Nieodrobiona lekcja

Mój Kościół nie odrobił lekcji. Ani z pomocy dla niewyimaginowanych bliźnich, ani z wolności wobec uwikłania w politykę, ani z Ewangelii o tym, że my „nie jesteśmy z tego świata”.

Nie tak dawno obchodziliśmy po raz 107. Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy. W tym roku w tak przeraźliwie aktualnych okolicznościach. Dzień był obchodzony, a ludzie marzli u naszych granic. Nielegalni imigranci, najeźdźcy, tajna broń Putina i Łukaszenki, włamywacze, złodzieje, dewianci i mordercy. Z takimi określeniami mogliśmy spotkać się w mediach. Bardziej okrągłe zwroty padały z ust polityków i duchownych, bardziej dosadne – z ust przeciętnych Polaków.

Zastanawiam się, jak można jednocześnie tworzyć tak gładkie wezwania np. w modlitwie wiernych przy jednoczesnym udawaniu, że nic nie możemy zrobić, a sprawę sytuacji na wschodzie Polski najlepiej zostawić politykom. Wypowiedziało się kilkoro „dyżurnych” biskupów – bp. Krzysztof Zadarko, bp. Wojciech Polak i kardynał Kazimierz Nycz. W dodatku wezwanych do udzielenia jakiejkolwiek odpowiedzi na pytanie o stanowisko Kościoła w tej sprawie. Nic nowego nie usłyszeliśmy. Kościół jest zobowiązany pomagać ludziom w potrzebie, miłość nakazuje pomóc uchodźcom, mamy myśleć o nich, jak o naszych braciach. Mam wrażenie, że woda lała się strumieniami, a słowa o uchodźcach pochodziły z jakiegoś generatora przemówień w danym temacie.

Zignorowane oszczerstwa

Lekcję, jaką mogliśmy odrobić już podczas kryzysu imigranckiego w latach 2015/2016 zaniedbaliśmy. Żaden kapłan, żadne medium katolickie, kościelne nie zostało wezwane do sprostowania słów o obronie przed islamskim najeźdźcą, do przeproszenia za propagandę antyuchodźczą, do sprostowania fałszywych poglądów na temat muzułmanów, islamu, sytuacji w Syrii, na Bliskim Wschodzie, w północnej Afryce. Za to mieliśmy akcję „Różaniec do granic”, i powielane słowa, błogosławionego już, kard. Stefana Wyszyńskiego, o tym, że najpierw należy pomagać swoim, swojej ojczyźnie. Nie pamiętam, żeby którykolwiek z hierarchów wygłosił wtedy konferencję na temat właściwego rozumienia tych słów i kontekstu, w jakim je Prymas Tysiąclecia napisał – dotyczyły one kapłanów, którzy chcieli opuścić komunistyczną Polskę i wyjechać na zagraniczne studia. Oszczerstwa lały się strumieniami, wzmacniając strach przed obcymi, przed islamem, przed każdym, kto nie jest chrześcijaninem.

Tak bardzo pragnęliśmy wszystkim „pomagać na miejscu”, że kompletnie zamknęliśmy oczy na to, że tysiące ludzie już miejsca żadnego nie ma. Wygnała ich wojna, fatalna sytuacja ekonomiczna, bieda i przemoc. Tysiące opuściły swoją ojczyznę, by w Europie mieć nadzieję na lepsze życie, jak nie dla siebie to dla swoich dzieci… Setki zginęły w morzu, setki zostało wykorzystanych przez przemytników, setki koczują we Włoszech, w Grecji, bez dokumentów, w warunkach powodujących choroby i śmierć.

A w Polsce? Zasłaniamy się argumentem, że przyjęliśmy emigrantów z Ukrainy, zresztą zarobkowych. Ludzi pracujących w Polsce na tych stanowiskach, na których Polacy pracować nie mają ochoty, często zresztą przez nas wykorzystywani i pozbawieni należnej im zapłaty. Co jeszcze? Snujemy teorie o korytarzach humanitarnych, wycieramy sobie buzie Ewangelią i miłością do bliźniego, jednocześnie rozkładając ręce i argumentując, że i tak nikt nie chce w Polsce się zatrzymać, tylko udać się do Niemiec, czy innego kraju zachodniej Europy.

Kościół nie stanął po stronie ludzi

Dokąd chcą się udać „nielegalni” z Usnarza? Z lasów, przepychanych nocą na stronę białoruską? Nie dowiemy się, bo przecież w imię obrony granic ich nie wpuścimy. Bo przecież inne kraje zrobiły tak samo. Nie dowiemy się, bo Kościół nie podjął żadnej pracy nad tym, aby faktycznie być stroną, od której możemy dowiedzieć się prawdy o tych ludziach. Skąd są? Czego szukają? Dokąd idą? Kościół nie stanął po stronie ludzi, ale po stronie obrony „christianitas”, która i tak trzeszczy w posadach.

Hierarchowie Kościoła nie upomnieli polityków, prezentujących podczas konferencji film, mający udowodnić, że np. dwuletnie dzieci to zoofile i przyszli mordercy. A przecież nasi politycy to katolicy. Maja swojego proboszcza, biskupa. Nikt się nie znalazł? Kiedyś kard. Wyszyński miał odwagę upomnieć się o Kościół, o katolików, o ich prawa, o wolność religijną. Za swoje „non possmus” spędził trzy lata w więzieniu. Tak bardzo pragniemy go naśladować, że jedyne na co nas stać, to zmieniać jego nauczanie.

Mój Kościół nie odrobił lekcji. Ani z pomocy dla niewyimaginowanych bliźnich, ani z wolności wobec uwikłania w politykę, ani z Ewangelii o tym, że my „nie jesteśmy z tego świata”. Chrystus jest w tych, co umierają w lesie i w tych, którzy, być może łamiąc swoje sumienie, przepychają ich poza nasze granice. Chrystus jest w tych, którym sączy się w duszę strach przed obcym.

Kościół, żeby pozostać Kościołem musi pozostawać wolnym. Wolnym wobec politycznych uwikłań, nienawistnych teorii, wobec kłamstw. Może czas zerwać sojusz z tronem, by na nowo wznieść tron dla Tego, którego ludzka nienawiść przybiła do Krzyża.

Przeczytaj również teskty: Ludzie zaczęli umierać, Dobrymi chęciami… i Nie umrzeć z nadziei.

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE