Na Zachodzie odkryłam powszechność Kościoła, to, co wykracza poza ramy tradycji danego narodu i wypracowanych wzorów duszpasterskich. To odkrycie pomaga mi dziś żyć w naszym Kościele.

Lubię czasem popatrzeć przez okno, zajrzeć za zamknięte drzwi, oswoić nieznane. Tak samo lubię podpatrywać, w jaki sposób życie religijne rozwija się w poszczególnych krajach. Co nas łączy, co dzieli? Jak to jest, że w jednym Kościele powszechnym słychać tyle różnych głosów, często wzajemnie się wykluczających?

Mam wrażenie, że w Polsce skonsumowaliśmy już to, co wypracował sobie Kościół katolicki w czasach komunizmu – odwagę, gotowość oddania życia za prawdę, za wolność, za wiarę – oraz trzydzieści lat demokracji. Przeminął pontyfikat Jana Pawła II, jego pokolenie przetrwało bardziej w publicystyce niż rzeczywistości. Dalej jest u nas mowa o nowej ewangelizacji, wiele wspólnot bardzo dobrze funkcjonuje, ludzie przychodzą na rekolekcje na na stadionach. Mamy też duchownych – nie ma potrzeby likwidacji parafii czy sprzedaży kościołów. Mam jednak wrażenie, że ten czas już się kończy. 

Czas epidemii wymusił poszukiwanie swojej drogi religijnej. Wielu ludzi nie wróciło do kościołów, wielu też odeszło, zgorszonych skandalami pedofilskimi czy nieszczęśliwymi wypowiedziami hierarchów. Młodzież, zwłaszcza w dużych miastach, wypisuje się z religii, a i w małych miejscowościach brak uczestnictwa nie jest już powodem ostracyzmu społecznego. Kraje Europy zachodniej ten kryzys mają już w pewien sposób za sobą, choć sytuacja i rola Kościoła bardzo się zmieniła. Warto byłoby przyjrzeć się zastosowanym u nich rozwiązaniom. Być może możemy się czegoś od nich nauczyć, a przynajmniej uniknąć tych samych błędów. 

Niestety, wydaje mi się, że nadal patrzymy na Kościół w Niemczech czy we Francji przede wszystkim krytycznie, pocieszając się, że u nas jest lepiej. Nadszedł już czas, by prosić o pokorę. Kryzys już nas dotknął, Polska jest najszybciej laicyzującym się krajem Europy. I bardziej jest to wina naszych wewnętrznych burz i skandali, niż sytuacji z zewnątrz. 

Myślę o lepiej mi znanym Kościele w Niemczech. Istniejące w naszej świadomości stereotypy to: puste konfesjonały, zajęte ewentualnie przez mopa i wiadro, odczytywanie „Małego Księcia” zamiast przypisanych czytań podczas Mszy Świętej, liczne apostazje, ciągły spadek liczby katolików, łączenie parafii i sprzedaży budynków kościelnych. Gdy zaczęłam tam mieszkać, zderzyłam się z nieznaną rzeczywistością. Nie wiedziałam na czym polega funkcja świeckich referentów pastoralnych i asystentów wspólnot. Przychodziłam na Liturgie Słowa prowadzone przez świeckich i czułam się niepewnie i niezgrabnie. Później odkryłam istnienie Dni Katolickich (Katholikentag), rozbudowaną działalność socjalną parafii, współpracę międzywyznaniową i międzyreligijną. Odkryłam tam powszechność Kościoła, to, co wykracza poza ramy tradycji danego narodu i wypracowanych wzorów duszpasterskich. To odkrycie, paradoksalnie, po 8 latach mieszkania w Niemczech, pomaga mi dziś żyć w naszym Kościele.

Na Zachodzie odnalazłam dużo dobrych modeli, którym warto się bliżej przyjrzeć: włączenie osób świeckich w duszpasterstwo parafialne i struktury kurialne, zaangażowanie w pomoc w przygotowaniu do sakramentów, w działalność społeczną, indywidualne towarzyszenie. Przy malejącej liczbie kapłanów parafie dalej funkcjonują, kościoły są otwarte o wiele częściej niż w Polsce, a kobiety nie mają poczucia bycia pomijanymi w strukturach duszpasterskich. Kapłani skupiają się na posłudze, do której sakrament święceń jest niezbędny. 

U nas więcej się mówi o wydarzeniach, w Niemczech o osobach. U nas o ogólnych normach moralnych, w Niemczech szuka się możliwości rozpatrywania indywidualnych potrzeb. Kościół w Niemczech nie ma możliwości masowego oddziaływania duszpasterskiego, próbuje więc zatrzymać lub szukać tych, co się pogubili. Stąd podejmowane są, mniej lub bardziej udane, próby nowych rozwiązań. 

Warto się temu przyglądać ze świadomością, że problemy Kościoła na Zachodzie stają się już naszymi. Nie zatrzymamy zmian kulturowych, ani odejść z Kościoła tych, którzy odkryli, że nie trzyma ich tam nic poza tradycją i przyzwyczajeniem.