Życzliwości naszej powszedniej…

Złość, frustracja i gniew zaczynają nas zjadać, a w serca wlewa się gorycz - żal, że nikt nas nie chce słuchać, a ludzie dalej pozostają słabi i czasem nieudolni.

Niedawno wracałam z pracy. Przy chodniku zatrzymał się samochód, usłyszałam propozycję podwiezienia. Nie namyślając się długo skorzystałam z niej. Zwłaszcza, że droga była daleka. Przez chwilę wspólnej jazdy rozmawiałam z przypadkowym dobroczyńcą o życzliwości oraz o tym, że trzeba sobie pomagać. Zamyśliłam się trochę nad tą pomocą. I nad życzliwością, bo coraz o nią trudniej.

A co by się stało, jakbyśmy zaczęli być dla siebie życzliwi? Chodzi mi o życzliwość w naszej kościelnej wspólnocie. Ostatnimi czasy wydaje się, że zapomnieliśmy o zwyczajnych, ludzkich odruchach. Łapiemy się za słówka, powielamy w nieskończoność niezbyt mądre słowa hierarchów, lubujemy się w plotkach i drastycznych przykładach na niemoralne życie innych. Szukamy dziury w całym i herezji w słowach tych, którzy stoją po przeciwnej stronie kościelnej barykady. Jakby zapominając, że każdy popełnia błędy. Ma też swój punkt widzenia, swoje wady i zalety. Ktoś może mieć całkiem inną od naszej duchowość czy pobożność, ale naprawdę nie oznacza to od razu, że jest zły czy nielojalny.

Targowisko i trybunał

Mam wrażenie, że nasza chrześcijańska rzeczywistość przypomina z jednej strony klasyczne targowisko próżności, na którym poszczególne środowiska próbują pokazać, jak bardzo są moralne, kontrolujące innych, nowoczesne i otwarte. Z drugiej zaś – trybunał inkwizycyjny, przed którym bardzo pragniemy postawić wszystkich myślących inaczej od nas. Stroimy się w piórka poprawności dogmatycznej i ewangelicznej, robimy groźne miny, wołamy o kolejne komisje, kontrole czy kary.

W tym wszystkim zaczynamy ginąć. Złość, frustracja i gniew zaczynają nas zjadać, a w serca wlewa się gorycz – żal, że nikt nas nie chce słuchać, a ludzie dalej pozostają słabi i czasem nieudolni. Chcemy trzasnąć drzwiami i wyjść na zewnątrz, bo przecież w takiej wspólnocie żyć się nie da. A i Chrystus na pewno też stoi na zewnątrz, bo Kościół zmierza ku upadkowi…

A gdzie życzliwość? Popatrzenie z uśmiechem na kogoś, kto znowu chciał dobrze a wyszło zupełnie inaczej? Spokojne wyłączenie konferencji nielubianego kaznodziei, bez wypisywania, co i jak powiedział źle? Modlitwa za biskupa, który już chyba do końca życia pozostanie przekonany, że tylko on ma rację? Czy naprawdę musimy ekscytować się każdym niemądrym filmikiem, wypowiedzią, publikacją? Czy nie robi tego za nas świat i środowiska, dla których Kościół jest wrogiem? Czemu tak mało w nas otwartości i zrozumienia wobec członków swojej wspólnoty? Jak możemy prosić czy domagać się tolerancji dla „innych”, skoro brakuje nam jej dla samych siebie?

Nie muszę walczyć

Naprawdę nie muszę z nikim się we wszystkim zgadzać. Mogę mieć inne poglądy polityczne, stosunek do papieża, do pewnych aspektów kościelnej dyscypliny i nauczania. Mogę ze spokojem słuchać innych i pozostać przy swoim zdaniu. Nie muszę walczyć ze wszystkimi. Nie powołał mnie Bóg na inkwizytora, ale na świadka. A jako świadek jestem wezwany, by szukać Boga w każdym człowieku. Także w tym, z którym jest mi nie po drodze.

Nie wiem, jakie poglądy polityczne czy religijne miał mój przypadkowy kierowca. Ale okazał mi życzliwość, która po raz kolejny wzmocniła we mnie wiarę w człowieka.

Nie musimy odbywać ze sobą całej drogi. Wystarczy towarzyszenie w pewnym jej – wspólnym – fragmencie. Życzliwości nam teraz trzeba, uwagi i współczucia. Nie ośmieszania się nawzajem i licytacji na poprawność. Droga jest daleka i trudna. Poranionym idzie się nią o wiele ciężej.

***

Sięgnij do innych tekstów autorki.

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.