Co się stanie, gdy mysz (szary, mały gryzoń z ogonkiem) ugryzie Ciało Chrystusa? Czy doświadczy zjednoczenia z Nim, tak jak każdy wierny przystępujący do Komunii świętej? Czy rzeczywiście ugryzie Chrystusa?
Można jeszcze zapytać, czy ugryzionego Jezusa owo ugryzienie będzie bolało. Powyższe pytania oczywiście nie są nowe. Dla tych, którym wydają się one niedorzeczne i obraźliwe (a może i obrazoburcze) spieszę z wyjaśnieniem, że z tymi kwestiami próbowali zmierzyć się kilka wieków temu wielcy i pobożni średniowieczni teolodzy, z Tomaszem z Akwinu na czele. Wbrew pozorom ich XII-XIII-wieczny kontekst, jeśli chodzi o wiarę w realną obecność Chrystusa w Eucharystii, wcale nie był tak różny od naszego. Istniały wówczas dwa ważne tematy. Jednym było teologiczne wyjaśnienie, w jaki sposób Chrystus obecny jest w Eucharystii. Drugim, po części wynikającym z tego pierwszego, było to jak chrześcijanie wyrażają tę prawdę w swoim życiu i kulcie.
„Jak” jest obecny?
Zanim dojdziemy do myszy, zacznijmy od tego, dlaczego w ogóle zaczęto się zastanawiać nad owym „jak” jest obecny? Dziś od małego uczy się dzieci obecne na Eucharystii, że chociaż widzimy hostię i kielich z winem, to jednak „to jest Pan Jezus”. I już. Darujemy sobie wyjaśnianie, jak to się dzieje. Nie mówimy o tym, czemu nie czujemy smaku krwi, a smak wina, ani gdzie w tym wszystkim jest miejsce naszej wiary.
Pytanie „jak” w kontekście obecności Chrystusa w Eucharystii wypłynęło w XI wieku za sprawą jednego z mnichów, przeżywającego kryzys wiary w obecność Chrystusa w Eucharystii. Uważał on, że Jezus jest obecny duchowo, albo – mówiąc inaczej – symbolicznie. Jego zdaniem w praktyce przyjmujemy zwykłą hostię, która symbolizuje czy przypomina nam o Chrystusie. W uszach jemu współczesnych tego typu poglądy wydawały się jednak podejrzane. Stąd zaczęto się zastanawiać, ale jak to się dzieje, że jest obecny, skoro w smaku, zapachu, dotyku i za sprawą wzroku widzimy zwykłą hostię i po prostu wino?
Tajemnicza „istota”
Z pomocą teologii przyszła filozofia, dając narzędzia do opisania tego, co dzieje się podczas przeistoczenia. Już samo słowo prze-istoczenie sugeruje, że coś zmienia istotę. Z jednej staje się ona inną. Chyba najprościej będzie wytłumaczyć, o co chodzi z tą istotą, gdy popatrzymy na ludzi wokół siebie. Jedni są wysocy, drudzy niscy. Grubsi i chudsi. Niebieskooki i zielonooki. Każdego z nich nazwiemy człowiekiem. Dlaczego? Bo mają pewien określony zespół cech, które składają się na to, co nazywamy człowiekiem. Analogicznie możemy zrobić z każdą rzeczą, a nawet z Bogiem. Natomiast cechy typu wzrost, waga, kolor oczu, to zmienne nienależące do istoty człowieczeństwa.
Podobnie rzecz ma się z Eucharystią i przeistoczeniem. Zmiana dokonuje się właśnie na poziomie istoty. To, co znamy jako hostię albo wino zmienia się w Ciało i Krew Chrystusa. Zostają jednak cechy, takie jak właśnie smak, zapach czy w przypadku wina także ilość alkoholu. Chrystus jest obecny w Eucharystii nie symbolicznie czy duchowo, ale realnie. I niezależnie od naszej wiary w Niego. Wbrew pozorom na całe szczęście, bo co by było gdyby nagle wszyscy mieli kryzys wiary? Bylibyśmy pozbawieni Jego obecności w Eucharystii!
Wracając do myszy
A zatem, czy mysz gryzie Ciało Chrystusa? Odpowiedź brzmi: tak. Jego obecność nie zależy od dyspozycji myszy. Ale co się stanie z myszą, kiedy zje Jezusa? Nic. Ponieważ mysz to nie osoba i w dodatku nie ma wiary, a zjednoczenie w Komunii świętej zachodzi pomiędzy osobami. A konkretnie między każdym z nas a Jezusem Chrystusem.
Czym się zatem różnimy od myszy? Jeśli przyjmujemy Komunię świętą to każdorazowo jednoczymy się z Bogiem. Wiara umożliwia nam to zjednoczenie i w dodatku pomaga owocnie z niego korzystać. Czyli nie tyle zaliczać czy liczyć kto więcej i częściej przystąpi do Komunii, ale doświadczać wzrostu w miłości z Chrystusem i z innymi ludźmi. To my potrzebujemy Jezusa i Jego miłości, nie On nas. On potrafi kochać w sposób doskonały i oddać życie za innych. Z nami w tej kwestii (chyba każdy to przyzna) jest nieco gorzej.
Czyli w praktyce…
Ta teologiczna dyskusja nad obecnością Chrystusa w Eucharystii doprowadziła w XIII wieku do dwóch praktycznych rozwiązań, które znamy także dziś. Po pierwsze, Sobór Laterański IV w 1215 roku wprowadził obowiązek spowiedzi przynajmniej raz w roku i przyjmowania w czasie wielkanocnym Komunii świętej (obecnie ten czas wydłużony jest do Niedzieli Trójcy Świętej). Wprowadzenie tego obowiązku było oczywiście związane z dość rzadkim przystępowaniem wiernych do tego sakramentu, co przecież i dzisiaj nie jest takim nieznanym zjawiskiem. Drugie praktyczne rozwiązanie to wprowadzenie święta Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej, w czasie którego wyznajemy naszą wiarę w obecność Chrystusa w Eucharystii. Obecność, która jest – po pierwsze – dla zjednoczenia z nami, a po drugie dla adoracji.
Co roku z okazji uroczystości Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej słyszymy, że udział w procesji jest wyrazem naszej wiary i wręcz jej manifestacją. To w pewnym sensie prawda, bo gdyby nie wiara w obecność Chrystusa w Najświętszym Sakramencie, to nie chodzilibyśmy za przebranym panem z opłatkiem w ręce.
Ale z drugiej strony nie chodzi w tym święcie tylko o procesje czy deklaracje. Jezus zostaje z nami w tej kruchej postaci, żeby karmiąc nas sobą, być w naszej codzienności i przemieniać gesty i słowa w codzienność miłości.
***
Sięgnij do innych tekstów autorki.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.
Doktor teologii dogmatycznej, wykładowca w Archidiecezjalnym Centrum Formacji Pastoralnej, współpracuje z Wydziałem Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego.