Zrozumiałem papieża

Antonio Socci: "Należy przyznać, że w  pierwotnej postaci ten pontyfikat jest bardzo piękny i przedstawia jedno wielkie zadanie Kościoła trzeciego tysiąclecia chrześcijaństwa."

Zrozumiałem papieża

reynaldodallin /Pixabay

Antonio Socci w Oknie na Watykan już gościł. W czasie, gdy Franciszek poddany został operacji. Jak wówczas twierdził, w kurii rzymskiej choroba papieża miała zapoczątkować ciche prekonklawe. Dziennikarz kontynuował znaną z niechęci (delikatnie napisane) linię krytyki pontyfikatu, którego legalność zdarzało mu się podważać. Jakież zatem musiało być zdziwienie jego wiernych czytelników, gdy 12 grudnia, dzień przed rocznicą święceń Franciszka, opublikował w Libero Quotidiano, a następnie na swoim blogu tekst, zdający się przekreślać wszystko, co do tej pory napisał. 

„Jutro przypada rocznica święceń kapłańskich Jorge Mario Bergoglio, który w piątek, 17 grudnia, skończy 85 lat. Nie wiem, czy w głębi serca dokona wstępnej oceny swojego pontyfikatu (analitycy już rozpoczęli). Z pewnością trudno jest przewodzić Kościołowi w burzliwym ostatnio czasie, być świadkiem galopującej dechrystianizacji (w świecie, który wydaje się, że oszalał) i narażać się na ataki demonizujących i wygłaszających pochlebstwa (nie wiem co jest gorsze)”.

Poruszający gest pokory

Po tym, niezapowiadającym burzy, wstępie Socci wylicza kierowane przeciw papieżowi oskarżenia. Wymienia szczepionkę czy rzekome milczenie w sprawie parlamentarnej debaty o eutanazji. Przypisywane papieżowi nieprawdopodobne teorie (wyrwane z kontekstu zdanie o grzechach ciała). Wypowiedzi niemieszczące się w granicach politycznej poprawności (ideologiczna kolonizacja). Na koniec: reakcję Stolicy Apostolskiej na propozycje senatora Alessandro Zana. Zauważa także biskupów, księży, zakonników, zakonnice i wielu świeckich, którzy co prawda usłyszeli wezwanie do opuszczenia zakrystii, ale „większość po prostu ogłosiła to werbalnie, więc nie widać kościoła zaangażowanego misyjne, raczej Kościół zdezorientowany”.

Socci nie ukrywa, że „sam w przeszłości nie szczędził krytyki (nawet zbyt ostrej, czasem mało miłosiernej)”. Wspomina przy tym ojcowski gest, który go poruszył, i którego nie przyjął. Gest pokory. Był nim list, jaki otrzymał od Franciszka po publikacji jednej z jego książek. Papież dziękując za publikację dodał: „także krytyka pomaga nam kroczyć do Pana właściwą drogą”, a także prosił „Pana, by was błogosławi i Matkę Bożą, by was strzegła”. Podpis brzmiał: „Brat i sługa w Panu”.

Jeden motyw przenika wszystko

Ale nie tylko wspomnienie otrzymanego listu skłoniło Socciego do refleksji i zmiany postrzegania pontyfikatu Franciszka. Dostrzegł coś więcej. „Pomijając wiele drugorzędnych szczegółów, należy przyznać, że w  pierwotnej postaci ten pontyfikat jest bardzo piękny i przedstawia jedno wielkie zadanie Kościoła trzeciego tysiąclecia chrześcijaństwa. Można go podsumować w następujący sposób: Bóg zmiłował się nad wszystkimi i stał się Człowiekiem, który przyszedł szukać nas, jednego po drugim, aby nas zbawić, płacąc okup na krzyżu za każdego z nas, chociaż na to nie zasłużyliśmy”.

Tu Socci odwołuje się do kapitalnej intuicji, zawartej w kazaniu adwentowym wybitnego teologa protestanckiego, Dietricha  Bonhoeffera. Warto przytoczyć jeden fragment:

„Bóg nie wstydzi się podłości człowieka, przenika ją, obiera za swoje narzędzie istotę ludzką i czyni cuda tam, gdzie najmniej się tego spodziewamy. Bóg jest bliski podłości, kocha to, co stracone, co nie jest uważane lub nieistotne, co jest zepchnięte na margines, słabe i złamane. Tam, gdzie ludzie mówią: zgubiony, tam On mówi: znaleziony. Tam, gdzie ludzie mówią: „osądzony”, tam mówi „zbawiony”. Gdzie ludzie mówią: „Nie!”, on mówi: „Tak!”. Tam, gdzie ludzie odwracają wzrok z obojętnością lub wyniosłością, tam On kieruje spojrzenie pełne niezrównanej żarliwej miłości. Tam, gdzie ludzie mówią: „Podły”, tam Bóg woła: „Błogosławiony”. Kiedy w naszym życiu znaleźliśmy się w sytuacji, w której możemy się tylko wstydzić przed sobą i przed Bogiem, gdy myślimy, że nawet Bóg powinien się teraz wstydzić za nas, gdy czujemy się oddaleni od Boga jak nigdy w życiu, słusznie, tam Bóg jest nam bliski, jak nigdy przedtem nie był, tam chce włamać się w nasze życie, tam daje nam odczuć Jego zbliżanie się, abyśmy zrozumieli cud Jego miłości, Jego bliskości i Jego łaski”.

„Jeśli prześledzimy w pamięci ten pontyfikat, odczytamy zawarte w nim (choć wśród błędów i zamieszania) to jedyne i wyjątkowe przesłanie”.

Na koniec Socci pisze o tych z otoczenia Bergoglio, którzy „nie rozumieli, że papieżowi nie zależy na posiadaniu fanów, ale chrześcijan o płonącym sercu, wychodzących z zakrystii i niosących wszystkich w objęcia Tego, który się nad nimi zmiłuje – Zbawiciela. Szczególnie tych, którzy są bardzo daleko i są zagubieni.”

Stroma droga do domu

Wątek fanów podjął we wtorkowym wydaniu Avvenire Umberto Folena. Już nie w kontekście Bergoglio. Z uznaniem pisząc o wolcie, jaka nastąpiła u Antonio Socciego w postrzeganiu Franciszka, pytał: „I co teraz? Cieszymy się, że Socci zrobił krok w dobrą stronę. Ale jego fani? Ci, którzy cieszyli się z jego wypowiedzi w mediach społecznościowych, obrzucając Franciszka obelgami, a nawet pragnąc jego śmierci? A co z jego książkami? Z jego postami? Stroma droga do domu. Papież wybaczył mu już wiele lat temu; Ojciec Przedwieczny ma zawsze szeroko otwarte ramiona; ale czy ten ‘gang’ kiedykolwiek mu wybaczy?”

Pytanie skierowane nie tylko do włoskich fanów Socciego. Wielu ma także w Polsce. Czy podążą śladem swojego guru? Czy raczej zostanie uznany za zdrajcę?

***

Sięgnij do innych tekstów autora.

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.