Wynik ostatnich wyborów do parlamentu podgrzał dyskusję o miejscu religii w szkole. Dyskutują katecheci, księża, politycy i zwykli ludzie. Część chce zmian. Zarówno ta, która z Kościołem się utożsamia jak i ta, dla której religia to zbędny a nawet szkodliwy przedmiot. Ze strony wierzących jak echo powraca argument: kiedyś było lepiej, więc przenieśmy religię do salek. Z tej drugiej słychać: wprowadźmy religioznawstwo, uczmy o wszystkich religiach.
Mam wrażenie, że obie strony chcą za pomocą jednego tylko działania zmienić rzeczywistość i uzyskać wyobrażony stan idealny. Chciałabym jednak skupić się w tym miejscu na argumentacji osób z Kościołem związanych. Także dlatego, że sama jestem nauczycielką religii, w dodatku pamiętającą owe „mityczne” salki parafialne.
Miejsce na poziomie
Przez pierwsze trzy lata szkoły podstawowej religię miałam w salce. Choć w zasadzie w salce tylko rok. Dwa lata na balkonie kościoła, którego część była na salki przerobiona. Sztuczne światło, ciężkie zasłony, no i czasem pogrzeb w tle. Brak podręczników, nauka oparta na zdawaniu modlitw i pobożności. Chciałabym wiedzieć zatem, w ilu parafiach owe salki są. Dla wielu grup (chyba, że nauka odbywać się będzie w grupach po 40 osób). Moja parafia salkami dysponuje dwoma. Obie raczej małe. Nawet spotkania dla bierzmowanych odbywają się w lokalu wspólnocie użyczonym. Ale zakładam, że gdzieś istnieją dobre sale, nie w piwnicy, zaopatrzone w sprzęt, tablice interaktywne, projektory. Przecież owa religia musi być na standardowym poziomie.
Oczywiście, wspólnoty parafialne czy biskupi zapewnią katechetom – zarówno świeckim jak i duchownym – umowę o pracę, urlopy, godziwe warunki zatrudnienia. W przyzwoitej porze dnia. (Ale przecież dzieci w szkołach są do około godz. 15. Potem muszą coś zjeść, odpocząć… Część chodzi na zajęcia dodatkowe…)
Faktycznie mamy takie moce, by wszystkim – zarówno uczniom jak i katechetom – zapewnić odpowiednie warunki? Czy raczej zrobimy religię tylko dla zapaleńców? Z dużych miast, bo reszta albo nie będzie miała czym dojechać, albo nie będzie miała odpowiedniej opieki? To za moich czasów siedmiolatki biegały grupą po mieście, w przerwie bawiąc się nad rzeką. Dziś to raczej nie do pomyślenia. Parafia będzie musiała ogarnąć nie tylko miejsce, ale i osoby do pracy, dowozy, opiekę. To tylko kwestie tzw. techniczne.
Czego chcemy uczyć?
Dalej. Czy to będzie nauka religii (czyli także historii Kościoła, podstaw teologii, znajomości pojęć i zasad, katechizmu), czy tylko praktyk religijnych i pobożności? Czy zmienimy także podręczniki i program? Bo to de facto podręczniki są najsłabszym ogniwem. W tych, na których pracuję, w szóstej klasie powinnam omówić aborcję. W siódmej – ze szczegółami – konsekwencje medyczne używania antykoncepcji. Brakuje za to dobrze wyjaśnionych sakramentów, powiązań z innymi religiami, lepszej wiedzy na temat Pisma Świętego czy faktycznych, bieżących problemów Kościoła. Także jego współczesnej historii. Część materiałów jest do bólu infantylna, część niepotrzebna.
Jeśli chcemy zmian, to dostosujmy treści do faktycznego poziomu uczniów, do ich zmagań, wiedzy, ale i pytań. Zmieniajmy myślenie katechetów. Nie tylko dbajmy o ich osobistą pobożność ale i sprawdzajmy czego uczą i jak. Reagujmy, jako wspólnota, na szkodliwe trendy w katechezie: nacisk na objawienia prywatne, wyimaginowane zagrożenia duchowe, straszenie dzieci imigrantami czy osobami, które naszych poglądów nie podzielają.
Kto za to zapłaci?
Pomyślmy też o podziałach. O ile część księży dyskutuje na forum społecznym i mówi o powrocie do salek, to katecheci świeccy, widząc też konieczność zmian, chcą jednak religii w szkole. Oczywiście, jest to związane z ich pracą. Łatwo się mówi o zmianach, gdy one nas nie dotyczą. Jeśli to nie my stracimy pracę czy nie będziemy mogli utrzymać rodzin.
W moim mieście pracuje około piętnastu katechetów. Świeccy, księża, siostry zakonne. Są trzy parafie. Kto znajdzie w nich zatrudnienie? W pierwszej kolejności księża. Tak jak zresztą w wielu diecezjach, w których na siłę wysyła się księży do pracy w katechezie. Nawet jak tego nie chcą (co rodzi oczywiście także problemy i skandale, ale to już inna kwestia).
Obecnie za pracę nauczycieli religii płaci państwo. Zresztą podobnie, jak w innych krajach. Za religię w parafii już nie zapłaci. Trzeba będzie ją finansować samemu. A finanse przekładają się – nie ukrywajmy – na standard miejsca, osób uczących i opieki.
Może zatem – zamiast szukać tu cudownego rozwiązania – warto zadbać nie tyle o miejsce lekcji religii, co o jej jakość? O budowanie społeczeństwa, w którym rozwijamy, także w szkołach, umiejętność współistnienia grup o różnych światopoglądach? Osoby wierzące mają zmieniać ten świat, a nie tworzyć bezpieczne, elitarne enklawy.
Bo inaczej może będzie to i „nasze”, i bezpieczne. Tyle, że puste…
***
Sięgnij do innych tekstów autorki.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.
Łączę teologię z kulturoznawstwem. Działam na styku religii, kultury, cywilizacji. Ciekawi mnie to co nowe, co zmienne, co wykracza ponad standardy. Szukam i pozwalam się znaleźć.