Sierpień to tradycyjnie w naszym kraju miesiąc abstynencji i modlitw o trzeźwość narodu. Nie da się ukryć, że coraz więcej osób zmaga się z chorobą alkoholową. Ale także z innymi uzależnieniami: narkomanią, seksoholizmem, nikotynizmem, uzależnieniem od leków, jedzenia, hazardu czy szeregiem innych zachowań kompulsywnych.
Powstają ośrodki terapii uzależnień, bardzo prężnie działają także wspólnoty 12-krokowe dla osób uzależnionych. W mediach coraz częściej można wysłuchać programów, specjalnie poświęconych uzależnieniom. (Chociażby seria „Ocaleni” Rafała Porzezińskiego to- notabene – jeden z lepszych programów poświęconych temu tematowi.)
Bp Tadeusz Bronakowski zauważył, że w naszym kraju problem uzależnienia od alkoholu dotyka około miliona osób. Problem picia ryzykownego kolejnych około trzech milionów. Do tego dochodzą osoby współuzależnione – ich konsekwencje picia ich najbliższych dotykają najmocniej. Cieszę się, że w tym roku dość mocno wybrzmiało, jak wielkim problemem jest uzależnienie, jak bardzo destrukcyjnie wpływa na społeczeństwo i jak bardzo szkodliwe jest przedstawianie w mediach alkoholu jako sposobu na dobrą zabawę.
Sakrament nie wystarczy
Uzależnienia dotykają nie tylko rodziny, ale także… parafie. Zwłaszcza wtedy, gdy osobą uzależnioną jest proboszcz czy wikary. Coraz częściej w mediach słyszymy o wypadkach samochodowych, samobójstwach czy defraudacji majątku parafii. W tle są problemy z alkoholem czy innymi uzależnieniami u tych, którzy (tak mówią założenia) „powinni świecić przykładem”. Tymczasem temat uzależnień w seminariach, zakonnych domach formacyjnych nie zawsze jest podejmowany we właściwy sposób. Czasem w ogóle się go pomija. Mówi się enigmatycznie o „ludzkich słabościach” i o tym, „że każdy jakieś ma”. A potem kładzie się nacisk na formację pobożnościową jako remedium na wszystkie możliwe bolączki.
Uzależniony ksiądz, kleryk czy zakonnik swoim uzależnieniem potrafi zniszczyć nie tylko siebie, ale cały dom, w którym przebywa, parafię i relacje. Problem uzależnień jest sprawą zbyt poważną, aby ją lekceważyć albo spychać na margines formacyjny. Tak jak osoby w czynnym nałogu nie powinny zawierać związku małżeńskiego (zatajenie uzależnienia może stać się przyczyna do stwierdzenia nieważności sakramentu małżeństwa), tak nie powinny być dopuszczane do sakramentu święceń. Żaden sakrament nie jest lekiem na uzależnienie.
Zmiana życia, wyjście z kompulsji to czasem lata terapii. Należałoby ją zapewnić już na etapie seminarium. Niestety, wielu przełożonych nie chce widzieć problemu. Składa to na karb niedojrzałości czy zabawy, które z wiekiem powinny minąć. Często nie mają oni także współczesnej wiedzy w tej dziedzinie.
„Swój chłop”, „normalny facet”…
Uzależnienie od alkoholu i kompulsywnych zachowań seksualnych, także we wzorcach samotniczych (masturbacja, pornografia, seks wirtualny, itp.) to jedne z najczęstszych nałogów, które dotykają osoby duchowne. W dodatku spotykają się z akceptacją społeczną. Ksiądz, który napije się z ludem to „swój chłop”. Ten który np. korzysta z pornografii, usług prostytutek, itp. to tak zwany „normalny facet, który przecież musi”.
Tymczasem wciąż w seminariach brakuje specjalistów. Hermetyczne środowisko nie ułatwia też szukania pomocy na zewnątrz. Wysokie wymagania moralne wobec duchownych powodują z kolei, że kompulsje stają się coraz bardziej silniejsze. Bo trudno przyznać się do słabości i poprosić o pomoc. Trudno przyznać przed sobą samym, że otrzymane na drodze formacyjnej narzędzia nie są wystarczające.
Nieleczone uzależnienia prowadzą do śmierci. Stają się też przyczyna przestępstw i nadużyć, także tych seksualnych.
Uważaj, nic nie mów!
Całe pokolenia wiernych nauczono, że księdzu nie można zwracać uwagi. Wpojono im, że to się nie godzi, że oskarżanie o coś księdza godzi bezpośrednio w Kościół. Całe pokolenia księży wychowywano zaś, by byli ojcami, pasterzami i wzorami moralnymi. Ostrzegano, że swoje problemy mogą rozwiązywać tylko w swoim gronie. Że świeccy nie zrozumieją ich problemów i zmagań. Dodawano także, że szatan najbardziej kusi osoby duchowne. I tak świeccy (motywowani czasem rodzinnym dramatem: rozpadem małżeństwa, utrata pracy, zdrowia, kontaktu z dziećmi) mają szansę na skorzystanie z pomocy i terapii. A księża – nauczeni, aby o swoich problemach nie opowiadać – mają paradoksalnie o wiele mniej możliwości uzyskania pomocy. Chyba, że pomału relacje w naszych wspólnotach zaczną być budowane w oparciu o braterstwo, nie o podległość, co ułatwi szczere rozmowy i prośby o wsparcie.
Zdrowe relacje w parafii, w domu zakonnym i traktowanie siebie jak ludzi, nie jak warstwę „wybranych” są nadzieją na to, że niektórzy nie tylko spędza na trzeźwo miesiąc, ale całe życie.
***
Sięgnij do innych tekstów autorki.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.
Łączę teologię z kulturoznawstwem. Działam na styku religii, kultury, cywilizacji. Ciekawi mnie to co nowe, co zmienne, co wykracza ponad standardy. Szukam i pozwalam się znaleźć.