Z niemal półrocznym wyprzedzeniem zapowiedziano wizytę w Watykanie delegacji rdzennych mieszkańców Kanady. Ma się ona odbyć w dniach 17-20 grudnia br. Wielu członków Pierwszych Narodów (jak w Kanadzie określa się ludność tubylczą, czyli Indian, Eskimosów – Inuitów i Metysów) spodziewa się, że w czasie zaplanowanych spotkań z ust samego Papieża usłyszą przeprosiny. Chodzi o rolę, jaką Kościół katolicki odegrał w sprawie ponad 150 tysięcy dzieci z plemion indiańskich, które od połowy XIX stulecia aż do lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku zmuszane były do „szybkiej asymiliacji” w szkołach z internatami. Prowadzenie wielu takich placówek władze kanadyjskie zlecały Kościołom, m. in. Kościołowi katolickiemu.
Sprawa nabrała światowego rozgłosu, gdy od połowy maja br. zaczęto znajdować w pobliżu tych zlikwidowanych już szkół nieoznaczone zbiorowe groby dzieci. Szacuje się, że z powodu stosowanej w tych placówkach przemocy i ciężkich warunków, ale także z uwagi na realizowany w nich program wykorzeniania tubylczej ludności, zmarło około sześć tysięcy dzieci.
Choć nie brak głosów, że Kościół katolicki, podobne jak inne instytucje prowadzące placówki w ramach Kanadyjskiego Systemu Indiańskich Szkół Rezydencjalnych, jedynie realizował zlecenia kanadyjskiego rządu, to jednak w dużej mierze przeciwko niemu kierowane jest ostrze gniewu i oburzenia. W ostatnim czasie w Kanadzie spłonęło kilka katolickich świątyń. O wzięciu przez Kościół katolicki części odpowiedzialności za to, co się stało, mówił 27 czerwca br. arcybiskup Quebecu kard. Gérald Lacroix.
Narzędzia niosące zło
Słuchając i czytając o kanadyjskich znaleziskach i ich tle trudno uniknąć skojarzeń z wydarzeniami w Irlandii, gdzie również znaleziono setki ciał zmarłych dzieci w ścisłym związku z prowadzonymi przez siostry zakonne tzw. azylami magdalenek. Panuje przekonanie, że długoletnie funkcjonowanie tych placówek, obok kwestii nadużyć seksualnych duchownych wobec dzieci, stanowi główny powód kryzysu, w jakim znalazł się Kościół katolicki w tym kraju.
Obydwie sprawy są drastycznym przykładem skutków, jakie może przynieść błędne myślenie o Kościele i opaczne rozumienie jego misji. A także braku pewnego sposobu myślenia. W rezultacie religia, a także instytucja i wspólnota Kościoła, zostały użyte jako narzędzia niosące zło. Co więcej, autorytet religii został wykorzystany do ideologicznego przyzwalania i uzasadniania działań, które spowodowały ogromną krzywdę. Krzywdę uderzającą nawet w dzieci. Czy można się dziwić, że w świetle takich faktów, wielu postrzega Kościół jako element systemu represji?
Za każdym razem, gdy Kościół pozwala się instrumentalizować (zwłaszcza władzy, ale nie tylko jej, lecz również rozmaitym grupom interesu, a nawet pojedynczym dysponentom np. dużych pieniędzy), kończy się to tragedią. Ten złowieszczy mechanizm nie ogranicza się zresztą tylko do Kościoła katolickiego. Dzieje ludzkości są pełne przykładów wykorzystywania religii i związanych z nią instytucji do złych celów. Wydawałoby się, że to może w jakiś sposób usprawiedliwiać Kościół. Tym bardziej, że – jak się często podkreśla – jest święty, ale składa się z grzeszników. Czy rzeczywiście to wystarczające usprawiedliwienie? Czy da się ono pogodzić z Ewangelią?
Przeprosiny to stanowczo za mało
W katolickich narracjach o tego typu bolesnych i tragicznych wydarzeniach z zaangażowaniem Kościoła (nie tylko instytucjonalnym, ale też mentalnym), niewiele widać refleksji wydawałoby się oczywistej. Zbyt cicho stawiane są pytania, jak to w ogóle możliwe, że z cytatami ewangelijnymi na ustach katolicy nie tylko dopuszczają się strasznego zła przeciw innym ludziom, ale także (często w imię „dobra Kościoła”) tworzą mechanizmy i struktury jego długotrwałego ukrywania i tuszowania? Czy święci Piotr i Paweł przemilczali zło, którego się dopuścili? Nie, sami je ujawniali. I pozwalali, aby inni o nim mówili i pisali. Dlaczego tak rzadko ludzie Kościoła są tymi, którzy jako pierwsi pokazują ewidentne nadużycia, które mają w nim miejsce, zarówno w sferze instytucjonalnej, jak i wspólnotowej? Kościół jest rzeczywistością Bosko-ludzką. Jest więc oczywiste, że potrzebne są także czysto ludzkie „mechanizmy bezpieczeństwa”, chroniące wspólnotę i instytucję przed długotrwałym zaangażowaniem w złe przedsięwzięcia.
Instytucja i wspólnota świadoma grzeszności i słabości swoich członków powinna permanentnie starać się zapobiegać błędnym decyzjom, angażującym Kościół w wątpliwe z punktu Ewangelii dzieła. Przeprosiny, gdy czasem z wielkim opóźnieniem, bez udziału Kościoła, a nawet przy jego sprzeciwie (nie tylko werbalnym) zło, w które się zaangażował, zostaje ujawnione, to za mało. Powtórzmy – przeprosiny w takich sytuacjach to stanowczo za mało. Zresztą można odnieść wrażenie, że przy liczbie spraw i powodów, wymagających kościelnych przeprosin, ostatnio mocno się one zdewaluowały.
Za zaangażowaniem Kościoła w sprzeczne z Ewangelią przedsięwzięcia, takie jak „asymilacja” tubylczej ludności w Kanadzie czy magdalenki w Irlandii, stoi brak pewnego sposobu myślenia w nim samym. Chodzi o myślenie wykraczające poza własny (grupowy) interes, własną korzyść i własny wizerunek. O myślenie odrzucające a priori pragnienie iluzorycznej ziemskiej potęgi, nastawionej na liczebność, możliwości i wpływy.
Dziennikarz, publicysta, twórca portalu wiara.pl; pracował m.in. w „Gościu Niedzielnym”, radiu eM, KAI. Współtwórca platformy wiam.pl.