O tym, że dialog i wzajemne zrozumienie są podstawą relacji międzyludzkich zapewniać chyba nikogo nie trzeba. Przekonać się o tym można w prostych relacjach grupowych, w których deficyt komunikacji od razu jest znacząco odczuwalny. Apeli o dialog, szacunek i konieczność rozmowy nie brakuje. Także w rozległej sferze społecznej. A jednak… ciągle na nowo i także w Kościele okazuje się, że jest to obszar zaniedbany. Nie tylko jeśli chodzi o refleksję, ale także – mówiąc językiem zarządzania – o wdrożenie.
Wszystko jest niby oczywiste
Znaczenie dialogu i spotkania było wielokrotnie podkreślane w przekazach doktryny chrześcijańskiej. Z jednej strony istotny wpływ miała filozofia dialogu, pobudzająca do refleksji, że drugi człowiek to drugi Ty, z którym tworzymy związek dialogiczny. Z drugiej – temat ten mocno wybrzmiewa w encyklice Fratelii Tutti papieża Franciszka, według którego kultura spotkania jest ważnym przejawem braterstwa. Czasem trzeba powracać do tych treści w ciągle nowych kontekstach, by zauważyć, że zwłaszcza troska o komunikację wzajemną, szacunek do człowieka i chęć wzajemnego zrozumienia to obszar newralgiczny, który pozwala nie stracić wrażliwości na drugiego człowieka. Tymczasem mam wrażenie, że w toku religijnej socjalizacji jesteśmy kształtowani raczej w kierunku zdominowania człowieka. Mamy go przekonać, nakłonić, zmienić, nawrócić. Niekoniecznie słuchać czy być zaciekawionym.
Lepiej nam siedzieć w swojej bajce
Do refleksji nad tym zagadnieniem skłoniły mnie dwie sytuacje. Pierwszą był moment, gdy pochwaliłem się zrobionym podczas Festiwalu „Góry Literatury” zdjęciem i autografem Olgi Tokarczuk w książce Czuły narrator. Jeden z moich mocno pobożnych i zaangażowanych w rozmaite wspólnoty modlitewne znajomych zareagował wówczas: „Daj spokój! Przecież jej książki nie są katolickie”… Mimo prób dialogu nie udało mi się przekonać rozmówcy, że każde spotkanie może okazać się dla nas ubogacające, że zawarte w książkach Autorki niezwykle bogate treści mogą inspirować rozmaicie, także duchowo i religijnie, a zamykanie się w twierdzy przekazów z tzw. mojej bajki może być zgubne.
W sukurs przyszło mi kilka dni później spotkanie z tekstem Tomáša Halika Teatr dla aniołów. Życie jako religijny eksperyment. Autor zauważa w nim, że wiara jako taka to postawa życiowa zakładająca chęć wsłuchiwania się w wezwanie i odpowiadania na nie. Według Halika uczy to nas postrzegania otaczającej nas rzeczywistości jako wezwania, co oznacza podejmowanie prób słuchania, rozumienia i empatii. „Jestem przekonany, że jest to w ogóle najcenniejsza (a równocześnie najciekawsza, najatrakcyjniejsza) możliwość, jaką oferuje człowieczeństwo: przeżywanie swojego życia jako dialog” – wskazuje Autor.
Dialog pozwala czerpać z każdej rozmowy, chroniąc przed budowaniem murów w świadomości. A jednocześnie, na co wskazuje Halik, jednym ze źródeł takiego znaczenia dialogu w życiu codziennym, jest przeżywanie życia duchowego w sposób, który do dialogu inspiruje.
Zastanawiam się, czy w chrześcijaństwie w tzw. przekazie potocznym: w homiliach czy szeroko pojętej formacji religijnej mówi się tak wyraźnie o doniosłej wartości dialogu. Hasło „głoszenie Ewangelii” może przecież wcale nie być interpretowane dialogiczne. Można je sprowadzić do konfrontacyjnego krzyku albo deklamacji wypowiadanych tonem nie znoszącym sprzeciwu i ustawiających nas w pozycji lepiej wiedzącego czy bardziej oświeconego, niepozwalającego dojść do głosu drugiemu. Jestem jednak przekonany, że głoszenie Ewangelii odbywa się też przez słuchanie i próbę zrozumienia. Przez spojrzenie na drugiego jak na kogoś, komu należny jest szacunek. Co więcej, zarówno w badaniach socjologicznych prowadzonych przeze mnie, jak i w pracach innych autorów, jedną z bardziej docenianych zalet księdza jest umiejętność słuchania i dialogu. Wśród wad wymienia się arogancję i fundamentalizm.
Inspiracje z krakowskiego Rynku
Druga sytuacja, która skłoniła mnie do refleksji, to moja wakacyjna posługa duszpasterska. W sierpniu miałem okazję pełnić zastępstwo w Kościele św. Wojciecha w Krakowie. To mały kościół na Rynku Głównym, umieszczony nieopodal Sukiennic. Idąc któregoś dnia przez Rynek, przedzierając się przez tłumy ludzi mówiących w różnych językach, pomyślałem, że ciekawe jest położenie tego kościoła. Jest wpisany w rzeczywistość, ale nie udaje obwoźnej dyskoteki czy punktu informacji turystycznej. Jest budynkiem kościelnym i nikt nie ma co do tego wątpliwości. Daje schronienie tym, którzy szukają modlitwy, potrzebują ciszy i dystansu. Otwarty za dnia, udostępnia chętnym przestrzeń sprawowania Eucharystii czy adoracji. Co ciekawe, w niedzielę po ostatniej Mszy świętej przygotowywany jest dla wiernych poczęstunek, co stwarza okazję do spotkań i rozmów.
Do przebywających w środku docierają odgłosy życia Rynku. Słychać gwar rozmów i oklaski dla akrobatów prezentujących swoje umiejętności turystom. Dobiega Carless Whisper George’a Michaela wykonywany przez fajną kapelę sześciu młodych muzyków i odgłosy dorożek. Drzwi nawet w czasie letnich mszy pozostają otwarte. Szmer Rynku nie przeszkadza. Otwarty kościół, wpisany od wieków w Rynek, bez wyniosłości i wrażenia oblężonej twierdzy, udostępniony dla potrzebujących i przyjazny, wyraźnie widoczny, może okazać się ważnym tropem w poszukiwaniu drogi lub umocnieniu się, że zmierza się w dobrym kierunku. Jako chrześcijanin /chrześcijanka, duszpasterz.
Kultura spotkania i dialogu
Ryszard Kapuściński w jednym ze swoich esejów dość pesymistycznie diagnozował: „Dużo wszystkowiedzących. Jeśli już ktoś pyta warto poświęcić mu uwagę, bo to człowiek poszukujący, zastanawiający się, starający się coś zrozumieć, a jakże rzadki to przypadek (…) jeśli dziś w towarzystwie o czymś się mów, prawie nie zdarza się, aby ktoś powiedział nie wiem, nie mam pojęcia, przeciwnie – wszyscy zabierają głos, mówią ex cathedra, twierdzą, upierają się przy swoim”.
W dyskursie publicznym pierwszym doświadczeniem słuchacza często może okazać się ślepy krzyk lub – co chyba jeszcze trudniejsze – monotonny nieprzerwany rytm kategorycznie wypowiadanej deklamacji, którą ciężko przerwać. Tym bardziej potrzebne staje się poszukiwanie dialogu, spotkania i wzajemnego zrozumienia, wynikających z ciekawości drugim człowiekiem. Niestety także w przekazach ludzi wierzących, a zwłaszcza nas duchownych, brakuje nieraz zejścia z upierającego się tonu, woli słuchania… czy zaciekawienia czyjąś historią, bez wpisywania go do jakiegoś klubu lub przyklejania mu jakiejś etykiety. Tymczasem może właśnie teraz szczególnie aktualne jest wezwanie papieża Franciszka ze wspomnianej encykliki do tworzenia miejsc i przyjmowania postawy reprezentującej kulturę spotkania.
Niedobrze byłoby, gdyby okazało się, że nie jesteśmy siebie ciekawi. Niedobrze byłoby, gdyby okazało się, że dialog traktujemy pobłażliwie i z dystansem, uważamy za przejaw słabości, w wyniku której grozi nam niemal diabelski kompromis czy wręcz zdrada słusznej sprawy. Wszak Chrystus mówił, ale też pozwalał uczniom mówić. I może w świecie awantur, krzyków i hejtów kultura spotkania i dialogu to jedno z tych wyzwań, które warto podjąć ze zwiększoną siłą.
Przeczytaj również: Nowe, dojrzalsze chrześcijaństwo
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.

Socjolog, politolog, teolog, duszpasterz akademicki, duszpasterz nauczycieli, adiunkt na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Szczecińskiego, prefekt w Wyższym Seminarium Duchownym w Koszalinie