychodzi do kościoła itp. 

Nie wytrzymała. Wyszła przeczekać wywody duchownego na zewnątrz. Nie była w stanie trwać w tak „przemocowej przestrzeni” – jak sama to określiła. Oderwane od Ewangelii bajdurzenie księdza faktycznie ją na jakiś czas wykluczyło ze wspólnoty.

Płacząca na skwerku

Raz jeszcze o dzieciach. W pewnej parafii na niedzielną Mszę świętą przyszła matka z gromadką dzieci. Tym razem sama, bo mąż w delegacji. Wcisnęła się w kąt kościoła, bo akurat architektura tego konkretnego budynku sakralnego nie za bardzo umożliwia stworzenie specjalnego pomieszczenia dla rodziców z małymi dziećmi. Nie ma też głośnika na zewnątrz, bo świątynia stoi tuż przy bardzo ruchliwej drodze.

Jak było do przewidzenia, jedno z dzieci, dwuletnie, bardzo mocno i głośno dokazywało w czasie Mszy. Próby uspokojenia nie dawały efektu. Matka nie chciała sięgnąć po niezawodny współczesny uspokajacz maluchów w postaci smartfona.

Rozrabiająca pociecha przyciągała nie tylko wzrok i uwagę innych uczestników liturgii. Wywoływała też komentarze. Co prawda kto chciał, mógł się przenieść bliżej ołtarza, miejsca było pod dostatkiem, ale ostatecznie to kobieta pod presją przed końcem kazania wyszła na zewnątrz z dwojgiem najmłodszych dzieci. Płacząc spacerowała z nimi na pobliskim skwerku. Została faktycznie wykluczona z udziału w tej Mszy świętej. Czy po takim doświadczeniu zdecyduje się jeszcze wrócić do swojego parafialnego kościoła czy też zacznie szukać takiego, z którego nie zostanie wypchnięta za drzwi?

Mechanizm ten sam

Wszystkie te migawki łączy jedno: faktyczny egoizm, wyrażający się w usiłowaniu zawłaszczenia przestrzeni sakralnej, jaką jest kościół. Przejawy mogą być różne, ale za każdym razem mechanizm jest ten sam. Ktoś próbuje narzucić innym swój sposób religijnego funkcjonowania. Nie interesuje się czyimiś potrzebami, lecz skupia się na zaspokojeniu własnych.

To dotyczy duchownych i świeckich. To może być dążenie do usunięcia z zasięgu wzroku i słuchu wszystkiego, co może zakłócić bezpieczne i wygodne sprawowanie Mszy świętej lub uczestnictwo w niej. To może być wykorzystywanie obecności zgromadzonych ludzi do upubliczniania swoich pretensji i żalów do świata. To może być nieprzychylne spojrzenie na kogoś, kto jakoś jest inny. Powodów i sposobów na wyrzucenie drugiego człowieka z kościoła jest sporo. Za każdym razem jest to krok w stronę wyrzucenie go z Kościoła.