Dobrymi chęciami…

Boję się, że za chwilę emocje się wypalą i problem zniknie nam z oczu. Uchodźcy pozostaną sami. A my będziemy dumni z naszego chrześcijaństwa i chęci pomagania.

Niedawno pisałam o Libanie, państwie które stoi na granicy upadku. Kolejne dni przyniosły dramatyczne informacje dotyczące Afganistanu i Afgańczyków. Piętnastego sierpnia talibowie zajęli Kabul, trwa nadal dramatyczna ewakuacja najbardziej zagrożonych osób, przede wszystkim współpracowników wojsk, które w tym kraju stacjonowały przez ostatnie 20 lat. Także polskich wojsk. Do Polski przyleciało już ponad 600 osób (to stan na 25.08), dotrą jeszcze dwa samoloty. Na tym ewakuacja – jak twierdzi rząd, ze względów bezpieczeństwa – się zakończy.

Jednocześnie pojawiła się informacja, że na polskiej granicy koczuje kilkudziesięcioosobowa grupa imigrantów z Afganistanu lub Iraku. Ludzie ci utknęli na granicy, którą próbowali nielegalnie przekroczyć. W chwili, gdy piszę ten tekst, tkwią tam już około 10 dni. Nie mogą się cofnąć, bo przeszkadza im straż białoruska. Nie mogą dostać się do Polski, bo granicy pilnuje polska Straż Graniczna. W sprawę zaangażowały się organizacje pozarządowe i politycy.

Nie są do nich dopuszczane żadne organizacje pomocowe. Docierają sygnały, że niektórzy z nich są poważnie chorzy, niemniej nie badał ich żaden lekarz (także nie został dopuszczony).

Komu można wierzyć?

Sprawa wzbudziła bardzo wielkie emocje. To dobrze, to znaczy, że w spotkaniu z człowiekiem budzi się w nas odruch niesienia pomocy. W szumie informacyjnym trudno jednak wyłowić konkretne informacje. Nie do końca wiadomo, po której stronie granicy znajdują się ci ludzie i do czego zobowiązuje nas prawo. Komu właściwie można wierzyć?

Nie ulega wątpliwości, że zarówno ich obecność, jak i znacznie zwiększona liczba nielegalnych przekroczeń granicy to efekt skoordynowanej akcji ludzi Łukaszenki. Nie ulega wątpliwości, że ci ludzie zostali zwabieni i są wykorzystywani do prowokacji. Nie ulega wątpliwości, że nie można pozwolić, by sąsiadujący z nami reżim podrzucał nam na granicę kolejnych ludzi. Konieczna jest skuteczna ochrona naszej granicy. Tego samego zdania jest Unia Europejska (trzeba pamiętać, że mówimy też o granicy unijnej).

W tej sytuacji za bardzo istotne z prawnego punktu widzenia uważam wystąpienie Rzecznika Praw Obywatelskich, opublikowane na stronie internetowej 20 sierpnia, czyli już pięć dni temu. Jest ono jednoznaczne: ludzie koczujący na granicy wystąpili ustnie o ochronę prawną w Polsce i w tej sytuacji, niezależnie od tego, po której stronie granicy się znajdują, prawo międzynarodowe nakazuje ich przyjąć. Oczywiście, można im tej ochrony nie przyznać i nakazać opuszczenie Polski i Unii Europejskiej. Wpuścić i udzielić pomocy jednak należy. Na razie to prawo jako państwo ignorujemy.

Pewne rzeczy powinny zostać powiedziane

Zaczynam od argumentów prawnych, bo z punktu widzenia chrześcijańskiego właściwie wątpliwości być nie może. O granice trzeba zadbać, ale ludzi należy przyjąć. Człowiek jest zawsze pierwszy. Cieszy, że w tej sprawie pojawiło się bardzo jednoznaczne stanowisko Rady KEP ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek w sprawie uchodźców docierających do Polski. Nie tylko tej jednej grupy, na której skupia się nasze zainteresowanie. Nie, nie mam złudzeń, nie zmieni ono ani o jotę stanowiska rządzących. Nie wpłynie też zapewne na postawę tych, którzy uchodźców w Polsce nie chcą. Niemniej: pewne rzeczy powinny zostać powiedziane jasno i wyraźnie. Także wtedy, gdy wielu nie chce ich słyszeć. 

Nawet nie promil problemu

Sprawa imigrantów na granicy budzi emocje. Jak pisałam: to dobrze. Niemniej: grupka koczująca na granicy to nawet nie promil problemu. Od ostatniego kryzysu uchodźczego w obozach w Grecji, ale też poza granicami Unii Europejskiej, choćby w Libanie czy Etiopii żyją tysiące czy nawet miliony uchodźców. Są wśród nich Syryjczycy, którzy nie mogą wrócić do siebie, bo stara-nowa władza prześladuje tych, którzy uciekli. Są Somalijczycy, Sudańczycy z Południa czy Erytrejczycy. Jakie mają perspektywy? Mizerne (więcej na ten temat w rozmowie z Magdaleną Wolnik, odpowiedzialną za wspólnotę Sant’Egidio w Polsce). 

Za chwilę pojawią się kolejne obozy w Tadżykistanie czy Pakistanie. Dobrze, że się pojawią. Uciekający Afgańczycy będą potrzebowali pomocy. Dobrze, że działające w Polsce organizacje już rozpoczynają działania. Zapowiedziały je już Polska Akcja Humanitarna, Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej czy Caritas Polska. Polska Misja Medyczna chce pomagać w samym Afganistanie. Wszystkie te inicjatywy są ważne i zasługują na naszą pomoc. 

Ale to ciągle nie może być koniec. Ciągle trzeba szukać rozwiązań kryzysu. Sposobów zakończenia wojen. Poprawy sytuacji ekonomicznej. Zakończenia skandalu, jakim jest śmierć z głodu. Nasze europejskie czy szerzej – świata zachodniego – interesy muszą tu w końcu ustąpić przed ludzkim dramatem. 

Ciągle też będą ludzie, którzy nie poradzą sobie w obozach, i których zostawić w nich nie wolno. Dla nich musimy znaleźć miejsce wśród nas. Jest sposób, by zrobić to bezpiecznie. Sposób, który państwa (a więc i podatników) nie kosztuje nic. Wystarczy, że wyrazi zgodę i wyda wizę, wcześniej oczywiście sprawdzając, komu ją wydaje. Wszelkie koszty ponoszą ci, którzy podjęli się przeprowadzenia tego procesu. We Włoszech były to: wspólnota Sant’Egidio, Federacja Kościołów Protestanckich, Kościół Waldensów, Caritas Italia. Niestety polski rząd, mimo apeli, nie chciał na ten temat dotąd rozmawiać.

Przecież chcemy pomagać

Ważna jest każda sprawa i każdy człowiek. Ale boję się, że za chwilę emocje się wypalą, a problem – i uchodźców na granicy polsko-białoruskiej, i uciekających ze swojego kraju Afgańczyków – zniknie nam z oczu. Pozostaną sami. A my będziemy dumni z naszego chrześcijaństwa i chęci pomagania. Bo przecież widać, że chcemy…

Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane.


Na zdjęciu jedno z miast w Afganistanie. Zanim zaczął się obecny kryzys.