Winniśmy…

Częściej usłyszymy co powinniśmy zrobić, aby Jezus był z nas „zadowolony”, niż co zrobić, aby w ogóle zacząć z Jezusem żyć.

Jestem wyczulona na kościelną narrację, w której zachęta do postępowania za Jezusem oparta jest o wzbudzanie poczucia winy. Zastanawiam się, na ile chrześcijaństwo oparte o ciągłe powinności, ostrzeżenia, że za mało się staramy, że coś zaniedbujemy, czegoś nie przestrzegamy jest życiodajne? Na ile rodzi frustrację z powodu ciągłego niespełniania wysokich wymagań?

Za dużo oglądamy telewizji a za mało się modlimy. Spędzamy czas w internecie a nie chodzimy do kościoła. Mamy czas na znajomych, ale nie mamy na różaniec. Przykłady mogłabym mnożyć. Problem w tym, że telewizja, spotkania towarzyskie czy internet nie są niczym złym. Kształtowanie wiary, praktyk religijnych w opozycji do normalnych, codziennych aktywności może spowodować, że będziemy żyli w ciągłym poczuciu winy. Pobożni kaznodzieje powołują się na Ewangelię, mówią o ciasnej bramie, nielicznych wybranych, o tym, że droga do Jezusa jest trudna i pełna wyrzeczeń. Życie z Jezusem, które ma być źródłem żywej relacji może stać się pasmem cierpienia i udręki. Czy wykonałem wszystko co powinienem? Albo czy nie za mało się staram? Czy Jezus mi to „zaliczy”? Czy zasłużę na zbawienie i Jego łaskę?

Trudno budować relację w oparciu o powinności, nakazy, zakazy. W ciągłej opozycji do normalnego życia. A przecież Chrystus nie przyszedł do jakiegoś alternatywnego, pobożnego, moralnego świata, tylko wszedł w ludzką, zszarganą czasem przez grzech czy zaniedbania codzienność. Spotkali go rybacy, celnicy, prostytutki, drobni rzemieślnicy, rolnicy. Ludzie zapracowani, zmęczeni i czasem zrozpaczeni swoją sytuacją. Jezus zaprosił ich słowami: „Pójdź za mną”. Nie dał im listy swoich oczekiwań, wymogów. Wiedział, że miłość przychodzi w momencie poznania danej osoby, bycia z nią. Jeśli chce się mieć przyjaciół buduje się z nimi relacje. Jeśli chce się mieć niewolników każe się im się przestrzegać szeregu nakazów i zakazów.

Maryja prosiła…

Podobną funkcję wydają się spełniać niektóre pobożne banery, filmiki, plakaty, które zamiast pozytywnego przekazu bazują na poczuciu winy. „Maryja prosiła codziennie o różaniec”. „Trzeba się modlić Koronką do Bożego Miłosierdzia”. „Święty X czy święta Y podkreślają rolę codziennej Mszy świętej”. A jeszcze posty, najlepiej o chlebie i wodzie, adoracja, litania, nowenna czy innego tego rodzaju praktyka. Najlepiej codziennie albo przynajmniej bardzo często. Czasem można zagubić się w swoim życiu religijnym. Czy jeśli nie modlę się na różańcu to nie kocham Maryi? Nie mam czasu być codziennie na Mszy świętej, czy jestem wtedy w gorszej pozycji? Tego typu prośby i nakazy bywają podlane treściami przekonującymi, że nadchodzi Sąd Ostateczny albo inne nieszczęście. Tylko wytrwali będą zbawieni, tylko ciepiący pójdą do nieba, tylko codziennie pokutujący spotkają Jezusa.

Naprawdę takie przekazy czasem wchodzą w głowy pobożnych i skądinąd oddanych Bogu ludzi rodząc niepotrzebne lęki i napięcia. Wpadamy w błędne koło: trudno mi o relacje z Bogiem, bo nie mam czasu na tyle praktyk religijnych, ile bym chciał i ile jest „zalecane”. Mam więc poczucie winy. A potem – nie mam sił na praktyki, bo nie mam relacji z żywym Bogiem…

Brakuje kazań, czy konferencji pokazujących jak budować relacje z Jezusem w codzienności. Takiej, jaką żyje większość ludzi, którzy nie mają komfortu klasztornej celi, wspólnoty czy pracy typowo związanej z posługą w Kościele. Generalnie – temat relacji z Jezusem jako Panem, Przyjacielem, Kimś bliskim wydaje się być marginalizowany. Częściej usłyszymy co powinniśmy zrobić, aby Jezus był z nas „zadowolony”, niż co zrobić, aby w ogóle zacząć z Jezusem żyć. Jak z Przyjacielem, nie wymagającym pracodawcą, dającym przepustki do wiecznego życia.

***

Sięgnij do innych tekstów autorki.

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.