Cena wolności i bal maskowy

To pytanie - ile jesteśmy w stanie poświęcić dla życia zgodnego z wartościami - jest wbrew pozorom skierowane także do każdego z nas osobiście.

Mijający właśnie miesiąc wojny wydaje się być drastycznym zakończeniem weneckiego karnawału, w którym do tej pory uczestniczył nasz świat. Karnawał ten ma to do siebie, że – oprócz wyśmienitej zabawy – można w jego trakcie pod pięknymi, kolorowymi maskami ukryć wiele kompromitujących sytuacji.

Być może jednak mimo tragedii za naszą wschodnią granicą świat dalej brałby udział w balu maskowym, gdyby nie prezydent Zełenski. Przysłuchując się jego wypowiedziom nie sposób nie zauważyć, jak często odwołuje się do kategorii najwyższych i najważniejszych. Stawia nas tym samym wobec absolutnej powinności opowiedzenia się za podstawowymi prawami człowieka: prawem do życia, humanitarnego traktowania, wolności osobistej, samostanowienia i wolności religijnej. Można odnieść wrażenie, że to właśnie za jego przyczyną wszyscy jesteśmy świadkami sytuacji, w której bal maskowy się skończył. Z twarzy polityków kolejne maski opadają, albo powoli się zsuwają. W popłochu jeszcze niektórzy próbują je naciągnąć, ale te marne wysiłki są coraz bardziej nieudolne i żałosne. 

Na co jesteśmy gotowi?

Oczywiście, ta postawa prezydenta kraju doświadczającego wojny nie dziwi. Podtrzymuje on przecież w dzielnym narodzie ukraińskim ducha walki o siebie i swoją przyszłość. Ale nie sposób oprzeć się wrażeniu, że stawia on jednocześnie całemu zachodniemu światu kilka pytań. Jak długo będziecie ten wieczny karnawał uważać za rzeczywistość? Kiedy w końcu opowiecie się za wartościami, które teoretycznie wyznajecie i którymi się szczycicie, ale które często mają niewielki wpływ na codzienną rzeczywistość? I wreszcie: czy jesteście w stanie poświęcić swoje wygodne życie, by się za tymi wartościami opowiedzieć?

Oddając sprawiedliwość: trzeba przyznać, że nawet wśród analityków czy ekspertów od sytuacji międzynarodowych jeszcze na krótko przed wojną pojawiały się głosy o irracjonalności tego konfliktu. Także z perspektywy samej Rosji. Jak widać jednak, nawet w sytuacji rozwiniętych globalnych zależności gospodarki światowej, kiedy strony wiedzą, że wojna oznacza ruinę nas wszystkich, i tak została ona wszczęta. W tej perspektywie trzeba brać pod uwagę kolejne, jeszcze dramatyczniejsze scenariusze. Są irracjonalne, ale mimo wszystko możliwe. Podejmując zatem decyzje polityczne rządzący (czego nie sposób sprawdzić tak do końca) manewrują między koniecznością pokazania za czym (za kim) się opowiadają, a świadomością, że każda reakcja może pociągnąć za sobą kolejne ofiary i rozszerzenie się konfliktu.

To pytanie – na ile jesteśmy w stanie poświęcić się dla życia zgodnego z wartościami – jest wbrew pozorom skierowane także do każdego z nas osobiście. Mamy bowiem tendencję do szukania wroga na zewnątrz. Jak to  zwykle bywa w świecie populistycznych wypowiedzi, pomieszanych prywatnych i globalnych interesów postacie przedstawione nam w maskach uznajemy za prawdziwe. Zapominamy, że prawdziwe oblicze zawsze do pewnego stopnia jest inne niż wizerunek medialny. Prościej podczas tej wojny zdejmować maskę komuś niż sobie. Zbyt łatwo można doświadczyć komfortu dotarcia do prawdy, bo… jesteśmy na bieżąco z ostatnimi wiadomościami. Wiemy, widzimy, sądzimy. Ściągamy innym pięknie wymalowane maski.

A przecież rzeczywistość zna tylko Sędzia żywych i umarłych. Ten który przenika i zna nas, który może nas osądzić, bo oddał za nas życie. A koncentracja na zewnętrznym wrogu nie pozwala zdjąć swojej maski, stanąć w prawdzie i zobaczyć co wydobywa się z  naszego serca. Co jest wypisane na naszej twarzy.

Czyny mają konsekwencje

Prawda jest jednak i taka, że wojna zaczyna się głowie (sercu?). Papież Franciszek w adhortacji Gaudete et exultate widzi w plotkowaniu rozpoczęcie wojennej machiny. Któż z nas nie plotkował? Czy zatem wszyscy teraz powinniśmy się kajać za to, co dzieje się nie tylko na Ukrainie, ale i w ogóle świecie? Cóż, można by było bardzo brutalnie powiedzieć, że globalizacja ma swoją cenę i żąda większej odpowiedzialności. Rozwiązanie jednak chyba leży gdzieś pośrodku. A mianowicie: w odrobieniu tej trudnej lekcji z dorosłego życia, że nasze czyny mają swoje konsekwencje. Dla nas i dla tych, których mamy wokół nas. Dziś i w przyszłości. Nie lubimy tej perspektywy, bo wymaga od nas brania odpowiedzialności i liczenia się z tym, do czego doprowadzi to, co dzisiaj robimy. 

Nie sposób wszystkiego przewidzieć. Rodzice zazwyczaj nie wiedzą kim zostaną ich dzieci i czy przypadkiem nie będą sprawować funkcji związanych z odpowiedzialnością za miliony ludzi. W ten sposób w pewnym sensie wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za wszystkich. Co posiejemy, to wyrośnie. Warto zadawać sobie pytanie o to, co sieję? Konkretnie dzisiaj? Co chcę żeby wyrosło? 

Miłość i pokój nie wyrastają z nienawiści, urazy, niechęci i braku przebaczenia. Zatem – chcemy czy nie – mimo wszystko pokój lub wojna zaczynają się w nas.

Cena wolności i pokoju naszego, naszych braci i przyszłych pokoleń jest dzisiaj w naszych rękach. Pierwszym krokiem jest stanięcie w prawdzie z naszym pojmowaniem rzeczywistości i naszym wizerunkiem, który chcemy ukrywać przed sobą i innymi. Jednak codziennymi czynami często rządzą płytkie motywacje, impulsy czy chwilowe egzaltacje, dobrze prezentujące się na maskach. Ale jacy naprawdę jesteśmy? Jaką cenę jesteśmy w stanie ponieść, my osobiście, w obliczu śmierci kolejnych niewinnych ludzi? Rosnąca inflacja zapewne wbrew pozorom nie jest największym problemem. Czy przesuniemy się, robiąc miejsce innym? Czy podzielimy się tym, co mamy? Pracą, pieniędzmi, przestrzenią do życia? Czy zrobimy miejsce dla innej kultury, języka, religii? 

Heroizm nie jest standardem

Politycy niestety świetnie wiedzą, że w społeczeństwie heroizm nie jest standardem. Dlatego często – chroniąc siebie – proponują tylko takie rozwiązania, które społeczeństwo będzie w stanie zaakceptować. Takie ofiary, które będzie w stanie ponieść. Niestety, jeśli paradygmatem naszej codzienności jest nasz komfort i święty spokój (czytaj: brak refleksji na temat konsekwencji), trudno wymagać, by Ewangelia wygrała tę, i każdą inną wojnę w nas. Wizerunek to jedno. Za nim drepczą jak cień czyny i ich konsekwencje. Taka jest cena wolności.

Jezus jest w tym najlepszym przykładem. Jego zakrwawione oblicze idzie w parze ze śmiercią na krzyżu. Wiedział, jak jest cena naszej wolności. Nie wahał się jej zapłacić, aż po oddanie za nas życia. Nie grał, gdy mówił, że nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie oddaje za przyjaciół swoich. I nie udawał, umywając uczniom nogi. Pokazując, że jest w stanie zrobić dla nich wszystko.

***

Sięgnij do innych tekstów autorki

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.