W ostatnie dwie niedziele słyszałam – w dwóch różnych parafiach i wygłoszone przez dwóch różnych kaznodziejów – homilie na temat Bożej sprawiedliwości. Ich teksty można w skrócie sprowadzić do pojmowania Bożej sprawiedliwości w kategoriach sądowniczych, do znanych stwierdzeń o Bogu, który za dobro wynagradza a za zło karze. Ponadto: spełniajmy dobre uczynki, gdyż on usprawiedliwią nas przed Bogiem i dzięki nim pójdziemy do nieba. I jeszcze: chociaż nasze życie chrześcijańskie jest trudne i nieraz doświadczamy przykrości, także od innych, to nie martwmy się. Grzesznicy, którzy dziś się cieszą życiem dostaną za swoje, bo Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy. Nadmienię jeszcze, że ostatnia kwestia była fragmentem homilii do Ewangelii o zagubionej owcy, drachmie i synu marnotrawnym.
Z jednej strony chciałoby się to trudne doświadczenie z liturgii pozostawić bez komentarza. Ale z drugiej: oba przypadki były klasycznym przykładem zdeformowanego chrześcijaństwa, które niewiele ma wspólnego z tym, o czym mówi nam Ewangelia.
W takim myśleniu o życiu chrześcijańskim, w takim spojrzeniu na Boga można wyróżnić przynajmniej trzy deformacje.
Boża sprawiedliwość
Po pierwsze, czym jest Boża sprawiedliwość? W potocznym rozumieniu sprawiedliwość jest oddawaniem każdemu co mu się należy. W skrócie: grzesznikom kara, a świętym nagroda. Takie pojmowanie sprawiedliwości jest jednak zbyt dużym uproszczeniem, sprowadzającym ją do kategorii jurydycznych. Boża sprawiedliwość, to inaczej Jego wola wobec nas, by doprowadzić każdego do jedności z Nim. Człowiek sprawiedliwy to ten, który odpowiada na tę wolę Bożą, słucha Boga, jest Mu posłuszny. O takim mówi Pismo Święte, że jest sprawiedliwy.
Ale Biblia patrzy na człowieka w sposób realistyczny i wprost przez kolejne historie postaci biblijnych wskazuje, że żaden człowiek nie potrafi być przed Bogiem sprawiedliwy sam z siebie. Zatem co Bóg robi w swej sprawiedliwości? Czyni to co powinien, będąc wiernym wobec siebie i wobec człowieka. Usprawiedliwia nas w swoim Synu Jezusie Chrystusie, czyli czyni w Nim sprawiedliwymi. Dzięki Jego śmierci i zmartwychwstaniu oraz mocy Ducha, która daje nam w tym udział możemy być sprawiedliwi przed Bogiem. Czyli inaczej mówiąc: odpowiadać swoim życiem pozytywnie na Jego wolę i plany wobec nas.
Można powiedzieć, że sprawiedliwość Boża to Boże działanie prowadzące nas do usprawiedliwienia lub inaczej uczynienia sprawiedliwymi.
Wobec Prawdy
Po drugie, sprowadzanie Boga do roli sędziego, ze względu na konotacje z naszymi ludzkimi wymiarami sprawiedliwości zdecydowanie zniekształca Jego obraz. Bóg nie jest obiektywnym, zimnym, wyrachowanym sędzią, który na podstawie bilansu naszych grzechów i zasług ewentualnie wpuszcza nas do nieba lub skazuje na potępienie. Bóg jest absolutnie zaangażowany w relację z nami, do tego stopnia, że dał samego siebie za nas. Inaczej mówiąc, robi wszystko, byśmy chcieli spędzić z Nim wieczność.
Ducha Świętego nazywamy Parakletem (Orędownikiem, Obrońcą, Adwokatem), a przecież nie jest On obrońcą przed Ojcem i Synem, raczej przed nami samymi i złym duchem, który chce nas oskarżać. Dopiero kiedy w chwili śmierci stajemy przed Trójjedynym Bogiem możemy w Jego miłości zobaczyć prawdę o nas, po raz pierwszy bez wybielania siebie, bez usprawiedliwiania się i nadmiernego obwiniania. Wówczas staje się jasne, jaką odpowiedź chcemy dać Bogu, na podstawie wszystkich naszych doświadczeń życiowych i wyborów. Tylko bezgraniczna miłość Boga pozwala nam na poznanie tej prawdy o sobie. Zatem sąd, którego wielu z nas się tak boi, jest po prostu stanięciem w prawdzie przed sobą i przed Bogiem. I według tego, z czym stajemy, dokonuje się nasz wybór wieczności.
Co jest w tym pociągającego?
Po trzecie, zastanawiające jest dlaczego tylu współczesnych kaznodziejów nie potrafi oderwać się od karzącej ręki Boga, od rygoryzmu moralnego i sprowadzania chrześcijaństwa do zestawu przepisów i nakazów. Co więcej, spora grupa wierzących również nie chce się rozstać z takim sposobem pojmowania swojej wiary. Co jest pociągającego w takiej wizji?
Wizja karzącego Boga, sądzącego według tabeli nakazów i zakazów, ma swoją atrakcyjność ponieważ zdejmuje odpowiedzialność za swoje życie i czyny. Nie musimy rozeznawać, skupiać się na głębokiej relacji z Bogiem, więzi z Nim. Wszystko sprowadzamy do wypełniania uczynków. A tu już jesteśmy w kolejnej herezji powszechnie głoszonej na ambonie. W starym, znanym od wieków pelagianizmie, czyli w uznawaniu, że pierwszoplanowe w kwestii zabawienia są nasze uczynki. To od nich zależy przyszłość w niebie bądź piekle. A przecież w poprawnej teologii katolickiej uczynki to owoce przyjętego usprawiedliwienia. Jeśli przyjmujesz – to dobre, jeśli je odrzucasz – to złe.
Bóg przemocy
I wreszcie, zdaje się, że ten karzący Sędzia tak gorliwie głoszony przez niektórych jest jakimś wytworem skumulowanych kompleksów, upustem agresji z której wyrasta przemocowe postrzeganie religii. Oczywiście, chrześcijanin nie może nikogo bić, zabijać, potępiać, ale przecież ile razy chcielibyśmy wymierzyć sprawiedliwość po naszemu (w stylu: „dobrze ci tak”, „dostaniesz za swoje”). Skoro my nie możemy, to przenosimy to na Boga, On może odpłacać, grzmieć, skazywać, potępiać. Wtedy, by nie podpaść srogiemu Sędziemu do naszego postrzegania wiary wchodzi słowo „musisz”, bo inaczej… potępienie.
Bóg przemocy, to Bóg silny. Atrakcyjny, bo zemści się na naszych wrogach. Tylko to nie jest Bóg Ewangelii, to nie jest Bóg chrześcijański. Jezus nikogo nie zmuszał do wiary, zostawiał swoich rozmówców z wyborem: jeśli chcesz… Gdyby był Bogiem przemocy i siły nie stałby się dla nas człowiekiem, a już na pewno nie stałby się ofiarą naszej ludzkiej przemocy.
Lubimy gdzieś w sobie mieć obraz Boga przemocy, zwłaszcza jeśli Jego działanie dotyczyć ma osób od których zaznaliśmy jakieś krzywdy. Ale jednocześnie ta wizja zabija nas samych. Albo doprowadzając do rygoryzmu moralnego, gdzie w miejsce koncentracji na Bogu pojawia się nieustanne skupienie na grzechu, albo doprowadzając do odrzucenia Boga. Nie da się na dłuższą metę żyć w permanentnym strachu przed potępieniem. Z takim Bogiem trzeba coś zrobić w swoim życiu. Najlepiej usunąć, by pozwolił nam żyć.
Na koniec, zadziwiające jest to, że przecież ostatecznie każdy z nas pragnie bezwarunkowej miłości i jest w stanie zrobić dla jej różnej wartości namiastek naprawdę wiele (łącznie z rujnowaniem swojego życia i zdrowia). A gdy w Ewangelii ukazuje nam się słaby, pokorny Bóg, który daje nam absolutną wolność i chce zdobyć nas swoją bezwarunkową miłością, to my wolimy wierzyć w siłę i przemoc swoją/ ludzką/ Bożą.
Bo przecież wydaje się to niemożliwe żeby po prostu miłość Boża doprowadziła nas do nieba.
***
Sięgnij do innych tekstów autorki.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.
Doktor teologii dogmatycznej, wykładowca w Archidiecezjalnym Centrum Formacji Pastoralnej, współpracuje z Wydziałem Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego.