Jakiś czas temu lekko i niezobowiązująco zasugerowałem na Fb, żeby stworzyć listę guru działających aktualnie w Kościele w Polsce. Łatwo się domyślić, że inspiracją do zgłoszenia takiej propozycji była wieloletnia działalność pewnego dominikanina, który powołując się na samego Boga dokonywał brutalnych przestępstw, a także na różne sposoby krzywdził mnóstwo ludzi. Ludzi szukających pogłębienia duchowego. Żerował na ich dobrych intencjach i pragnieniach sięgając po metody stosowane od dawna przez przywódców skrajnie niebezpiecznych sekt. Myślę, że dziś już można wprost powiedzieć, że stworzył wewnątrz Kościoła własną sektę. Wykorzystał Kościół, zakon i swoją w nim pozycję to stworzenia grupy ludzi ślepo w niego zapatrzonych i w praktyce całkowicie od niego uzależnionych.
Nie da się uciec od całego szeregu pytań związanych z tą sprawą, ale także sięgających znacznie szerzej niż tylko jedno zgromadzenie. Muszę przyznać, że nie pokładam jakichś szczególnych nadziei w powołanej przez prowincjała polskich dominikanów komisji, która. Podzielam w odniesieniu do niej wątpliwości zgłoszone przez panią Ewę Kusza, a oprócz tego mam szereg własnych, których w tym momencie nie będę tu roztrząsał.
W informacji dostępnej na stronie dominikanów można przeczytać, że celem komisji jest opisanie działania br. Pawła M., reakcji i zaniedbań władz Prowincji oraz mechanizmów, jakie w tej sprawie zadziałały. „W podsumowaniu Komisja sformułuje sugestie i zalecenia, które pomogą uniknąć podobnego zła w przyszłości” – głosi komunikat ze zdumiewającą na tym etapie pewnością co do zawartości podsumowania działań tej niewielkiej grupy osób.
Haczyk polega na tym, że wspomniana ekipa ma badać ten jeden, jedyny przypadek. I jeśli zdoła ustalić jakieś mechanizmy i zaniedbania, będą one dotyczyły tego konkretnego kazusu. Nawet jeśli istotnie komisja pod przewodnictwem znanego publicysty zdobędzie się na jakieś sugestie i zalecenia, to będą się one odnosiły – chcąc nie chcąc – do tej jednej sprawy i do jednego zakonu.
Tymczasem, moim zdaniem, mamy do czynienia z wyjątkowo porażającym i drastycznym przypadkiem znacznie szerszego zjawiska, obecnego w życiu Kościoła katolickiego w Polsce. Z czymś, co bywa nie tylko traktowane lekceważąco i z obojętnością, nie tylko jest tolerowane, ale niejednokrotnie jest sankcjonowane, uznawane, chwalone, popierane,a nawet stawiane za wzór do naśladowania. Mam na myśli formy duszpasterstwa oparte na silnych jednostkach, które przyciągają określony typ ludzi, samozwańczo ogłaszają się ich przywódcami, tworzą ekskluzywne, w specyficzny sposób zhierarchizowane grupy. Tego rodzaju formy duszpasterskie zazwyczaj budowane są wokół jakiejś pojedynczej idei, wyrwanej z całego kontekstu Ewangelii i nauczania Kościoła.
Liderzy takich grup, wspólnot, społeczności niejednokrotnie od samego początku swoich działań spełniają warunki pozwalające ich zaliczyć do grona guru. Stosują techniki psychomanipulacji, podporządkowują sobie członków grupy, wymagają od nich bezwzględnego posłuszeństwa, a czasami również narzucają obowiązek zachowania absolutnej tajemnicy w kwestiach dotyczących funkcjonowania całego przedsięwzięcia. Budują ryzykowne, a czasami po prostu niebezpieczne relacje, opierając się na fascynacji nimi samymi, na fałszywie i płytko pojmowanej „charyzmatyczności”. Nawet jeśli deklarują, że prowadzą do Jezusa, w rzeczywistości gromadzą ludzi wokół siebie i robią z nich własnych wyznawców oraz misjonarzy własnego kultu.
Wspomniałem, że tego rodzaju działania raz po raz są przez ich przełożonych nie tylko traktowane lekceważąco i z obojętnością, nie tylko są tolerowane, ale niejednokrotnie są sankcjonowane, uznawane, chwalone, popierane,a nawet stawiane za wzór do naśladowania. Dlaczego? Ponieważ mogą się oni pochwalić spektakularnymi sukcesami, z których zwykle za najważniejszy uchodzi zdolność gromadzenia dużych rzesz na spotkaniach, nabożeństwach, Mszach świętych. Można powiedzieć, że ci wewnątrzkościelni guru są beneficjentami często stosowanego przez kościelnych przełożonych miernika duszpasterskiej skuteczności. Jest nim rozmiar wypełniającego świątynię czy jakiś teren tłumu. Oczywiście jest to kompletnie błędna miara w odniesieniu do ewangelizacji, ale życie pokazuje, że fascynacja widowiskowymi rzeszami jest łatwo zaraźliwa. No i daje poczucie siły oraz władzy, zarówno przywódcom grup, jak i ich zwierzchnikom. Nawet jeśli w tym drugim przypadku chodzi tylko o podpięcie się pod czyjś sukces.
Zauważyłem ostatnio, że dość nieśmiało zaczyna się w Kościele w Polsce rozmowa na temat tzw. kierownictwa duchowego. Pojawiają się głosy, że nie chodzi w nim o przewodnictwo, lecz o towarzyszenie w drodze. Myślę, że wzorem prawidłowego kierownictwa duchowego jest spotkanie Jezusa z uczniami idącymi do Emaus. I odnoszą się również do niego słowa Chrystusa o ślepych przewodnikach ślepych. Pan Jezus powiedział wprost i bez owijania w bawełnę: „Jeśli ślepy ślepego prowadzi, obaj w dół wpadną”. Dlatego myślę, że moja sugestia, aby uważnie przyjrzeć się wszystkim już faktycznym i aspirującym guru, aktywnym w społeczności katolików w Polsce oraz gromadzącym się wokół nich rzeczywistych lub zalążkowych sekt nie jest pozbawiona sensu.

Dziennikarz, publicysta, twórca portalu wiara.pl; pracował m.in. w „Gościu Niedzielnym”, radiu eM, KAI. Współtwórca platformy wiam.pl.