Dezinformacja i współczesna asceza

Od dobrych kilku lat słyszę na zajęciach pytanie, kogo należy, a kogo nie należy traktować jako autorytetu w kwestiach związanych z wiarą. Zatem: jak i kogo słuchać?

Dezinformacja i współczesna asceza

Tumisu /Pixabay

W trwającej od kilku dni wojnie na Ukrainie niezwykle często podkreśla się rolę sprawdzonych źródeł informacji. Chyba wyraźniej niż kiedykolwiek widzimy dziś, jak narracja wpływa na relacje i reakcje. Dochodzą też do nas głosy o wydającej się wręcz nie do pojęcia w XXI wieku propagandowej absolutnej manipulacji medialnej dokonywanej na rosyjskim społeczeństwie. Przedsmak tego chaosu informacyjnego przeżywaliśmy już jednak w czasie pandemii. Już wtedy można było zauważyć, co fake newsy robią ze społeczeństwem. Ostatecznie wszyscy dochodziliśmy do fundamentalnego pytania: kogo słuchać? Nawet wśród osób, które powinny udzielać wiarygodnych informacji, spotykaliśmy się przecież z różnymi opiniami. Ostatecznie można było przerzucać się nazwiskami różnych autorytetów medycznych na poparcie tej czy innej tezy.

Nie inaczej dzieje się w przestrzeni wiary czy teologii. Od dobrych kilku lat słyszę na zajęciach pytanie, kogo należy, a kogo nie należy traktować jako autorytetu w kwestiach związanych z wiarą. Niektórzy wręcz proszą o sporządzenie listy udzielających się medialnie kaznodziejów czy (szeroko rozumianych) głosicieli, których nauczanie jest błędne z punktu widzenia nauki Kościoła. Na tak postawione pytanie należałoby jednak odpowiedzieć, że potencjalnie każdy nauczający czy głoszący może się mylić. 

Nie jest to zadowalająca perspektywa. Wolelibyśmy współczesną listę indeksu zakazanych ksiąg i kanałów na Youtubie. To jednak nie rozwiązałoby problemu. Przerabialiśmy już w Kościele tę lekcję. Bezkrytyczne oparcie na autorytecie w przypadku grzechu bądź błędu tegoż prowadzi do zgorszenia i poważnego kryzysu. W przestrzeni wiary jest to tym bardziej dramatyczne, gdyż kwestia relacji z Bogiem stanowi dla nas sprawę najważniejszą w życiu. Nie bez znaczenia jest tu też nasze zaangażowanie emocjonalne. Im sprawa jest dla nas ważniejsza, tym silniej przywiązujemy się do danych racji, a czasem i osób, które je przedstawiają. 

Zatem: jak i kogo słuchać?

Istotniejsza jest tu kwestia jak, niż kogo. Potencjalnie każdy głoszący może się mylić, nieprecyzyjnie coś powiedzieć czy zrobić zbyt duże uproszczenie. Najczęściej z tego brały się właśnie herezje: ze zbyt dużego uproszczenia, próby wyrażenia jakiejś prawdy w sposób bardziej zrozumiały, czy pominięcia innych aspektów danego zagadnienia. Zarówno głoszącym, jak i słuchającym dobrze zrobiłaby taka świadomość. Ci pierwsi mieliby w sobie jakąś dozę niezbędnej w szukaniu prawdy pokory i poczucie, że to co głoszą ostatecznie przerasta każde ludzkie słowo i zrozumienie. Ci drudzy przeżywaliby mniejsze kryzysy i rozczarowania w przypadku zdyskredytowania się tego, czy innego głoszącego. 

Czy potencjalny błąd głosicieli oznacza, że nikogo nie należy słuchać i właściwie sami powinniśmy o wszystkim rozstrzygać? Absolutnie nie. Popadlibyśmy w drugą, współcześnie szeroko obecną skrajność w której sami dla siebie stajemy się ostatecznym punktem odniesienia i posiadaczami… własnej prawdy.

Rozwiązanie, jak to zazwyczaj bywa w wierze, leży pośrodku. Objawienie, które stanowi dla nas główny punkt odniesienia jeśli chodzi o naszą wiarę, to coś obiektywnego. Zostało dane nam przez Boga, byśmy poznali Jego samego i Jego stosunek do nas. Ale jednocześnie jest ono przekazywane subiektywnie. Wszyscy uczestniczący w jego ustnym przekazywaniu, a następnie spisaniu robili to w sposób subiektywny. Z własnym zestawem pojęć, sposobem widzenia rzeczywistości, zdolnościami i ułomnościami. Zatem zarówno głoszący, jak i słuchający powinni przyjąć tę podwójną perspektywę. To, co Bóg nam o sobie chce opowiedzieć jest prawdą, obiektywną rzeczywistością. Natomiast to, w jaki sposób my próbujemy to przekazać, ale też w jaki sposób słuchamy, jest zawsze subiektywne. Zrozumienie tej zależności pozwala zachować wewnętrzną równowagę między posłuszeństwem wiary, a jednocześnie pewną dozą zdrowego krytycznego myślenia.

Trzy ważne pytania

Do tego jednak potrzebne nam są jednak pewne narzędzia, które pomogą odnaleźć się w tym co słyszymy. Po pierwsze, warto słuchając zadać sobie podstawowe pytanie: kim jest ten kogo słuchamy? Czy legitymizuje się kompetencjami, ale też uprawnieniami do głoszenia? W sposób naturalny dyskredytuje to wszystkich, którzy zostali w Kościele suspendowani czy w jakikolwiek inny sposób zakazano im publicznego nauczania. 

W tym miejscu warto podkreślić, że świadectwo życia, a więc i posłuszeństwo przełożonym w Kościele, jest sprawdzianem wiarygodności. Nie chodzi tu o naiwną wiarę w bezgrzeszność głosicieli, a raczej o to co robią i jak postępują w przypadku swoich błędów, grzechów i słabości. Czy brną w nie dalej, wręcz na ślepo, czy jednak wchodzą lub próbują wejść na drogę osobistego nawrócenia i życia Ewangelią?

Skąd on to wie?

Drugie istotne pytanie w krytycznym słuchaniu to kwestia źródeł, do których odwołuje się głoszący. W teologii mamy pewną hierarchię źródeł teologicznych. Oznacza to, że mają one mniejszą lub większą wartość w konstruowaniu wniosków dotyczących Boga i naszego życia z Nim. Zdecydowanie najważniejsze źródło teologiczne to dla nas Pismo Święte jako księga natchniona. Dalej w kolejności jest Tradycja, czyli ustny przekaz. Następnie nauczanie papieża ex cathedra (oficjalne, uroczyste, z przywilejem nieomylności) a także nauczanie soborów, gdy definiują jakąś prawdę dogmatyczną. Pozostałe dokumenty papieskie, nauczanie biskupów czy soborów w ogóle również stanowią dla nas istotny punkt odniesienia. W dalszej kolejności mamy nauczanie Ojców Kościoła, liturgię, historię Kościoła, nauczanie teologów, doświadczenia świętych czy znaki czasu. 

Warto słuchając kaznodziejów czy głosicieli zadawać sobie pytanie, skąd on to wie? Czy to się zgadza z Pismem Świętym? Oczywiście, najczęściej głoszący nie podają zestawu źródeł z których korzystają, zatem i po naszej stronie jest pewna praca do wykonania. Nie każdy musi mieć wykształcenie teologiczne. W warunkach, w których żyjemy do dwóch podstawowych źródeł mamy jednak dostęp niemal powszechny. Pismo Święte i Katechizm Kościoła Katolickiego są dziś dostępne w Internecie. Często jednak nie potrafimy krytycznie słuchać, bo wolimy drogę na skróty. Zamiast zmierzyć się z lekturą Pisma Świętego, czy chociażby niektórymi fragmentami Katechizmu wybieramy lekturę streszczeń, opracowań czy krótszych książek o naszej wierze.

Magiczne słowo: kontekst

I wreszcie trzecie pytanie, istotne dla słuchających, to pytanie o to, jak głoszący korzysta z przywoływanych przez siebie źródeł teologicznych. Czy uwzględnia szerszą perspektywę, czy wyrywa z nich cytaty bez odniesienia do całego kontekstu? Czy uwzględnia rozwój teologii biblijnej, ale i teologii w ogóle? Oczywiście, im krótsza wypowiedź tym jest trudniej rozwijać szerszy kontekst. Ale gdy słuchamy warto zwracać uwagę, czy na przykład w korzystaniu z Pisma Świętego głoszący odnosi się choćby w podstawowy sposób do kwestii kulturowych albo czy łączy Stary Testament z Nowym. W przypadku korzystania z nauczania soborów warto pamiętać, że oprócz Soboru Trydenckiego były też inne. Tak wcześniejsze, jak i późniejsze. Podobnie rzecz ma się z Soborem Watykańskim II – nie od niego zaczyna się Kościół. 

Mamy jako ludzie naturalną zdolność i pragnienie, by zaufać czyjemuś głoszeniu. W przestrzeni wiary to nasze pragnienie może być zrealizowane, jeśli uwzględnimy ranking źródeł teologicznych, ale jednocześnie słuchając zadamy sobie trud krytycznego (nie krytykanckiego!) myślenia. Do tego potrzebujemy jednak narzędzi. Warto zacząć od tych trzech podstawowych pytań, a potem pójść dalej i wejść w uważną lekturę Pisma Świętego i chociażby podstawowego kompendium nauczania Kościoła jakim jest Katechizm.

Kto wie, może właśnie ten wysiłek byłby dobrą ascezą wielkopostną dla współczesnych katolików?

***

Sięgnij do innych tekstów autorki

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.