Podskórne lęki i moc Ducha

Nie stajemy przed Bogiem  w oderwaniu od siebie, od tego kim jesteśmy i co przeżywamy. To niby oczywiste, ale w praktyce już takie oczywiste nie jest.

Podskórne lęki to te, które wychodzą z nas same z siebie. Odczuwamy je, chcąc nie chcąc, przy różnych okazjach. Nieproszone pojawiają się, zakłócają normalne funkcjonowanie, i wprawiają w popłoch. Co kluczowe, są mieszanką bezradności i bojowego nastawienia do rzeczywistości. Mają i tę jeszcze cechę, że są milczące, nienazwane. Pojawiają się nie wiadomo skąd, nie wiadomo też jak sobie z nimi poradzić.

Skąd wiemy o ich istnieniu? Po pierwsze, z obserwacji reakcji fizjologicznych. Lekkie podenerwowanie, trzęsący się głos, a może i ręce, irytacja, gdy pojawia się niewygodny temat w rozmowie, wprowadzający w zażenowanie lub poczucie bezradności? A czasem może niemal alergiczna reakcja na spotkanie czy wspomnienie pewnych osób czy sytuacji… Po drugie, o ich istnieniu świadczą nasze poglądy. Na co dzień widzimy u siebie (a jeszcze wyraźniej zapewne u innych), jak emocjonalny wydźwięk wypowiedzi przemawia mocniej niż racjonalne argumenty. Choć wiemy, że „nie, bo nie”, jest infantylne, to nieraz podpieramy je absurdalnymi wręcz teoriami, żeby tylko nie wyszło na jaw jak bardzo rządzą nami właśnie one – podskórne lęki. I wreszcie po trzecie, tak trudno czasem ruszyć nam z miejsca i coś zmienić w swoim życiu. Wolimy starą, znaną biedę, niż to co nowe i nieznane.

Najpierw „jestem”

Co do podskórnych lęków ma nasze przeżywanie wiary? A no ma, i to całkiem sporo. Jeśli mówimy o chrześcijaństwie jako o bezpośredniej relacji, więzi człowieka z Bogiem, to dokonuje się ona zawsze w konkrecie czasu i miejsca. Ale również w konkrecie nas całych: właśnie z lękami i radościami, smutkiem i żalem, szczęściem i spełnieniem, złością i euforią. Nie stajemy przed Bogiem  w oderwaniu od siebie, od tego kim jesteśmy i co przeżywamy. To niby oczywiste, ale w praktyce już takie oczywiste nie jest. Nieraz patrzymy na siebie tylko z perspektywy tego co powinniśmy zrobić lub czego nie, co nam się udało, a co nie, czego byśmy chcieli, a od czego chcemy uciekać. Nawet w modlitwie ciągle jesteśmy w jakimś działaniu lub w wyrzutach, że wobec siebie/ bliźnich/ Boga zawsze czegoś nie potrafimy/ nie zdążamy/ nie umiemy zrobić. 

W tym błędnym kole można się obracać bez końca, całe życie, a tym samym podskórnie hodować – prócz lęków – również frustrację i rozżalenie. Aż po wieczne niezadowolenie. A przecież przed naszym „robię” powinno być nasze „jestem”.

I tu dochodzimy do kwestii rozprawienia się podskórnymi lękami. Wyjściem ze wspomnianego błędnego koła nie jest osiągnięcie stanu upragnionej doskonałości. Tej przecież i tak nie osiągniemy. Wyjściem jest zrobienie kroku wstecz i zauważenie, czego naprawdę się boimy. Czy ten strach jest realny? Czy rzeczywiście, aż tak straszne jest to czego się obawiamy? Ta refleksja może dotyczyć zarówno tzw. wielkich, ale i i małych spraw. Podskórne lęki takie właśnie są: wychodzą zarówno przy drobnostkach, jak i przy poważnych sprawach.

Samo przyjrzenie się lękom jednak jeszcze nie uzdrawia. Nazwanie problemu jeszcze go nie rozwiązuje. Czasem potrzebna będzie nam w tym pomoc i wsparcie innych, jednak zawsze absolutnie niezbędną stanie się moc Ducha.

Wsparcie Ducha

Jesteśmy już po połowie okresu paschalnego, za trzy tygodnie będziemy obchodzić uroczystość Zesłania Ducha Świętego. Liturgia dnia będzie uświadamiać nam, kim jest Duch Święty, jaką rolę odgrywa w naszym życiu i po co został posłany.

Zaczynając od podstaw trzeba przede wszystkim przypomnieć, że Duch Święty jest Osobą Bożą. Nie za wiele nam to mówi, jeśli chodzi o jakieś o Nim wyobrażenie. W sposób naturalny słowo „osoba” kojarzy nam się z człowiekiem i to wyobrażenie przekładamy na Boga. Jeśli mamy na myśli Chrystusa nie jest to aż tak problematyczne – Syn rzeczywiście stał się człowiekiem. W przypadku Ojca i Ducha jednak, jeśli nie mamy dystansu do wyobrażeń, jesteśmy bliscy herezji. 

Co zatem wynika z tego, że Duch Święty jest osobą Bożą? Po pierwsze to, że jest Bogiem, jak Ojciec i Syn. Po drugie, jak każda z Osób Trójcy, działa i jest z nami. Co więcej, został posłany właśnie po to, by dać nam udział w życiu samego Boga.

W miłości nie ma lęku

Z Ewangelii według św. Jana wiemy, że Duch Święty został posłany, by przypomnieć wszystko o czym Jezus nas pouczył. To On daje nam zrozumienie Ewangelii. On sprawia jej żywotność i siłę oddziaływania dla kolejnych pokoleń, które dzięki Jego działaniu pójdą pociągnięci słowem Jezusa. To przypominanie jest jednocześnie zrozumieniem na płaszczyźnie tak intelektualnej, jak i duchowej, co ostatecznie prowadzi nie tylko przyjęcia takich, czy innych poglądów, ale do zmiany życia.

Duch jest Duchem Prawdy, który przyjdzie przekonać świat o grzechu, sprawiedliwości i sądzie. Duch Święty jak najlepszy przyjaciel potrafi nam pokazać prawdę o nas – bez osądzania, potępienia, czy wyrzutów. Jego przekonywanie o grzechu jest pełne łagodności i pokoju, ponieważ chce dla nas dobra, zbawienia, udziału w życiu Bożym. To właśnie On pomaga nam nazywać nasze podskórne lęki i znaleźć prawdziwe przyczyny naszego postępowania. Przyjmuje nas takimi, jakimi jesteśmy, ale jednocześnie pokazując nam prawdę o nas i chce nas doprowadzić do synowskiej wolności.

I wreszcie, Duch sprawia, że czujemy się kochani i potrafimy kochać. To On jest miłością rozlaną w naszych sercach. Daje nam udział w miłości samego Boga, napełnia głód miłości, który raz po raz dotkliwie się odzywa. Ale jednocześnie sprawia, że potrafimy kochać. 

I jednym i drugim, czyli kochaniem nas i uzdolnieniem do miłości prowadzi do wyzwolenia z lęku. Bo jak pisze św. Jan: „w miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk.”

***

Sięgnij do innych tekstów autorki.

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.