Z pustego w próżne

Problem w tym, że pusty wewnętrznie człowiek napełni się o wiele szybciej śmieciami owego świata niż ten, który jest świadomy swojej wartości, ale i słabości.

W związku z kolejnymi skandalami seksualnymi z udziałem księży, ostatnimi samobójstwami duchownych oraz ogólnie z kryzysem powołań kapłańskich pojawiają się pytania o kształt i charakter formacji duchowieństwa. W mediach społecznościowych czy zwyczajnych dyskusjach pojawia się najprostsza recepta: znieść celibat. Profesjonaliści mówią o przesunięciu wieku przyjmowania święceń. Wskazują na ogólne, widoczne w społeczeństwie, późniejsze dojrzewaniem kolejnych pokoleń do przyjmowania ról społecznych i generalnie do odpowiedzialności.

Oczywiście mówi się też o samej formacji seminaryjnej. Zwraca się uwagę, że trzymanie młodych dorosłych przez 6 lat w izolacji od społeczeństwa, uniemożliwianie im podejmowania normalnej pracy zawodowej, częstszych kontaktów rówieśniczych i sprawdzania się w różnych sytuacjach życiowych tworzy sztuczną rzeczywistość, nijak mającą się do realnego świata. To także część prawdy. Nieżyjąca już Elżbieta Sujak – psycholog, towarzysząca także księżom jako kierownik duchowy – podkreślała, że młodzi księża nie są zdolni do nawiązywania kontaktów z osobami dorosłymi. Stąd – niedojrzałe czasem – ciągnięcie do młodzieży czy wchodzenie w niezdrowe relacje. 

Wszystko to są problemy warte przemyślenia. Bo wymagania wobec duchownych są bardzo duże. Ksiądz musi się znać na teologii, prawie kanonicznym i kwestiach kancelaryjnych. Ale musi też być katechetą, przewodnikiem duchowym i spowiednikiem. Skąd 25-letni człowiek ma to wszystko umieć? Skoro przez 6 lat ustalano za niego, co będzie jadł, gdzie będzie spał, z kim mieszkał, kiedy wracał do budynku, a kiedy wyjedzie na urlop? (Przy czym nie wszystkie seminaria ów urlop kleryka w ogóle umożliwiają. Niektórzy kapłani swój pierwszy urlop mają… po święceniach kapłańskich.)

Najpierw duch, potem psyche?

W seminariach w dalszym ciągu formacja duchowa stawiana jest jest przed formacją ludzką. Tymczasem najpierw trzeba z kogoś zrobić w miarę odpowiedzialnego człowieka. Potem można kształtować jego duchowość. Duchowość oparta na niedojrzałym człowieczeństwie będzie zwyczajnie niedojrzała. Brak celibatu, przesunięcie wieku święceń, czy praca zawodowa kleryków niczego nie zmieni. Niedojrzały nie-celibatariusz będzie dalej niedojrzałym nie-celibatariuszem. Mało odpowiedzialny, roszczeniowy, przewrażliwiony trzydziestolatek stanie się takim samym czterdziestolatkiem.

W naszych seminariach brakuje pracy z terapeutami, psychologami, psychoterapeutami czy psychiatrami. Depresji nie leczy się adoracją, uzależnienia rekolekcjami, a konsekwencji dzieciństwa w rodzinie dysfunkcyjnej nie złagodzi mądry spowiednik. Tymczasem od księży wciąż można usłyszeć, że jedynym uzdrowicielem jest Pan Jezus. Według części z nich psychologowie mogą zrobić więcej zła niż pomóc, a na depresję jest najlepsza modlitwa o uzdrowienie, „bo Bóg nie chce naszych chorób”. To nie teoria. Wszystkie powyższe stwierdzenia i przykłady nie tak dawno sama usłyszałam. Padły z ust czterdziestoletniego księdza…

Tymczasem…

Do seminariów przychodzi dziś coraz więcej osób z rozbitych rodzin. Ludzi z uzależnieniami, z lękiem przed przyszłością, z biało-czarną wizją świata świadczącą o tendencjach do religijnego fundamentalizmu. Oczywiście, przychodzą także ze swoją wiarą, wrażliwością i dobrymi intencjami. Być może szczerą chęcią pomocy innym. Czemu takie osoby właśnie? Bo jest ich więcej także w obecnym społeczeństwie. Tymczasem formatorzy seminaryjni mają czasem pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat. Pochodzą, mimo wszystko, z innego świata. Twardsze warunki powodowały wtedy, że człowiek wcześniej uczył się odpowiedzialności. Także rodziny były bardziej stabilne.

Wielu formatorów nie ufa współczesnym psychologom czy nie uznaje depresji za chorobę. O uzależnieniach myślą bardziej w kategoriach moralnych (to grzech), niż śmiertelnych kompulsji, które mogą doprowadzić do zniszczenia życia nie tylko osobie uzależnionej, ale też i innym, które będą miały z nią bliższy kontakt. A jeśli już przełożeni wyślą do psychologa, to niestety jest to „zaprzyjaźniony” psycholog, który niezgodnie z etyką własnego zawodu podzieli się danymi wrażliwymi z przełożonym. Albo też przełożony będzie się od tegoż domagać „opinii” o kandydacie. Wtedy kandydat przestaje ufać i jednym i drugim. W konsekwencji wpada w błędne koło własnych niedojrzałości.

Z pustego i Salomon nie naleje. Łaska buduje na naturze. Te dwa zdania znają wszyscy. Problem w tym, że nie wyciągają wniosków. A za dewiacje duchownych, ich kryzysy czy uzależnienia często obwinia się wiernych. Bo „za mało się modlą”. Ewentualnie zły „świat”, który daje zły przykład. Problem w tym, że pusty wewnętrznie człowiek napełni się o wiele szybciej śmieciami owego świata niż ten, który jest świadomy swojej wartości, ale i słabości. Który wie, nad czym ma pracować i gdzie są jego zranienia.

***

Sięgnij do innych tekstów autorki.

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.