Spotkałam parafię „niemożliwą”

Wydawało mi się, że zaistnienie takiej parafii, w której dokona się przejście od starych form duszpasterstwa do nowych, nie jest możliwe. A jednak…

Spotkałam parafię niemożliwą

Carlo Ferrari., CC BY-SA 3.0, via Wikimedia Commons.

Nie chcę opisywać, jak jest, było, czy też powinno być w parafiach. Tego nie da się zrobić ogólnie. Każdy model duszpasterstwa powinien być „szyty na miarę” danej społeczności i na miarę danych czasów. Chcę jednak napisać o doświadczeniu, które miałam okazję przeżyć kilka lat temu. Myślałam, że to, co tam zobaczyłam, jest praktycznie niemożliwe. I choć mieszkałam dłuższy czas w ośmiu krajach poza Polską, to tylko raz i w tej jednej parafii spotkałam taką organizację i takie duszpasterstwo.

Na przełomie 2012 i 2013 roku mieszkałam kilka miesięcy w Parmie. Przygotowywałam się wówczas – właśnie tam – do wyjazdu na misje do Bouar w Republice Środkowoafrykańskiej. Gościły mnie dwie cudowne Włoszki, które uczyły mnie języka francuskiego i przygotowywały do konkretnych zadań na misji w Afryce. Moim celem było wówczas nauczenie się języka francuskiego i poznanie Bouar, a nie Parmy i parafii Ducha Świętego, więc nie pytałam też o nią zbyt wiele. Szkoda, że nie poznałam jej lepiej.

Pierwsze spotkanie

Kościół w parafii pw. Ducha Świętego w Parmie jest dość nowoczesny. Zbudowany został, jak większość nowych kościołów we Włoszech, w stylu amfiteatru. Kiedy poszłam tam po raz pierwszy w dzień powszedni, nieco wcześniej, by chwilę przygotować się do Eucharystii, świątynia była wyciemniona. Światło dobiegało z bocznej kaplicy, do której prowadziły osobne drzwi. Przed wejściem był stolik z prasą katolicką i brewiarzami(!). Zwykle w parafiach spotyka się śpiewniki.

Trwała adoracja. W ciszy. Potem – pół godziny przed wieczorną przed Eucharystią rozpoczęły się nieszpory, zakończone błogosławieństwem Najświętszym Sakramentem. Później dowiedziałam się, że tak jest codziennie. Nieszporom przewodniczył proboszcz, a prowadzone były przez świeckich. Nie była to liturgia szczególnie wysublimowana. Ot, po prostu: nieszpory przed Panem Jezusem.

Potem Eucharystia. Proboszcz kazanie mówił dość osobiście, od siebie i do ludzi, których miał przed oczami. Ewidentnie ich dobrze znał, żartował lub wyjaśniał i upominał. Z godnością i taktem. W koncelebrze był jeszcze bardzo wiekowy kapłan. Zdumiało mnie to mocno.

Dzień Pański

Jeszcze bardziej zdumiała mnie niedzielna Eucharystia. Tym razem nie w bocznej kaplicy a w głównym kościele. Zdumienie zatrzymało mnie już na wejściu: rejwach jak w ulu! Powitania, rozmowy, podniosła, ale radosna atmosfera. Trafiłam na Eucharystię z udziałem dzieci. 

Dzieci nie siedziały z rodzicami. Siedziały grupami (chyba klasami lub sekcjami) wokół ołtarza. Część w prezbiterium, część w pierwszych ławkach przed ołtarzem. W dalszych ławkach siedzieli tylko dorośli lub dzieci trzymane na ręku przez rodziców. Żadne dziecko nie służyło do mszy. Wyłącznie ich ojcowie. Czytania także czytali dorośli. Śpiewała schola – również sami dorośli. Owszem, w tej parafii chłopcy byli ministrantami, ale służyli ma mszach w dzień powszedni, sami lub z ojcami. W niedzielę tylko dorośli mężczyźni. Dzięki temu, że wszystkie funkcje liturgiczne pełnili dorośli dzieci uczyły się, że sprawowanie liturgii jest czymś wyjątkowym i bardzo ważnym, dowiadywały się, jak to robić i powoli doświadczały wtajemniczenia chrześcijańskiego. I – co oczywiste – nie powstawało wrażenie, że liturgia jest tylko dla dzieci, w takim sensie, że tylko dzieci uczestniczą w niej aktywnie.

Rozpoczęło się ofiarowanie i znów zrobił się niesamowity ruch w świątyni. Tym razem dziesiątki osób szukało czegoś w torebkach i szło w stronę ołtarza. Nie wiedziałam, co się dzieje, bo niezależnie od tego ruchu niektórzy świeccy ruszyli z koszami po zbiórkę „tacy”. Tu warto zaznaczyć: we Włoszech i w ogóle na Zachodzie nie ministranci, a tym bardziej nie kapłani zbierają tacę, ale wyznaczeni do tego świeccy.

Po Komunii świętej te same osoby znów ruszyły w stronę ołtarza wracając z tym, co zanieśli – i nie tylko. Dojrzałam w ich rękach małe, złote cyboria, które już wtedy zawierały Najświętszy Sakrament. Domyśliłam się, że jest tu taka praktyka, że członkowie rodzin zanoszą Pana Jezusa z niedzielnego łamania Chleba chorym, starszym czy niedołężnym w swoich domach. Poruszył mnie tylko fakt, że panie ot tak wrzuciły je z powrotem do swoich torebek, między pozostałą zawartość. Niemniej ich uczestnictwo w liturgii nie pozostawiało wątpliwości, że są to ludzie wierzący, że rozumieją znaki liturgiczne i świadomie w nich uczestniczą.

Zaczęłam w tym momencie bardziej interesować się tym nietypowym życiem parafialnym.

Życie parafii

Okazało się, że sędziwy kapłan, który koncelebrował pierwszego dnia, był pierwszym proboszczem tej parafii. Budował ten Kościół – parafię, duszpasterstwo i samą świątynię. Obecny proboszcz był jego wychowankiem i kontynuował model duszpasterski przez niego zapoczątkowany.

W parafii nie było żadnych stowarzyszeń, kółek, wspólnot, ruchów krajowych czy międzynarodowych. Formacja i wtajemniczenie chrześcijańskie oparte było na pracy w małych grupach, w sekcjach. Były tam różne sekcje, np. biblijna, misyjna, liturgiczna. Uczestniczyły w nich i dzieci i dorośli. Cześć spotkań przeznaczona była dla wszystkich, w części uczestniczono zgodnie z wiekiem. 

Animacją życia parafialnego zajmowały się kobiety konsekrowane. Nie wiem jak inaczej je określić. Nie należały do żadnego zgromadzenia. Mieszkały razem, chodziły w strojach świeckich (ku zgorszeniu pewnie wielu Polaków najczęściej spodniach) i składały przyrzeczenia życia radami ewangelicznymi w parafii, w obecności wspólnoty parafialnej i proboszcza. Nie miały nazwy i nie wiem, czy forma ich życia była jakkolwiek zatwierdzona choćby przez biskupa, czy też kierowały się tylko zasadami wspólnego życia i służby w parafii. Po prostu były. Funkcjonowały chyba podobnie jak niewiasty poświęcone na służbę Bogu w pierwszych wiekach chrześcijaństwa.

Na terenie parafii znajdują się poza tym klauzurowe siostry karmelitanki, dominikanki prowadzące szkołę podstawową oraz dwa inne zgromadzenia habitowe. Niedaleko jest również dom generalny księży xawerianów, jeden pierwszych klasztorów mniszek kapucynek i kilka innych. 

Parafia na misji

Jak napisałam, w parafii nie było żadnych stowarzyszeń, kółek, wspólnot, ruchów krajowych czy międzynarodowych. A jednak parafianie byli bardzo zainteresowani sprawami Kościoła na całym świecie. Wiele miejscowych osób należało do zgromadzeń misyjnych, z napięciem czekało na wieści z konkretnych misji i organizowało dla nich wsparcie. Pierwszy biskup Bouar, dla którego pracowałam na misji, bp Armando Gianni OFMCap pochodził z okolic Parmy (obecnie drugim biskupem diecezji Bouar jest bp Mirosław Gucwa, który przez wiele lat był wikariuszem generalnym diecezji). Także siostry klaryski, franciszkanki, karmelici, karmelitanki, szarytki czy betaramici, czyli wszyscy pracujący w diecezji Bouar pochodzą głównie z Regionu Emilia Romania. Co ciekawe, gdy rok później pojechałam do Sierra Leone, okazało się, że diecezją zarządzają xawerianie, również pochodzący z Regionu Emilia Romania.

Parafianie chętnie czytali prasę katolicką, by wiedzieć, co dzieje się w Kościele na całym świecie. Niemniej siły pomocowej nie rozpraszali, ale wspólny wysiłek kierowali do Bouar i do tych miejsc, gdzie powołanie misyjne zaprowadziło ich sąsiadów.

Oczywiście nie łudźmy się, że wszyscy mieszkańcy terenu parafii byli zainteresowani takim sposobem życia skoncentrowanym wokół parafii. A jednak model duszpasterstwa, realizowany konsekwentnie przez dziesiątki lat w tej parafii zaowocował. Parafia wydaje się oazą życia religijnego promieniującą na całą okolicę. Faktem jest, że we Włoszech coraz trudniej o miejscowych kapłanów. Wiele wiosek zostało bez opieki duszpasterskiej i albo muszą w niedzielę jechać do jakiegoś miasta na Eucharystię, albo jakiś ksiądz odwiedza ich raz na jakiś czas.

W czasie mojego pobytu proboszcz ogłaszał, że miejscowy biskup poprosił parafian, by podjęli się posługi reewangelizacyjnej pobliskich wiosek i zorganizowali tam w kościołach życie religijne, prowadząc katechezy, spotkania biblijne i organizując liturgie. Wyjechałam z Parmy w połowie marca 2013 roku, więc nie wiem, jak parafianie odpowiedzieli na tę prośbę swojego biskupa. 

A co z Polską?

Spotkanie takiej parafii wydawało mi się wtedy – i wciąż mi się wydaje – spotkaniem wspólnoty wspólnot literalnie opisanej w dokumentach Vaticanum II. Wydawało mi się, że zaistnienie takiej parafii, w której dokona się przejście od starych form duszpasterstwa do nowych, nie jest możliwe. A jednak… Czy zatem rzeczywiście, jak pisze ks. Mieczysław Puzewicz, „system agrarny, obowiązujący nadal w funkcjonowaniu parafii, coś na podobieństwo parceli w ogródkach działkowych, przeszedł do lamusa, ale nie wszyscy o tym wiedzą?”? We Włoszech najwyraźniej o tym nie wiedzą i dobrze się z tym mają.

To jednak było (i jest) we Włoszech. A co z Polską? 

Mam nadzieję, że te kilka słów doświadczenia będzie przyczynkiem do pomyślenia o swojej parafii, szczególnie w kontekście trwającego synodu opartego o parafie.

***

Przeczytaj również: Być słyszanym

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.