Wiedza, doświadczenie czy wiara?

Ani wiedza o Bogu pozbawiona doświadczenia, ani doświadczenie bez wiedzy i zaangażowania życia nie są wiarą. Nie zbawia nas to, że wiemy o istnieniu Boga, ani nawet przekonanie o Jego miłości i dobroci. Zbawia Bóg.

Niejednokrotnie spotykam się z problemem nieumiejętności zdefiniowania ważnych dla naszej wiary pojęć. A do tego braku umieszczenia w kontekście, w powiązaniu z innymi zagadnieniami. Jednym z takich pojęć jest „wiara”. Używamy go mówiąc, że ktoś „ma wiarę” lub nie. Albo próbując określić jak jest wielka, silna czy głęboka. Tymczasem wiara to przecież relacja między człowiekiem a Bogiem. Zatem jakiekolwiek próby jej zmierzenia są nieostre i ulotne.

Także samo jej zdefiniowanie jako relacji sprawy nie ułatwia. Każdy człowiek inaczej przecież przeżywa rzeczywistość chociażby międzyludzkich stosunków. Ktoś może uważać drugiego człowieka za przyjaciela, bo po prostu ma z tą osobą w miarę regularny kontakt. Jednocześnie jednak nigdy nie zdobył się na szczerą, płynącą prosto z serca rozmowę. Inny z kolei będzie może kilka razy w roku spotykał się ze swoim przyjacielem, ale za to ten czas będzie dla obu stron niezwykle cenny. To tylko dwa proste przykłady. Ilu nas, tyle potrzeb relacyjnych, różnych sposobów ich wyrażania i przeżywania. Jak to przenieść na wiarę rozumianą jako relacja z Bogiem?

Spotkanie

Po pierwsze, o wierze możemy mówić gdy dochodzi do spotkania – Boga z nami, nas z Bogiem. Chodzi o zauważenie Boga jako mówiącego, jako spotykającego nas „Ty”. Początkiem wiary jest uświadomienie sobie, że rozmawiamy z Kimś. Różny może być tutaj poziom naszej świadomości i zdolności do bycia w tej relacji. Wynika to z wieku, płci, samoświadomości, ale też realnego kontaktu ze sobą. To jeśli chodzi o nasze dyspozycje. 

Nie podejmuję tutaj oczywistego teologicznego założenia, że każdy człowiek nosi w sobie otwartość na Boga i zdolność do relacji z Nim. Z jednej strony jest to oczywiste. Z drugiej, jeśli nazbyt łatwo szafujemy krótkim sloganem o posiadanej (lub nie) łasce wiary, to u osób, które nas słuchają może się pojawiać wrażenie jakiegoś ekskluzywizmu odnośnie do zdolności do bycia w relacji z Bogiem. Tymczasem z katolickiego punktu widzenia każdy człowiek powołany jest do relacji z Bogiem. Każdy ma w sobie zdolność, by odkrywać Go w swoim życiu. 

W tym miejscu może pojawić się pytanie: dlaczego nie wszyscy są wierzący? Odpowiedź jest tylko jedna: a czy wszyscy mieli okazję o Bogu usłyszeć? i czy korzystają z podarowanej im przez Boga zdolności?

Zobaczyć, poczuć, dotknąć

Po drugie, w przypadku relacji międzyludzkich niezwykle pomaga nam nasze naturalne wyposażenie w postaci zmysłów. Nie zastanawiamy się nad tym, ale w kontakcie z drugim człowiekiem niezwykle pomocne okazuje się to, że można go zobaczyć, usłyszeć, poczuć, dotknąć. Z Bogiem sprawa się nam komplikuje. I to najczęstszy wobec Niego zarzut. Z jednej strony chce On żebyśmy z Nim byli w relacji. Z drugiej: wydaje się niedostępny dla naszego naturalnego odbioru rzeczywistości. Dlatego – ze względu na nas, a nie na Boga – organizujemy sobie przestrzeń do modlitwy. Używamy różnych znaków czy korzystamy ze środków, które będą oddziaływać na nasze zmysły (np. muzyka na słuch, kadzidło na węch, przestrzeń, obrazy na wzrok). 

To człowiek potrzebuje tych zmysłowo doświadczalnych elementów, bo pomagają one, wręcz uzupełniają niedostatki zmysłowych wrażeń, których w relacji z Bogiem nam brakuje. Zmysły, ale też emocje rodzące się pod wpływem doznania są naszym naturalnym poziomem przeżywania spotykających nas doświadczeń. I tu pojawia się niebezpieczeństwo przeniesienia zmysłów i emocji na poziom relacji z Bogiem. 

Zarówno osoby, które szczególnie podkreślają wartość liturgii (jej znaków, gestów, postaw), jak i ci przeżywający swoją wiarę przede wszystkim na spotkaniach charyzmatycznych, gdzie silniej przeżywa się modlitwę na płaszczyźnie emocjonalnej, mogą ulec niebezpieczeństwu utożsamienia Boga z zmysłowym czy emocjonalnym aspektem rzeczywistości religijnej. Tymczasem Bóg emocjami nie jest. I nawet najpiękniej sprawowana liturgia (niezależnie od używanego w niej języka) ani nie wyczerpuje Jego tajemnicy, ani Go w sobie nie zamyka. Potrzebny jest więc pewien dystans do używanych przez nas (i potrzebnych nam) ułatwień do przeżywania relacji z Bogiem.

Wiedza nie zbawia

Podobne niebezpieczeństwo może grozić i tym, którzy mają wiedzę o Bogu. Może przeczytali Pismo Święte, nawet kilka razy. Może mają za sobą wiele lektur teologicznych czy przeczytanych świadectw świętych. Tak, potrzebujemy pewnych danych na temat Boga, by móc z Nim rozmawiać i Go poznawać. Ale ani wiedza o Bogu pozbawiona doświadczenia, ani doświadczenie bez wiedzy i zaangażowania życia nie są wiarą. Nie zbawia nas to, że wiemy o istnieniu Boga, ani nawet przekonanie o Jego miłości i dobroci. Zbawia Bóg – działający w nas, objawiający się i będący częścią naszej codzienności. 

Problem pojawia się, kiedy myśląc o relacji z Bogiem, czyli o wierze, absolutyzujemy, którąś z perspektyw. Stawiamy na przykład na doświadczenia zmysłowe. Im więcej tym lepiej. Im mocniej czujemy tym bardziej jesteśmy przekonani o Bogu i Jego działaniu. Tylko co się stanie, gdy przestaniemy czuć? Albo inaczej: skupiamy się na wiedzy. Wtedy w skrajnych przypadkach dochodzimy do obłudy i hipokryzji, bo nasze życie, osobowa relacja między nami a Bogiem nie odzwierciedla tego o czym rzekomo jesteśmy przekonani. 

Boże, chodź za mną!

I wreszcie, absolutyzacja naszych doświadczeń czy przekonań, bez zobiektywizowania ich przez wiarę Kościoła (czyli konkretne stwierdzenia, w jakiego Boga Kościół wierzy), a przy tym brak dystansu do nich mogą wręcz hamować rozwój naszej relacji z Bogiem.

To trochę jak z przyjacielem. Jeśli uprzedmiotowujemy drugiego, by służył tylko naszym doznaniom, jeśli ograniczamy go do naszego małego świata, zabierając wolność i odzierając z prawa do tajemnicy, tak naprawdę zabijamy relację swoim egoizmem i chęcią panowania. Z Bogiem, bardzo subtelnie i w białych rękawiczkach też chcemy i potrafimy to zrobić. Trochę Go już znamy, coś o Nim wiemy, doświadczamy, więc: „Boże chodź za mną”. Tymczasem wiara jest czymś kompletnie odwrotnym. To my uczymy się chodzić za Bogiem. Pozwalamy Mu być zawsze większą tajemnicą. Objawioną, ale jednak tajemnicą!. 

Ostatecznie chodzi o Jego działanie w nas, którego efektem jest nasze posłuszeństwo Ewangelii. I ostatecznie, tylko po tym widać wiarę.

***

Sięgnij do innych tekstów autorki.

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.