Dwie granice

Proszę mi nie mówić, że chcemy zachować nasze wartości. No, chyba że „nasze wartości” nie mają nic wspólnego z chrześcijaństwem, a są jedynie mieszaniną strachu przed innością i egoizmu.

Wojna na Ukrainie trwa już ponad trzy miesiące. Od trzech miesięcy niespodziewanie Polska stała się krajem, w którym język ukraiński słychać na ulicach bodaj równie często, co polski. Budzi to pewne niepokoje, czasem nieprzychylne komentarze, ale jednak niezbyt często. Trwa przecież wojna, dobrze o tym wiemy.

Kompletna cisza zapanowała natomiast wokół tego, co dzieje się w północnej części wschodniej granicy Polski, na odcinku, na którym graniczymy z Białorusią. I nie tylko na granicy. Także wokół niej – ciągle przecież przygraniczne miejscowości (w tym żyjące z turystyki, jak Białowieżą) są strefą ograniczonego dostępu. Stacjonuje tam tylko wojsko…

Kryzys na granicy z Białorusią trwa już blisko rok. Nadal granicę lasami przekraczają ludzie dążący do krajów Unii Europejskiej. Ciągle (na szczęście) są ludzie, którzy – olbrzymim wysiłkiem – pomagają im przeżyć podróż. Nadal ludzie pochwyceni przez polską straż graniczną są wywożeni na granicę. Nadal po drugiej stronie są bici czy szczuci psami. Nic się nie zmieniło.

A co z tymi, którym się „udało”? Trafili na przykład do ośrodka w Lesznowoli. Na początku maja rozpoczął się tam strajk głodowy. Czego domagają się przede wszystkim? Zapewnienia dostępu psychologów. Zwolnienia z detencji tych, których stan zdrowia na nią nie pozwala. Wpuszczenia do ośrodków niezależnych mediatorów. 

To nie wartości

Nie, nie rozumiem osadzania tych ludzi w ośrodkach detencyjnych (czym są, można przeczytać tutaj). Nie ma żadnej różnicy między nimi, a tymi, którzy przekraczają granicę kilkadziesiąt czy kilkaset kilometrów na południe. To nie jest forma konieczna. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to tylko jeszcze jedna forma szykan wobec tych, których wyrzucić – wskutek interwencji organizacji humanitarnych i zaangażowaniu aktywistów – się nie dało.

I tylko proszę mi nie mówić, że chcemy zachować nasze wartości, bo właśnie hurtem je odrzucamy, nie przyjmując ludzi w potrzebie lub traktując ich w sposób nieludzki. No, chyba że „nasze wartości” nie mają nic wspólnego z chrześcijaństwem, a są mieszaniną strachu przed innością i egoizmu (bo jak jeszcze ktoś dostanie pieniądze od państwa, to może dla mnie zabraknie?). Jeśli tak, to zdecydowanie nie są moje wartości. To w ogóle nie są wartości. Wręcz przeciwnie. I szczerze nam życzę, byśmy je porzucili jak najszybciej. 

Ps. Radio Watykańskie podało wczoraj, że we Francji rośnie liczba konwertytów z islamu. Stanowią już dziesięć procent dorosłych katechumenów. Pozostawię bez komentarza.

***

Przeczytaj również inne teksty autorki.

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.