Artykuły dla tagu — duchowość

 

Cieszę się, że zarówno papież Franciszek, jak i papież Leon XIV w wyborze stroju liturgicznego i  ścieżki, którą chcą prowadzić Kościół pozostali sobą. 

Wszyscy znamy powiedzenie: "diabeł tkwi w szczegółach". A przecież czasem zwracamy większą uwagę na mało istotne drobiazgi, niż na to co faktycznie ważne. Na ich podstawie jesteśmy w stanie mówić, jakim ktoś jest człowiekiem (tak naprawdę: bez żadnych zahamowań dokonując oceny innych). Dotknęło to także nowego Papieża. Wiele osób, zamiast wsłuchiwać się w jego słowa, skupia się na tym, że po raz pierwszy ukazał się wiernym w mucecie. I nie powiedział do nich, w przeciwieństwie do poprzednika, dobry wieczór. Doprawdy, fakt założenia (lub nie) mucetu nie świadczy o wierze człowieka. Raczej o jego ludzkich przyzwyczajeniach czy pobożności. Pozostają sobą Czasem… Czytaj dalej »

Judasz miał tylko jeden poważny problem. I zresztą Piotr miał podobny. Na przeszkodzie stało to, że Jezus nie miał zamiaru stawać się władcą w sensie politycznym.

Złodziej

Pixabay

Judasz, jak wiadomo, był złodziejem. Dlatego sądzimy, że wydał Jezusa z chciwości. Ale czy to znaczy, że połakomił się na trzydzieści srebrników? Ta teoria jakoś nie pasuje do tekstu ewangelicznego. Bo przecież Judasz - mając pieczę nad wspólnym trzosem komuny, czyli wspólnoty idących za Jezusem - mógł systematycznie podkradać nieco dla siebie. I robił to. Można to nazwać stałym dochodem. Miałby z niego zrezygnować wydając Jezusa na śmierć? Jednorazowy łup, nie jakoś specjalnie okazały, przekreśliłby stałe korzystanie z sum być może drobniejszych, jednak zapewniających systematyczne wzbogacanie. Musielibyśmy go podejrzewać o plan zarżnięcia kury znoszącej złote jajka. To raczej mało prawdopodobne.… Czytaj dalej »

Mówić, że cierpienie na sens, to jak mówić, że to, co się stało, było może złe, ale potrzebne. No, nie. To bzdura o potencjalnie bardzo poważnych konsekwencjach.

To wraca jak echo. „To”, czyli próby wyjaśniania cierpienia i powtarzanie że ma ono jakiś ukryty sens. Może więc trzeba powtórzyć: cierpienie nie ma żadnego sensu. Poza prostym komunikatem, że dzieje się zło. Cierpienie jest po prostu reakcją na zło. Czasem na to uczynione przez nas, czasem przez innych. Zło, które dotknęło nas lub kogoś obok. Mówić, że cierpienie na sens, to jak mówić, że to, co się stało, było może złe, ale potrzebne. No, nie. To bzdura o potencjalnie bardzo poważnych konsekwencjach. Dwie drogi Natomiast faktem jest, że cierpienie - nasze czy czyjeś - żąda od nas reakcji. Podstawowe… Czytaj dalej »

Post to czas odnowy. Tego co w chrześcijaństwie jest najważniejsze. A najważniejsza jest miłość. Miłość do Boga, do siebie i do bliźnich. W tej kolejności.

Po raz kolejny usłyszałam kazanie na temat postu. Taki klasyk - jesteśmy grzeszni, trzeba się nawrócić, a więc trzeba się postarać. Dołożyć sobie modlitw, nabożeństw, wyrzeczeń. Niestety, w tle kontekst Ewangelii o przyłożonej do pnia siekierze i o Ogrodniku. Czyli - trzeba koniecznie coś ze sobą zrobić, bo inaczej będzie źle.  Problem w tym, że ogrodnikiem w tej historii jest Jezus. Jezus, który nie wymaga owoców od chorego czy słabego drzewa, za to pokazuje, w jaki sposób o nie zadbać. Czy naprawdę jedynym sposobem na dobre przeżycie Wielkiego Postu jest wypełnianie niewielkiej ilości czasu, jaki normalnym ludziom zostaje, kolejnymi nabożeństwami?… Czytaj dalej »

Prorocy biblijni bywali niezłymi performerami. Ich happeningi doprowadzały do wrzenia. Machali flagami o różnych kolorach. Ale zawsze towarzyszyło temu słowo. Gest i słowo.

Jeśli chcemy kogoś sprowokować do zastanowienia, to zazwyczaj próbujemy obudzić w nim sprzeciw. Przeciągamy strunę, by pomyślał: „to nie tak” lub „to nie jest tak do końca”. Uruchomiamy w kimś proces krytycznego myślenia, gdy on odruchowo zarzuca nam przesadę. Wchodzi z nami w dyskusję, by wykazać, że nasza manifestacja jakiegoś przekonania jest zbyt radykalna. Ale jednocześnie, przy odrobinie dobrej woli, próbuje też zrozumieć nasz punkt widzenia. Tak byłoby idealnie. Prowokacja prowadzi początkowo do sprzeciwu. To oznacza, że dotarła do właściwego adresata. Bo po co przekonywać przekonanych? Ale jednocześnie sprzeciw w sprowokowanym uruchamia próbę pogodzenia pozornie przeciwstawnych stanowisk. Szuka on syntezy,… Czytaj dalej »

Nie wiem, co się wydarzy i do czego możemy doprowadzić. Nasze możliwości - nawet jeśli skończone - zapewne są spore. Czy nam się uda? Nie wiem. Wiem, że dobro ma sens. Każde dobro i każda miłość.

Trwający Rok Jubileuszowy ma upłynąć pod znakiem nadziei. Ma w ludziach obudzić nadzieję. Problem w tym, że świat, który widzimy - ten dalej od nas i ten tuż obok - do nadziei nie skłania. Raczej wręcz przeciwnie. W dodatku ostatnimi, od których oczekuje się przesłania nadziei, wydają się chrześcijanie. A już zwłaszcza katolicy. Nadzieja jest przecież ukierunkowana na przyszłość, a oni chcieliby wrócić do tego, co już dawno minęło, czyż nie? Już nawet pomijając te wszystkie rozkminy na temat postu, grzechu i podobnych… O nadziei nie wystarczy mówić. Zwłaszcza że zbyt łatwo jest o niej mówić głupio, upraszczając, naiwnie. Nadziei… Czytaj dalej »

Słowami warszawskiego już arcybiskupa można życzyć księżom, nie tylko na Górnym Śląsku, by byli „pasjonatami życia”, zaangażowanymi „w pełną miłości troskę o tych, którzy nas otaczają”.

Przede wszystkim duszpasterz

Zdjęcie ilustracyjne. Peter H / Pixabay

„Nie jestem politykiem, biznesmenem czy graczem. Nie jestem też czarodziejem, cudotwórcą i geniuszem. Jeśli takie pokładacie we mnie nadzieje, rozczarujecie się. Chcę być przede wszystkim duszpasterzem (…)” [1]. Takie słowa wypowiedział 14 grudnia 2024 roku w Warszawie abp Adrian Galbas SAC podczas ingresu do bazyliki archikatedralnej św. Jana Chrzciciela. Nie na długo zagrzał miejsce na Śląsku – papież ponad rok po objęciu przez niego sterów łodzi Kościoła katowickiego (17 VI 2023) skierował go do stolicy Polski: „Tę decyzję Ojca Świętego – jak tłumaczył 4 listopada, gdy oficjalnie ją ogłoszono – choć jest dla mnie po ludzku trudna, przyjmuję jako wolę… Czytaj dalej »

Ktoś, kto już nie wymyśla nowych prezentów, kto nie daje „więcej” niż ostatnio, jest jakoś niedołężny. Więcej nie może. A jednak pamięta. I w pewnym sensie daje wszystko, co ma.

Gdy połowę z tego, co mam dam temu, kto nie ma nic będziemy mieli tyle samo. Ale ta równość wcale nie będzie taka równa. Bo on zyska, a ja stracę. Przynajmniej tak się wydaje na pierwszy, rachunkowy rzut oka. Radość Zacheusza, który oddaje ubogim połowę swego majątku świadczy jednak o istnieniu takiej radości, która może być większa niż zadowolenie tego, kto nie miał nic, a teraz ma coś. Oczywiście wartość tego „czegoś” jest relatywna. Dla jednego to mało (bo do niedawna miał dwa razy więcej). Dla innego dużo, bo właśnie jego stan posiadania powiększył się o 100 procent. Politycy wiedzą,… Czytaj dalej »

Konsekwencje religijności opartej na strachu jeszcze bardziej wikłają nas w dziedzictwo zwane grzechem pierworodnym. Czy zatem jest jeszcze miejsce na religię miłości?

Zazwyczaj strach wiążemy z grzechem w ten sposób, że po przestępstwie boimy się jego konsekwencji i kary, o ile wyjdzie na jaw, że to nasza wina. Natomiast chyba o wiele groźniejszym jest odwrotny związek. Mianowicie chodzi o lęk, który poprzedza grzech i prowadzi do niego. Żyjemy w atmosferze strachu przed kimś (bardziej niż przed czymś) i zaczynamy kombinować, jak uzyskać to, co nam potrzebne. Ale nie wprost - jawnie i uczciwie - lecz tak, by uśpić czujność kogoś, kogo się boimy, a od kogo zależymy. Upatrujemy w nim rywala, zatem próbujemy go oszukać. Takie nastawienie możemy mieć wobec Boga lub… Czytaj dalej »

Jeżeli ktoś potrafi wytłumaczyć dziecku, o co mu chodzi, to znaczy, że wie, o co mu chodzi. Inaczej istnieje podejrzenie, że skomplikowany język służy mu do przykrycia własnej ignorancji.

Prosto czy nieprosto? Wbrew pozorom nie jest łatwo odpowiedzieć na to pytanie, gdy zastanawiamy się nad sposobem przepowiadania we wspólnocie Kościoła lub w jej imieniu. Bo choć papieskie wezwanie do prostoty, idące zresztą w parze z Jezusowym wysławianiem Ojca za objawianie wspaniałości prostaczkom, jest zazwyczaj dobrze odbierane przez wiernych a nawet przez znaczną część kleru, to jednak budzi też pewne wątpliwości. I nie chodzi tylko o niechęć do uproszczania przekazu płynącą z konieczności wysilenia się, by slang teologiczny, którym przesiąkło się w seminarium, przetłumaczyć na język bardziej życiowy. Ignacy Loyola wprost wzywa wykształconych jezuitów, by uczyli także dzieci. Po co?… Czytaj dalej »