Szkody uboczne

Być może Daria Dugina była postacią podobnie odrażającą, jak ojciec. Czy to wystarczający powód, by wolno było ją zabić? A jego?

Collateral damage. Szkody uboczne. Zwrot, pierwotnie używany w kontekście wojskowym, obecnie wszedł do codziennego języka. Oznaczał przypadkowe ofiary lub zniszczenia spowodowane działaniami wojennymi. Mogło chodzić o ludność cywilną lub zniszczenia, mogło chodzić o wojska własne czy sojusznicze.

To „szkody uboczne”. W domyśle: musimy je zaakceptować. Zdarza się. Ten eufemizm sprawia, że znika z oczu sedno: konkretni ludzie i ich tragedia. Bo przecież mamy wojnę. I wojenną moralność. Trzeba ograniczyć swój humanitaryzm…

[Inspiracją do tego tekstu był m.in. ten podcast Witolda Jurasza. Nie zgadzam się z autorem w wielu kwestiach, ale generalnie kanał polecam.]

Czy Daria Dugina była celem, czy jedynie „szkodą uboczną” nieudanego zamachu na swojego ojca? Tego dziś nie wiemy i pewnie o prawdę będzie trudno. Zbyt wiele ma w tej kwestii do powiedzenia propaganda.

Nie ulega wątpliwości, że Daria Dugina podzielała poglądy ojca i aktywnie go wspierała. Popierała zbrodniczą wojnę w Ukrainie i podobnie jak ojciec wzywała do zabijania Ukraińców. Różnica chyba tylko taka, że sam Dugin miał wpływ na myślenie Putina. Dziewczyna zapewne nie.

Tak, być może była postacią podobnie odrażającą, jak ojciec. Czy to wystarczający powód, by wolno było ją zabić? A jego?

Czy istnieje moralność wojny, odrębna od tej codziennej?
Moim zdaniem nie.

To nie ten przypadek

Mogłabym wziąć pod uwagę pomysł zakończenia wojny przez zabicie jej głównego spiritus movens (pod wszystkimi warunkami, o których pisał Jacek Siepsiak SJ w tekście „Tyranobójstwo”). Ale to nie ten przypadek.

Pomijam, że być może jest to w ogóle akcja rosyjskich służb specjalnych, chcących zdyskredytować Ukrainę i podkręcić antywojenne nastroje. W takiej sytuacji jakiekolwiek rozważanie na tematy moralne nie miałoby sensu. Istnieje jednak jakieś prawdopodobieństwo, że ktoś planował w ten sposób zastraszyć propagandzistów Putina („dosięgniemy was!”). Czy dla takiego celu „wolno”? Czy to jeszcze jest „obrona konieczna”?

Moim zdaniem nie. 

I nie chodzi o to, że efekt może być skrajnie odmienny, choć to ważny element także moralnej oceny. Ani o to, że neguję ich winę. Ale o to, że ich sprawstwo jest pośrednie. Mogą i powinni zostać postawieni przed sądem i skazani (niekoniecznie na śmierć, jak stało się w Norymberdze). Ale jest różnica między sądem i samosądem. I jest różnica między obroną a swoistą „profilaktyką”.

Jedną z najgorszych rzeczy w wojnie jest to, że zmienia myślenie. To, co byłoby niedopuszczalne, staje się nagle akceptowalne. Tylko dlatego, że jest skuteczne, albo nawet skuteczne być może. Tak, ma rację papież Franciszek mówiąc, że to rodzaj szaleństwa. Choroby, na którą zapadają wszyscy uczestnicy. Napastnicy. Napadnięci. Stronnicy. Także wtedy, gdy walka zbrojna – jak w przypadku Ukrainy – jest życiową koniecznością. Gdy przegrać znaczy przestać istnieć. W wymiarze państwowym, kulturowym, ludzkim. Może nawet tym większe jest ryzyko. Bo i cena klęski byłaby straszliwa.

Ale tym bardziej ważne jest, by ciągle o tym szaleństwie przypominać.
Choćby wbrew oburzeniu wielu.

***

Przeczytaj również inne teksty autorki.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.