Maj i czerwiec to w moim regionie czas przyjmowania przez młodzież sakramentu bierzmowania. To jeden z sakramentów wtajemniczenia chrześcijańskiego, nie do końca słusznie nazywany sakramentem dojrzałości chrześcijańskiej. Niestety w duszpasterstwie parafialnym skupiamy się właśnie na wnikliwym badaniu owej „dojrzałości”, zamiast na pogłębieniu u młodych ludzi świadomości łaski Boga, który chce każdego prowadzić w głąb swoje miłości i doprowadzić do zbawienia. Nie wtajemniczamy zatem, a kontrolujemy, weryfikujemy, sprawdzamy i oceniamy. A potem tracimy kolejnych młodych ludzi, którzy na początku swojej drogi bardzo boleśnie odkrywają, że zamiast Ducha, który ożywia, spotykają martwą literę prawa.
Kandydaci do bierzmowania kojarzą mi się z indeksami. To w nich skrupulatnie zbierają pobożne dowody swojej dojrzałości: zaliczone msze święte, nabożeństwa różańcowe i drogi krzyżowej, majowe, czerwcowe i roraty. A także spowiedź, rekolekcje parafialne i spotkania formacyjne. Stoją pod kościołem, w ławkach grają na telefonie. Ale najważniejsze, że mają zaliczone podpisy.
Nie wiem, od kiedy o czyjejkolwiek dojrzałości świadczy przesiadywanie w kosciele na wszystkich możliwych nabożeństwach. Zwłaszcza, gdy nie ma czasu, aby faktycznie odkryć przed młodymi po co to wszystko. Zmęczeni zaliczeniami w szkole przychodzą po kolejne zaliczenia do wspólnoty parafialnej. A my cieszymy się, że znaleźliśmy taki mądry sposób na obecność młodych w kościele.
W efekcie po „zaliczeniu” sakramentu bierzmowania już w Kościele się nie pojawią. Zapełnili indeksy, ale nikt nie pomógł im napełnić serc. Nie wzbogacili się o nowe doświadczenia, nie odkryli bliskości wspólnoty. Sama pobożność, i to wymuszona, niczego nie zmieni. O dojrzałości zaś wcale nie świadczy ilość nabożeństw, wpisanych w odpowiednią kratkę.
Jak to zmienić?
Jak to zmienić? Może przez oddanie młodych „światu”, w którym przecież będą żyć. My mamy obowiązek niedzielnej Eucharystii, więc zapraszamy na nią młodzież. Dobierzmy odpowiednie treści do homilii. Kazania już słyszą – i od nauczycieli i od rodziców. Oddajmy część formacji świeckim, bo gdy za przygotowanie młodzieży zabierają się tylko duchowni czy siostry zakonne, to siłą rzeczy nie wchodzą w codzienność.
Zaprośmy kandydatów do bierzmowania do schronisk, noclegowni, świetlic środowiskowych, hospicjów i domów pomocy społecznej. Niech w małych grupach dzielą się sobą z innymi. Niech się uczą się cierpliwości, pokory otwartości, a przede wszystkim podejmowania dobrych decyzji i szukania Boga w człowieku i w świecie. Młodzież lubi działanie i konkrety. Chce widzieć, że to, co robi ma sens.
Oczywiście, uczmy ich modlitw, odkrywania Pisma Świętego i prawd wiary. Ale w praktyce. W życiu. W codzienności. Nie odrywajmy młodych od świata, by zamknąć ich na kilka lat w murach kościoła, argumentując, że „Bóg jest najważniejszy”. Bo może się okazać, że nakładamy na innych ciężary, których sami nie nosimy. Który dorosły ma czas, by być kilka razy w tygodniu na mszy, nabożeństwie? Za to musimy uczyć się miłości w pracy, w rodzinie, w relacjach. To jest dojrzałość.
Myślę, że czas przemyśleć formację młodzieży. Na zachodzie formy „projektów socjalnych” dla młodzieży w formacji do bierzmowania całkiem nieźle zdają egzamin.
Może też czas zacząć rozróżniać dojrzałość od kontroli, pobożność wymuszoną od prawdziwej relacji. I przestać traktować jak dzieci tych, od których na koniec tej dojrzałości wymagamy. A potem dziwimy się, że tacy niedojrzali po bierzmowaniu i już nie chcą być w Kościele.
***
Sięgnij do innych tekstów autorki.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.
Łączę teologię z kulturoznawstwem. Działam na styku religii, kultury, cywilizacji. Ciekawi mnie to co nowe, co zmienne, co wykracza ponad standardy. Szukam i pozwalam się znaleźć.