Kontakt z rzeczywistością

Autorytet Kościoła oparty jest na Jezusie i Ewangelii, a nie na fałszywym, przypudrowywanym nieustannie wizerunku, który pęka i będzie pękał.

To, że istnieje zjawisko określane w psychologii jako wypieranie trudnych zjawisk do podświadomości to fakt, z którym nie trzeba dyskutować. Problemem jest jednak, gdy sami – osobiście lub jako wspólnota – nie mierzymy się z bijącymi po oczach faktami, bo wówczas… No właśnie, co się stanie, gdy zaczniemy nazwać rzeczy po imieniu? 

By nie prowadzić tej refleksji w próżni spróbujmy zmierzyć się z dwoma trudnymi faktami i tym dlaczego tak trudno nam się w Kościele z nimi pogodzić.

Bez tłumów

Z roku na rok drastycznie spada liczba osób uczestniczących w Eucharystii i generalnie korzystających z sakramentów. W naturalny sposób wiąże się to również z liczbą wstępujących do seminariów, studiujących teologię (a więc i liczbą katechetów). Także z liczbą młodych ludzi uczestniczących w lekcjach religii. We wszystkich tych obszarach tendencja jest ewidentnie spadkowa. Zapewne można zresztą w tym miejscu wymienić szereg innych przykładów topniejących statystyk odnośnie do życia Kościoła w naszym kraju. 

By się w tej kwestii upewnić nie trzeba nawet specjalnie się wysilać i szukać wyników ankiet. Wystarczy spojrzeć na puste ławki w Kościele (kiedyś tak pełne) czy posłuchać uczniów, ilu ich kolegów (a może i oni sami?) wypisuje się z lekcji religii. Tylko teraz co zrobić z tym faktem? Jak go zinterpretować?

Zgoda na prawdę

Można doszukiwać się problemu w świecie, oskarżać kulturę z jej laickością i konsumpcjonizmem (chociaż chwilowo, wydaje się, zapanowała moda na przymusową, ale jednak ascezę). Albo też oskarżać księży, że nie pracują dostatecznie dobrze, by wierni chodzili do Kościoła. Można złościć się na świeckich, że rezygnują z uczestnictwa w Eucharystii, a może i z wiary, gdy duchowni jak zawsze sprawują sakramenty i głoszą z ambony. Równie energetycznie pochłaniające jest nieustanne stosowanie tych samych metod, czy mnożenie nabożeństw, akcji, spotkań, bo może jak będzie ich więcej, to w końcu będzie lepiej.

Oczywiście warto analizować zjawiska, szukać ich przyczyny i patrzeć na konsekwencje. Tylko tego typu działanie efektywne jest dopiero wtedy, gdy mamy w sobie zgodę na szczerość. Na szukanie prawdy i wzięcie pod uwagę, że przyczyna tego stanu może być też związana z naszym postępowaniem. Albo jeszcze głębiej: z nastawieniem do siebie, Boga i ogólnie rzeczywistości. 

Przy tej okazji trzeba również zmierzyć się z trudnym, sięgającym serca pytaniem, dlaczego chcemy by było nas więcej? Co nas motywuje, gdy martwimy się, czy i ilu z nas chodzi do Kościoła? Może tak naprawdę chodzi o nasze dobre samopoczucie, bo w dużej grupie czujemy się silniejsi? Tłumy ludzi potwierdzają skuteczność naszego działania. Dzieci chodzące na religię gwarantują nam godziny w szkolnym etacie. Nie, nie chcę tu wszystkich oskarżać o wyrachowanie czy jakąś formę niedojrzałego potwierdzania swojej wartości. Ale też naiwnością byłoby sądzić, że przejmowanie się obecnym spadkiem praktyk religijnych jest zawsze powodowane ewangelicznym pragnieniem, by inny poznali Jezusa i uwierzyli Jego miłości.

Nieomylni?

Kolejny trudny fakt. Teoretycznie wiemy, że ksiądz to też człowiek. Grzesznik jak każdy inny. A w praktyce? I sami duchowni i świeccy nie chcą dopuszczać tego faktu do świadomości. Tymczasem wewnątrzkościelne czy społeczne frustracje wynikają z braku przyjęcia do wiadomości, że ksiądz może głosić poglądy sprzeczne z nauczaniem Kościoła lub wręcz heretyckie. Rozciągamy dogmat o nieomylności papieża na każdą jego wypowiedź (i nie tylko jego, ale w ogóle każdego duchownego!) Spodziewamy się po księżach, że jednak pewnych grzechów czy wręcz przestępstw nie będą popełniali. A jeśli już, to zarówno sprawcy jak i przełożeni zmierzą się z nimi w dojrzały sposób. To znaczy: reagując, sprawdzając fakty, zgłaszając gdzie trzeba, pociągając do odpowiedzialności i wymierzając stosowną karę. A w końcu: przyznając się wprost do swoich zaniedbań czy zwykłej niewiedzy. 

Niestety mamy wiele przykładów dokładnie odwrotnych postaw. Pytanie, które nurtuje: dlaczego takie są reakcje? Takie postawy? Dlaczego za błędy popełnione w nauczaniu czy postępowaniu duchowni po prostu nie powiedzą: „przepraszam”? Czemu tak trudno przyznać się: „nie wiem, źle zdecydowałem, źle postąpiłem, źle powiedziałem, wyraziłem się nieprecyzyjnie”?

Król jest nagi

Tymczasem fakty biją po oczach. Ludzie dokoła widzą, że król jest nagi. Niektórzy może w zmowie milczenia patrzą na niego i wysilają się ze wszystkich sił, by jednak tej nagości nie widzieć. Inni z kolei nic nie mówią, tylko z niesmakiem odwracają głowę. Jak długo można tak się oszukiwać, czarować rzeczywistość? I tylko ktoś wolny jak dziecko, niezważający na konwenanse, jest w stanie powiedzieć wprost, że król jest nagi.

Trzeba jasno powiedzieć, że z przyznawaniem się do błędów wszyscy mamy problem. Boimy się konsekwencji, odrzucenia, utraty swojej pozycji w pracy, społeczności czy rodzinie. Im wyższe ktoś ma stanowisko, tym bardziej presja przytłacza go i sugeruje, że lepiej będzie się oszukiwać i czarować rzeczywistość. By tę bańkę ułudy utrzymać trzeba coraz więcej środków i energii. Coraz więcej pięknych i pustych słów, spotkań bardziej politycznych niż braterskich, długich modlitw ustami, nie sercem i zewnętrznych praktyk bez nawrócenia.

Tak duchowni, jak i świeccy nie są wolni od fasadowości, od udawania, że wszystko jest w porządku, omijania drażliwych tematów i strachu, że gdyby prawda wyszła na jaw legnie w gruzach cały zbudowany na ułudzie świat. I co my wtedy zrobimy? Czego się będziemy trzymać, gdy z naszej fasady nie zostanie kamień na kamieniu?

A może to szansa?

A może ta tragedia, ruiny naszego dotychczasowego życia w Kościele to jednak szansa? Na uchwycenie się Jezusa, na stanięcie przed Nim w postawie „odejdź ode mnie Panie, bo jestem człowiek grzeszny”? Na porzucenie ułudy, że wielkością tłumów i siłą politycznych konotacji coś zmienimy w tym świecie. Bo mit katolickiej Polski mam nadzieję, że traktujemy już w kategoriach mitu właśnie. 

Autorytet Kościoła oparty jest na Jezusie i Ewangelii, a nie na fałszywym, przypudrowywanym nieustannie wizerunku, który – chcemy czy nie chcemy – pęka i będzie pękał. Ewangeliczna skuteczność (czyli nie tłumy, a doprowadzenie konkretnego człowieka do zbawienia) leży w małości i bliskości, a nie w przemocy i anonimowości. Od głoszących i odpowiedzialnych za przekazywanie wiary kolejnym pokoleniom nie oczekujmy bezgrzeszności, bo i z tą ułudą Ewangelia każe nam się zmierzyć.

Ale kontaktu z rzeczywistością i ludzkiej przyzwoitości życzmy sobie wszyscy.

***

Sięgnij do innych tekstów autorki.

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.