Kościół statystycznie postcovidowy

Biskupi w Polsce nie mówią jednym głosem. Także wspólnota rozpada się na frakcje, frakcyjki, sympatyków tego, czy owego kapłana lub opcji. I to jest gorsza choroba, niż COVID.

Kościół statystycznie postcovidowy

postman85 /Pixabay

Kilka dni temu opublikowano raporto praktykach religijnych Polaków w 2020 roku. Główną przyczyną obserwowanego spadku uczestnictwa w praktykach religijnych, według jego autorów, jest pandemia COVID-19. Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego (ISKK) opublikował bardzo dokładne dane. Dotyczyły one nie tylko działalności duszpasterskiej podejmowanej przez parafie, liczby powołań diecezjalnych i zakonnych czy obecności uczniów na katechezie, ale także działalności poradni rodzinnych, ośrodków pomocowych działających przy kościołach i wspólnot parafialnych.

W kościołach było nas mniej

W oczy rzuca się przede wszystkich wyraźny spadek udziału Polaków w praktykach religijnych i w korzystaniu z sakramentów. Oczywiście, obostrzenia sanitarne dotyczące liczby osób w kościołach, odwoływanie zgromadzeń, także religijnych, nauka zdalna i dyspensy poszczególnych biskupów od obowiązku uczestnictwa w niedzielnej mszy świętej wpłynęły na religijność wiernych. Spadła, tak po ludzku, motywacja do uczestnictwa w niedzielnej Eucharystii. Osłabły też więzi we wspólnotach parafialnych (podobnie zresztą, jak we wspólnotach rodzinnych). Nieobecność na Mszy świętej została uznana za usprawiedliwioną…

Problem w tym, że pandemia się jeszcze nie skończyła. Mimo mniejszych obostrzeń część osób do kościołów nie wróciła, motywując to lękiem przed chorobą. Niektórzy zwyczajnie przełożyli śluby czy chrzty, aby móc bez obostrzeń wyprawić uroczystość. To jest zupełnie, statystycznie rzecz biorąc, normalne.

Czy jednak sprowadzając wszystko do skutków pandemii nie staliśmy się za wygodni? Czy nie za łatwo jest nam usprawiedliwiać się niezależną od nas sytuacją zewnętrzną?

Brak jasnych reakcji

W tym samym przecież czasie wyszły na jaw problemy wewnętrzne naszego Kościoła. Niektórych biskupówspotkały kary i sankcje za ukrywanie pedofilii w ich diecezjach i inne nieprawidłowości. Dotknęły nas bardzo mocne i drastyczne szczegóły nadużyć seksualnych w Kościele, także polskim. Kościół w Polsce wykazał się słabością, polegającą na braku wyraźnej niezależności od władz państwowych. W efekcie zaczął być postrzegany jako Kościół rządowy, polityczny.

Nie ma nadal jasnej reakcji Kościoła na działalność organizacji parakościelnych, fundamentalistycznych, których bilbordy, np. dotyczące nakazu przyjmowania Komunii Świętej wyłącznie do ust, wisiały w całej Polsce. Także część projektów organizacji pozarządowych, powołujących się na chrześcijaństwo czy katolicyzm, wywołuje spory opór w społeczeństwie. Hierarchia wydaje się być ślepa i głucha na fakt, że narrację katolicką przejmują inicjatywy środowisk tzw. Tradycji, negujących nauczanie Soboru Watykańskiego II, paramilitarne organizacje katolickie, niechętnie słuchające kogokolwiek poza własnym „księdzem-opiekunem” czy organizacje pro-life, de factoz Kościołem Katolickim niezwiązane. Kryzys na granicy wschodniej i brak wyraźnego głosu wszystkich biskupów, wspólnego apelu do rządzących o humanitarne rozwiązanie kryzysu także nie pozostał w społeczeństwie niezauważony.

Wewnętrzne podziały

Biskupi w Polsce nie mówią jednym głosem. Także wspólnota rozpada się na frakcje, frakcyjki, sympatyków tego, czy owego kapłana lub opcji. I to jest gorsza choroba, niż COVID. Nic tak nie zniechęca ludzi do Kościoła jak to, że co innego jego przedstawiciele robią, a co innego mówią. Zniechęcają nas wewnętrzne podziały, wojenki, brak szacunku do innych, czy zwykłego, ludzkiego współczucia.

Odeszli być może ci, którzy już wcześniej nie umieli się w Kościele odnaleźć. Ludzie, których zmęczyło uwikłanie w politykę, niejasne transakcje z politykami, skandale seksualne czy ewidentnie głoszone z ambony głupoty (jak to, że w kościele nikt nie zarazi się koronawirusem czy że obostrzenia to spisek tajemniczych sił). Zmęczył ich brak odpowiedzialności za wygłaszane słowa i szukanie wrogów w osobach LGBT, feministkach, opozycji, dziennikarzach czy migrantach.

Kościół w Polsce, trochę jak Don Kichot, wyruszył na wojnę z olbrzymami zagrażającymi nam z zewnątrz. Niestety, okazało się, że olbrzymy to wiatraki, a don Kichot został sam na placu bitwy. W związku z tym napisał raport, że winny jest wiatr, co tymi wiatrakami poruszał. Bo przecież sposób myślenia błędny być nie może…

Sięgnij do innych tekstów autorki.

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.