Dzisiaj w Kościele kraty kojarzą się pewnie głównie z kratkami konfesjonału, a nie z więzieniem. Był jednak czas, gdy nie wahano się w nim korzystać z własnych więzień. Zdarzało się, że trzymano w nich świętych, np. Jana od Krzyża. Ale to dawne czasy i dzisiaj raczej mało kto spodziewa się, że Kościół może dysponować własnymi zakładami penitencjarnymi. Prawie dziesięć lat temu jako niewielką sensacyjkę podawano wiadomość, że w gmachu watykańskiej żandarmerii zwiększyła się liczba cel, w których przetrzymywane są osoby aresztowane. Od razu jednak zaznaczano, że za Spiżową Bramą nie ma obecnie prawdziwego więzienia.
Wiedzą, że będą kontrolowani
W tym kontekście dość intrygująco zabrzmiała kolportowana w ostatnich dniach w naszym kraju wiadomość, że ks. Hans Zollner SJ, dyrektor Centrum Ochrony Nieletnich Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego, wystąpił publicznie z propozycją tworzenia swoistych „więzień kościelnych”. Mieli by w nich przebywać duchowni skazani za wykorzystywanie seksualne małoletnich. Trafialiby do nich po odbyciu orzeczonej kary. Co ważne, znajdowaliby się w nich dobrowolnie. Jak podają media, swój pomysł ks. Zollner oparł na pozytywnych doświadczeniach z USA. Powstały tam ośrodki, do których przestępcy zgadzają się na pójść po wyjściu z więzienia, „bo wiedzą, że będą kontrolowani”.
Sygnowane nazwiskiem eksperta od zwalczania nadużyć seksualnych wśród duchownych propozycje pojawiły się w serwisie religion.ORF.at. W kolportowanym w naszym kraju streszczeniu tego materiału niemal kompletnie znikła kwestia, która w rzeczywistości leży u podstaw tego typu pomysłów. Chodzi o odpowiedzialność Kościoła za sprawców nadużyć. W oryginalnym materiale na austriackiej stronie ks. Zollner poruszył tę kwestię.
Faktycznie kończy się odpowiedzialność
Niemiecki jezuita zwrócił uwagę na fakt, że najwyższą karą stosowaną wobec księży w Kościele katolickim jest usunięcie ze stanu duchownego. Niejednokrotnie jest ona wymierzana mającym święcenia sprawcom poważnych nadużyć seksualnych wobec dzieci. Panuje dość powszechna opinia, że to sensowne rozwiązanie. Jednak sprawa wcale nie jest taka oczywista.
Ks. Zollner wskazał, że w chwili zwolnienie sprawcy przestępstwa ze stanu duchownego faktycznie kończy się odpowiedzialność Kościoła. Gdy zostaje na powrót świeckim, żaden jego dotychczasowy przełożony nie ma już nad nim władzy, nie może go kontrolować, a także traci narzędzia, aby np. zapobiegać popełnianiu przez niego kolejnych nadużyć.
Jest w jakiś sposób wygodne
Można czasami spotkać komentarze sugerujące, że usunięcie przestępcy z szeregów duchownych jest w jakiś sposób wygodne dla Kościoła. Pozbywa się w ten sposób odpowiedzialności za przyszłe działania sprawcy. Tymczasem, jak zauważył dyrektor Centrum Ochrony Nieletnich Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego, z badań wynika, że w odniesieniu do tej kategorii przestępstw istnieje wysokie ryzyko recydywy.
Dla zewnętrznego obserwatora postawa Kościoła może wyglądać następująco: „Wyrzuciliśmy z naszego grona sprawcę wielkiego zła, jego dalsze postępowanie to już nie nasza sprawa”. Rodzi się jednak pytanie, kto wobec tego powinien poczuwać się do odpowiedzialności za los ewentualnych przyszłych ofiar byłego duchownego. Czy obecna sytuacja nie przypomina trochę Piłata, umywającego ręce?
Zapobiec kolejnym przestępstwom
Propozycja nagłośniona jako „kościelne więzienia” zawiera w sobie postulat radykalnej zmiany sposobu myślenia w Kościele. Według niego Kościół nie przestaje poczuwać się do odpowiedzialności. Zajmując się nadal sprawcami nadużyć nie tylko chce im pomóc, ale przede wszystkim pragnie zapobiec kolejnym przestępstwom i krzywdom następnych dzieci.
Przyjęcie takiej perspektywy nie jest łatwe. Prościej, „bezpieczniej” i bezstresowo jest wyrzucić delikwenta i przestać się interesować jego poczynaniami. Nie narażać się na zarzut „troski o sprawców”. Jednak czy takie podejście na pewno jest zgodne z Ewangelią?
Przeczytaj również: Instytucjonalna bezradność
Dziennikarz, publicysta, twórca portalu wiara.pl; pracował m.in. w „Gościu Niedzielnym”, radiu eM, KAI. Współtwórca platformy wiam.pl.