Czy świętość jest passé?

A gdyby tak popatrzeć na świętość jako na doświadczenie sensu życia, jakiegoś wewnętrznego zintegrowania wszystkich wymiarów człowieczeństwa?

Przed nadchodzącą uroczystością Wszystkich Świętych daje się zauważyć wzmożone dyskusje, dotyczące z jednej strony organizowania różnych imprez z okazji Halloween lub – z drugiej – promujące bale wszystkich świętych. Wydaje się jednak, że uczestnictwo w jednym lub drugim sprowadza się do najmłodszych. To przede wszystkim oni w szkołach uczestniczą w tego typu imprezach. Nasuwa się natomiast pytanie, czy w ferworze poszukiwania argumentów za lub przeciw nie ginie nam refleksja o świętości w ogóle. 

Jeśli ograniczymy się tylko do tego co przed pierwszym listopada, a później skupimy głównie na organizacji tras (które cmentarze i w jakiej kolejności odwiedzić oraz jakie modlitwy za zmarłych odmówić) to ucieknie nam sens tej wzbudzającej nadzieję uroczystości. A ostatecznie możemy sprowadzić świętych do osób żyjących w tak nadzwyczajny sposób, że właściwie dzisiaj nadadzą się tylko jako inspiracje dla dziecięcych balowych strojów.

By nieco zatrzymać się nad kwestią świętości warto zacząć od pytania, co to właściwie znaczy być świętym? I dlaczego św. Paweł świętymi nazywał po prostu chrześcijan, a w kolejnych wiekach na miano świętego trzeba było sobie zasłużyć wyróżniającym się życiem?

Nie zdobędziesz jej sam

Zaczynając od samego pojęcia świętości. Najkrócej rzeczy ujmując: święty to człowiek zjednoczony z Bogiem i swoim życiem upodobniony do Jezusa. Bóg jest święty sam z siebie, nie ma w Nim żadnego zła i grzechu. Natomiast człowiek uważany za świętego w czasie ziemskiego życia nie jest pozbawiony wad, grzechów i słabości. Świętość jest po prostu udziałem w życiu Boga, a zatem i w Jego świętości. Nikt jej nie zdobywa sam z siebie. Czy zatem Bóg chce podzielić się swoją świętością tylko z nielicznymi? Oczywiście, że nie. Przekładając powyższe na codzienne życie chrześcijanina, świętość zaczyna się w momencie chrztu. Co już wyraźnie pokazuje, że jest ona dostępna dla każdego. Co się dzieje później? A to już zależy, czy człowiek chce rozwinąć to co otrzymał na chrzcie. 

Jak to zrobić? Dużo zależy od tego jakie powołanie w życiu wybraliśmy, niemniej istnieją dwa wspólne czynniki istotne w drodze do świętości. Po pierwsze, pozwalać się Bogu uświęcać, przez sakramenty, modlitwę i słuchanie słowa Bożego. Po drugie, przejawiać to działanie Boże w swoim życiu, zmienionym dzięki Jego łasce. I tu ważne dopowiedzenie. W zależności od tego czy jesteśmy zakonnikiem, prezbiterem, biskupem, matką, mężem czy dzieckiem sposób realizacji tych dwóch punktów będzie różny. Nie sposób modlić się w rodzinie tyle, co siostry klauzurowe. Zwyczajne obowiązki rodzinne i zawodowe nie dadzą się z tym pogodzić. Ten przejaskrawiony przykład pokazuje, że w drodze do świętości tak samo jak modlitwa czy sakramenty, tak ważne są i codzienne obowiązki. Zatem modlitwa czy różne praktyki ascetyczne nie będą takie same dla wszystkich.

Trzy wymiary miłości

Wybierając stan życia każdy z nas powinien sobie zadać pytanie, czy ta droga doprowadzi mnie do jedności Bogiem. To znaczy, czy idąc nią będę realizować przykazanie miłości Boga, siebie i bliźniego. Jedna miłość, ale trzy jej wymiary. Jeśli któregoś nie ma, to nie ma miłości. Tu uwaga dla wszystkich skrupulantów. Zawsze i do końca życia będziemy niedoskonali w kochaniu Boga, siebie i bliźnich. Jednak nie o doskonałość w realizacji tego przykazania chodzi, a raczej o to, czy te trzy dają się w nas zauważyć. 

Może też najść – i duchownych, i świeckich, i zakonników – myśl, że te czy inne obowiązki zgodne (to akurat ważne!) ze stanem życie są jakąś przeszkodą do bycia z Bogiem, w drodze do świętości. Chyba najprościej pokazać to na przykładzie młodych rodziców. Wcześniej może mocno zaangażowani, wśród spotkań, czuwań i wyjazdów. Gdy pojawiają się dzieci, to przez kilka lat nie brakuje im nocnego czuwania zorganizowanego w domu. Z Eucharystii czy innych modlitw w kościele udaje im się coś usłyszeć lub nie, w zależności od tego czy maluchy to typ kościelnego sprintera, czy raczej szybko i słodko zasypiającego misia. Może teraz w tej codzienności mniej modlitwy, wzniosłych postanowień, ale ile bycia dla drugiego, troski poświęcenia i codziennej miłości?

Pobożni i… zwyczajni

Skoro to takie proste, przynajmniej w założeniach, to dlaczego w rzeszach świętych i beatyfikowanych mamy głownie zakonników i zakonnice, kilku papieży i duchownych w ogóle, paru władców i wobec tych liczb, garstkę zwykłych świeckich? Otóż na początku, gdy wzrastała liczba chrześcijan, a w dodatku pojawiały się prześladowania, to niektórzy potrafili dzielnie ponieść śmierć męczeńską a niektórzy nie. I tu ujawniały się różnice w życiu poszczególnych chrześcijan. Gdy jednak prześladowania ustawały (oczywiście mowa o tych w starożytności), pojawili się pustelnicy, a w niedługim czasie później pierwsi mnisi. Powoli chrześcijanie zaczęli się dzielić na tych, którzy prowadzili bardziej pobożne życie i na tych, zwyczajnych. 

Z czasem w ogóle ze stanem życia monastycznego (zakonnego) zaczęto utożsamiać większe predyspozycje i wręcz przeznaczenie do bardziej świętego życia. Próbował to zbytnie uproszczenie pokonać św. Tomasz z Akwinu. Jednak w kolejnych wiekach jego teologia, delikatnie mówiąc, nie cieszyła się jednak przychylnością. Dopiero XIX-wieczna patrystyczna odnowa teologii, a za nią biblijna i jeszcze kilka innych społecznych oraz kościelnych czynników doprowadziły do powrotu nowotestamentalnej intuicji o powszechnym powołaniu do świętości, zgodnie z ideą o powszechnej woli zbawczej Boga i z chrztem jako pierwszym źródłem świętości. Kiedy to się stało? W czasie Soboru Watykańskiego II. I tak oto okazało się, że świętość jest taka sama dla każdego, bo jest darem Bożym udzielanym człowiekowi. Jednocześnie jednak jest zupełnie inna, bo każdy z nas jest inny, inaczej przeżywa relację z Bogiem i żyje w inny sposób.

Dla mnie?

Tu dochodzimy do problemu, który pojawia się w tytule tego tekstu. Czy dla nas dzisiaj świętość jest czymś atrakcyjnym i możliwym do zrealizowania? Czy po nieudanych próbach bycia drugim ojcem Pio, św. Faustyną, czy jeszcze innym świętym, dla nas ważnym i inspirującym, nie daliśmy sobie spokoju ze świętością? Zadowalamy się tym, że chodzimy do kościoła, coś tam próbujemy w relacji z Bogiem, ale gdzie tam świętość dla mnie? 

Warto inspirować się świętymi, ale ślepe naśladownictwo prowadzi donikąd. Patrzymy na przebytą przez poprzedzające nas pokolenia drogę i ucząc się na ich wskazówkach rozeznajemy własną świętość w codzienności. Sprowadzając ją do bardzo prostego pytania: jak Boże mam żyć z Tobą dzisiaj, w tym co składa się na moją codzienność? 

A może jest i tak, że świętość wydaje się dzisiaj mało atrakcyjna? Oderwana od rzeczywistości, pełna może niezrozumiałej pobożności i praktyk, które trudno realizować zwyczajnie żyjąc w świecie? A gdyby tak popatrzeć na świętość jako na doświadczenie sensu życia, jakiegoś wewnętrznego zintegrowania wszystkich wymiarów człowieczeństwa? Ufności i nadziei wobec tego co w nas słabe i otaczającej rzeczywistości trudne. Wiary, która jest najbardziej stabilną relacją, bo z Bogiem. I wreszcie miłości, zwykłej, codziennej, niedoskonałej i prostej.

***

Sięgnij do innych tekstów autorki.

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.