Koniec roku kościelnego i pierwsze dni Adwentu w liturgii przeżywamy wokół perspektywy Paruzji, czyli chwalebnego przyjścia Chrystusa. Codziennie miliony katolików na całym świecie modlą się o Paruzję, najczęściej nie zdając sobie z tego sprawy. Pewnie gdyby wiedzieli o co się modlą, omijaliby „przyjdź królestwo Twoje” w modlitwie „Ojcze nasz” czy „oczekujemy Twego przyjścia w chwale” wypowiadane podczas Eucharystii. O dzieciach radośnie śpiewających „Marana tha” na roratach już nie wspominając. Boimy się Paruzji, po pierwsze ze względu na opisane w Ewangelii znaki jej towarzyszące, po drugie dlatego, że jej konsekwencją będzie Sąd Ostateczny.
A jednak wczesne chrześcijaństwo dawało żywy wyraz oczekiwania na chwalebne przyjście Chrystusa. Ostatnia księga Pisma Świętego, Apokalipsa, kończy się słowami: „Marana tha”, „Przyjdź Panie Jezu!”. Czyżby pierwsi chrześcijanie zapomnieli o sądzie?
Zanim zajmiemy się teologiczną perspektywą Sądu Ostatecznego warto zwrócić uwagę na kwestię językową. Rzeczywiście: sposób, w jaki opisujemy Sąd Ostateczny, ma dość istotne znaczenie dla tego, jak do niego podchodzimy. Do naszej współczesnej mentalności nie przemawiają już – jak się wydaje – średniowieczne wyobrażenia Sądu, znane chociażby z malarstwa. Z jednej strony jest w nas więc strach przed nieznanym, bo nie wiemy ani jak, ani kiedy się to wydarzy. Z drugiej – nie chcemy się bać. W pewnym sensie z automatu odrzucamy Boga, który wzbudza w nas strach. Przerażający Bóg nas nie interesuje i nie przekonuje. Ostatecznie: dobrą ucieczką od pytania, co będzie po śmierci czy w czasie Paruzji jest dać się pochłonąć codziennemu życiu. Można tak szczelnie wypełnić sobie harmonogram dnia, tygodnia, miesiąca i życia, że nie wystarczy nam czasu, by pomyśleć, jaki to wszystko ma sens i cel w perspektywie wieczności.
Jeśli nie językiem strachu, to jak mówić o Sądzie, by nie uciec w zbyt uproszczone stwierdzenia o Bożym miłosierdziu, wobec którego nieważne jest nasze postępowanie?
Co wiemy o Sądzie Ostatecznym?
Z Objawienia wiemy, że Sąd Ostateczny będzie. Zapowiada go Jezus w Ewangeliach. W dodatku On sam będzie naszym sędzią, bo Ojciec przekazał sąd Synowi. Powyższe zdania już wymagają komentarza.
W biblijnym znaczeniu sąd dokonywany przez Boga nie jest jakąś instancją sterylnie obiektywną, zdystansowaną od stojących przed Jego trybunałem. Bóg, który przychodzi dokonać sądu jest aż nieprzyzwoicie zaangażowany i stronniczy na korzyść tych, których ma sądzić. Ten, który przyjdzie nas sądzić jest jednocześnie Tym, który oddał za nas życie. Nie wahał się zrobić wszystkiego dla naszego zbawienia i niejednokrotnie bardziej Mu na nas zależy niż nam na nas samych. Codziennie, nieustannie, daje nam samego siebie w sakramentach, w słowie Bożym i we wspólnocie Kościoła. Różnymi natchnieniami i działaniami Ducha Świętego robi wszystko byśmy tylko chcieli Go przyjąć i spędzić z Nim wieczność.
Możemy powiedzieć, że sąd to ostatecznie ostatnia zbawcza ingerencja Boga, w której oddziela On dobro od zła. W świecie, ale przede wszystkim w nas samych. Do czasu sądu pozwala rosnąć i pszenicy, i chwastom. W tym dniu oddzieli jedno od drugiego. Chociażby z tej przyczyny warto już teraz chcieć i oczekiwać Sądu Ostatecznego: w końcu Bóg nas uwolni od tego wszystkiego, co jeszcze nie pozwala nam dzisiaj cieszyć się pełną wspólnotą z Nim.
Po drugie, ten Sąd już się w pewnym sensie zaczął. Od czasu przyjścia Chrystusa przyjęcie Go do swojego życia, wyznanie wiary w Niego to wejście na drogę życia wiecznego. „Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy kto w Niego wierzy nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16). Są jednak i tacy, którzy Go nie przyjmują, którzy Go konsekwentnie odrzucają. Świetnie można to zauważyć w licznych polemikach Jezusa z różnymi grupami Żydów w Ewangelii św. Jana. Cierpliwie odpowiada na ich liczne pytania i wątpliwości, a oni ciągle nie chcą w Niego uwierzyć.
Co jeszcze wiemy o sądzie? Będzie to moment, w którym zostanie ujawniona prawda o relacji jaką każdy człowiek ma z Bogiem, a także o konsekwencjach wszystkich naszych czynów. I tych dobrych, i tych złych. Jak na wielkiej superprodukcji filmowej wszyscy wszystko zobaczą, ale wbrew pozorom to nie my będziemy grać główne role w tym filmie. Będzie to bowiem film przede wszystkim o Bożym Miłosierdziu i Opatrzności, które objawiały się w historii ludzkości, „w” i „pomiędzy” naszymi czynami – i tymi dobrymi, i tymi złymi. Można zadać sobie pytanie: po co mamy to oglądać? A już tym bardziej: czemu inni mają oglądać, co w życiu narozrabialiśmy? Właśnie po to, by ukryte dotąd przed nami Boże działanie zobaczyć. I uwielbić Tego, który ratuje nas zapewne znacznie częściej, niż powszechnie mamy tego świadomość.
Jak przygotować się na Sąd?
Zapewne perspektywa ujawnienia całej historii ludzkości możne wzbudzać w nas jeszcze większy lęk przed Sądem Ostatecznym. Jednak, czy możemy coś z tym zrobić? Wbrew pozorom receptą na dobre przygotowanie się do sądu nie jest poradnik niegrzeszenia. Będziemy grzeszyć do śmierci, więc i tak nie da się tego uniknąć w stu procentach. Tym bardziej nie jest nią lista dobrych uczynków koniecznych do zaliczenia przed śmiercią. Te również znamy z Ewangelii i zapewne wiele z nich, wbrew naszej wewnętrznej krytyce, zrobiliśmy.
Czyny są zewnętrznym przejawem tego, czy żyjemy z Bogiem, czy nie. I wbrew temu co może chcielibyśmy stosować w świecie, wobec innych i siebie, nigdy nie jesteśmy ani cali święci ani cali grzeszni. Zawsze jesteśmy trochę tacy, i trochę tacy.
Lekarstwem na lęk przed Sądem nie jest rachunek dobrych czynów wystawiony Bogu jako dowód naszej sprawiedliwości, ale miłość. Jak mówi święty Jan w swoim liście miłość usuwa lęk. („Doskonała miłość usuwa lęk, ten zaś kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości”.) Jeśli boimy się ostatecznego spotkania z Bogiem, który będzie nas sądził w swoim Synu Jezusie Chrystusie, to dlatego, że ciągle brakuje nam doświadczenia Jego miłości. Jeszcze nie czujemy się przez Niego kochani w stu procentach, takimi jacy jesteśmy. Jeszcze nam się wydaje, że z jakiegoś powodu Bóg mógłby nas nie przyjąć, odrzucić z powodu naszej słabości czy braku. Jak rodzic, który w końcu traci do nas (tylko ludzką jednak) cierpliwość. Przyjąć miłość Boga możemy tylko wtedy, gdy pozwolimy, by Jego słowo nas przekonało o tym, że kocha nas absolutnie bezwarunkowo i w całości.
Po drugie, lęk usuwa prawda. Prawda o naszym życiu, takim jakie ono jest. Z tym, co w nim dobre i złe, co było trudne i raniące i z tym, co nas uszczęśliwia. Z momentami, gdy potrafiliśmy pełnić wolę Bożą i tymi, w których absolutnie było nam z Bogiem nie po drodze. Nie musimy się przed Bogiem usprawiedliwiać ani przekonywać Go o naszych dobrych intencjach czy okolicznościach łagodzących. On to wszystko wie. Nawet dokładniej niż my, bo zna nas dogłębnie, lepiej niż my sami siebie. Ale przed sobą dość często to robimy. Tłumaczymy się, szukamy usprawiedliwienia, uzasadnienia, uciekamy od prawdy. Tylko doświadczając bezwarunkowej miłości Bożej możemy się zmierzyć z prawdą o sobie. Jego miłość nas nie potępia i nie odrzuca, pozwala przyjąć historię naszego życia taką jaka jest, bez upiększeń i zamiatania niewygodnych spraw pod dywan. Jeśli już teraz nauczymy się stawać prawdzie perspektywa sądu nie będzie nas paraliżować. Przecież na sądzie o tę właśnie prawdę chodzi.
I wreszcie: jeśli Bóg nas przyjmuje takimi jakimi jesteśmy i z całym naszym życiem i w dodatku przebacza nam grzechy to pojednanie z sobą i innymi to kolejna, ostatnia już recepta na przygotowanie do Sądu. Przebaczyć sobie i innym. Jednym na pewno trudniej sobie, innym trudniej bliźniemu. Jedno i drugie jest konieczne, bo uwalnia nas od samopotępienia i potępienia innych. A przecież zbawienie o które Bogu chodzi i które ostatecznie ma wybrzmieć w czasie Sądu to pojednanie nas złamanych z powodu grzechu i słabości. Przebaczyć sobie i innym to pozwolić, by Bóg to co połamane i podzielone znów pojednał w sobie.
Przeczytaj również: Chrystus Król. Czy to już przeżytek?
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.
Doktor teologii dogmatycznej, wykładowca w Archidiecezjalnym Centrum Formacji Pastoralnej, współpracuje z Wydziałem Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego.