W tym trudnym czasie powodzi, strachu i nieprzewidywalnej pogody skupiam się na tym, co ja mogę zrobić. Odcinam się przy tym od komentarzy polityków czy innych „wiedzących” (na szczęście tym razem jeszcze nic bardzo głupiego nie usłyszałam).
Czytam dziś o tym, jak hotele, pensjonaty, prywatni właściciele ofiarowują powodzianom nocleg i pomoc. W takich chwilach nikt nikogo się nie pyta ani o narodowość, światopogląd czy oddany w wyborach głos. Ludzie w obliczu kryzysu zwyczajnie stają się ludźmi – z otwartym sercem i dłońmi. I cieszy mnie to.
A z drugiej strony rodzi się żal. Dlaczego my nie umiemy tak na co dzień? Dlaczego trzeba wojny, kataklizmu czy choroby, by ujawniło się w nas współczucie czy empatia? Co możemy zrobić, byśmy te umiejętności zachowali na czas spokojny i bezpieczny?
Jak ocalać człowieczeństwo w codzienności? Wtedy, gdy trzeba dostrzec starszą sąsiadkę, niepełnosprawne dziecko lub bezdomnego imigranta? Dlaczego ukrywamy to, co w nas najlepsze, pod ciągłymi kłótniami o głupoty?
Tak bardzo bym chciała, byśmy po podliczeniu strat dalej okazywali sobie solidarność i nie szukali tego, co i tak będzie nas różnić. Różnice zostaną. Są tak naprawdę potrzebne. Ale niech zostanie też łagodność, empatia i wrażliwość. Niech wielka woda oczyści też nas. Z tego, co bez sensu jeszcze tydzień temu nas dzieliło…
W strachu i bezsilności wszyscy jesteśmy równi.
***
Sięgnij do innych tekstów autorki.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć wpłacając na ZRZUTKĘ lub na PATRONITE.

Łączę teologię z kulturoznawstwem. Działam na styku religii, kultury, cywilizacji. Ciekawi mnie to co nowe, co zmienne, co wykracza ponad standardy. Szukam i pozwalam się znaleźć.