Jeśli posłuchać różnych głosów, jakie coraz częściej pojawiają się w debacie o kształcie współczesnego Kościoła można wyróżnić kilka wspólnych pragnień. Jednym z nich jest pragnienie relacji. Model, zgodnie z którym pasterze z wysokości ambon pouczają owieczki jak żyć, skupiając się głównie na moralności, wydaje się być archaiczny i nieskuteczny. Od czasu Soboru Watykańskiego II rola wiernych świeckich, ale przede wszystkim ich samoświadomość coraz bardziej wzrasta. Nie jesteśmy tylko i wyłącznie odbiorcami pouczeń. Pragniemy Kościół tworzyć, chcemy być Jego częścią, która ma swój głos, pragnienia i oczekiwania. Zwłaszcza te ostatnie są coraz wyraźniejsze.
Różni, ale bliscy
Od swoich pasterzy: biskupów, kapłanów, coraz mniej oczekujemy wytycznych „jak żyć”. Bardziej: jak tworzyć relacje z Bogiem i z innymi ludźmi. Nosimy w sobie coraz większe pragnienie więzi, tworzenia relacji, coraz większą potrzebę poczucia bliskości. Staliśmy się świadomi, że Kościół tworzą ludzie coraz bardziej zróżnicowani stylem życia i patrzeniem na zmiany w Kościele. Monolit, jakim jeszcze w ubiegłym wieku wydawał się Kościół, zaczyna pękać. Nie ma już ani indeksu ksiąg zakazanych. Pójście do teatru osoby duchownej nie grozi kara kościelną. Także kobiety odzyskały należne im miejsce.
Pragnienie Boga i duchowości jest pragnieniem człowieka wpisanym w jego serce, w istotę. Chcemy żyć czymś więcej, chcemy żyć głębiej i mocniej. Ale nie przyjmujemy już bezkrytycznie wszystkich recept na życie, oschłych wytycznych czy czarno-białego modelu świata. Jeśli Kościół przetrwa to jako wspólnota ludzi, których bogactwem jest różnorodność (rozumiana jako różny sposób patrzenia na te same rzeczy nie jako negowanie np. dogmatów czy norm etycznych).
Bez prowadzenia za rękę
Od księży coraz częściej oczekuje się, by umieli nawiązywać relacje, by umieli współpracować świeckimi, by w „zarządzaniu” parafią korzystali z doświadczenia i umiejętności innych. Parafianie, którzy czują się traktowani przedmiotowo potrafią się już sprzeciwiać się i buntować. Czasem, z bezsilności, korzystając z pomocy mediów. Nie uważam, żeby wypływało to z nastrojów antyklerykalnych. Bardziej z pragnienia dojścia do głosu i uzyskania możliwości stanowienia o swojej rodzinie, skoro mówi się, że parafia to „rodzina rodzin”.
Ludzie chcą mieć wpływ nie tylko na finanse parafii czy kwestie remontowe. Chcą też mówić o swoich potrzebach duszpasterskich. Potrzebują zaangażowania się. Teraz w większości parafii każda grupa świeckich musi mieć swojego opiekuna w osobie księdza. Jest oczywiste, że ktoś powinien czuwać, czy działająca wspólnota mieści się w ortodoksji kościelnej. Ale naprawdę, nie każda inicjatywa świeckich, np. w obszarze charytatywnym czy socjalnym musi mieć swojego „anioła stróża”. Wielu katechetów świeckich czy innych osób ukształtowanych przez Kościół posiada wystarczające kompetencje, by móc doradzić, czy wskazać właściwy sposób postępowania.
Nie da się prowadzić za rękę dorosłych i samoświadomych osób, a z takim sposobem prowadzenie duszpasterstwa można się bardzo często spotkać. Wierni stają się też coraz bardziej nieufni – zwłaszcza teraz, gdy wychodzą na jaw zarówno przestępstwa popełniane przez duchownych, jak i przypadki tworzenia przez nich swojej własnej duchowości, często patologicznej.
Czuły Kościół
Tam, gdzie jest przejrzystość w sprawowaniu opieki duszpasterskiej, tam, gdzie wierni stają się podmiotem, gdzie idziemy razem w jednym kierunku, tam rodzą się zdrowe relacje, więzi. Tam można spotkać czuły Kościół, wrażliwy na siebie nawzajem. Kościół, w którym możemy się bliżej poznać i w którym uczymy się być odpowiedzialni za jakość naszej wspólnoty.
To Kościół, w którym jesteśmy w stanie dostrzec Boga w człowieku. To miejsce, w którym spotykając się z Bogiem, pragniemy wyjść do ludzi i w którym wychodząc do ludzi, pragniemy powracać do Boga, aby otrzymywać od Niego światło i siły.
Łączę teologię z kulturoznawstwem. Działam na styku religii, kultury, cywilizacji. Ciekawi mnie to co nowe, co zmienne, co wykracza ponad standardy. Szukam i pozwalam się znaleźć.