W Ukrainie od kilku dni trwa wojna. W jej obliczu stawiamy sobie pytania, co może zrobić pojedynczy człowiek. Ogarnia nas bezradność, lęk, poczucie ograniczonych możliwości, złość i gniew. Ten ostatni czasem słuszny, bo polityka ma swoje prawa, a te niestety rozciągają się często po linii partykularnych, prywatnych interesów, bynajmniej nie idealistycznej solidarności narodów czy społeczeństw. W skali globalnej wcale nie jesteśmy specjalnie solidarni.
Obecnie Polska jest także częścią Zachodu, jest włączona w struktury UE i NATO. Nikt z zachodnich polityków nie zdecydował się jednak jak dotąd na jakiś bardziej znaczący gest poparcia dla Ukrainy. Jak dotychczas – a piszę tekst w piątek 25 lutego – dotkliwych sankcji politycznych czy gospodarczych państw zachodnich wobec Rosji też nie ma. Patrzymy jak naród ukraiński walczy, mogąc czasem co najwyżej powiedzieć, tak jak obrońcy Wyspy Węży: p*** się.
Na ratunek
Ale mimo wszystko jest w nas potrzeba czynu, sprawczości, jest chęć niesienia pomocy. Bardzo sprawnie organizujemy pomoc dla uchodźców i dla tych, co zostali na Ukrainie. W każdym mieście ruszyły zbiórki, odzywają się chętni do udostępnienia swoich domów, do służenia transportem, pomocą prawną, czymkolwiek, co ułatwi ratowanie tych, których uratować można. Są to inicjatywy oddolne, ale niezależnie państwo także organizuje pomoc, zmienia prawo, ułatwia przejście przez kontrolę graniczną. Wiemy, że najbliższym bezpiecznym krajem dla Ukraińców jesteśmy my, zwłaszcza, że tylu z nich wcześniej odnalazło tu pracę i dom.
Chrześcijaństwo opiera się na przykazaniu miłości, tak Boga jak i bliźniego. Jedno i drugie jest konieczne. Pomoc bez modlitwy to tylko społeczny aktywizm, modlitwa bez pomocy to przejaw bardziej religijności niż wiary. Oczywiste jest też, że nie wszyscy możemy pomóc tak samo i w takim samym stopniu. Ale nie można w tym momencie zaniechać ani modlitwy, ani czynu. Ci, co gromadzą się w kościołach nie są ani lepsi, ani gorsi od tych, co w tym samym momencie wychodzą na ulicę w protestach czy zarywają noce próbując organizować pomoc humanitarną.
„Nie” dla nienawiści
W zasadzie: każdy powinien robić to, co umie i najlepiej, jak umie. Dbając przy tym, by jego czyny wynikały z miłości, nie z nienawiści. Mimo wojny nikt nie dał nam prawa do nienawiści, wrogości czy militaryzowania chrześcijaństwa. Nie tworzymy żadnych „duchowych bojówek”, zwłaszcza, że przed Bogiem będziemy zawsze z pustymi rękami.
W czasach pełnych nienawiści zaprzestańmy więc kłótni w swoich domach, w pracy, wśród znajomych i przyjaciół. Odłóżmy na bok spory o szczepionki, o stosunek do rządu, do Kościoła. My zdążymy się jeszcze pokłócić, po stokroć udowodnić swoje racje, wystrzelić argumentami prosto w serce bliźniego. Tylko – nie teraz. Teraz jest czas na wspólne działanie, wspólne modlitwy i odstawienie na bok naszych waśni, które w obliczu prawdziwego konfliktu zaczynają być irracjonalne.
Okażmy wsparcie sobie nawzajem, nie licytując się o to, kto jest bardziej pobożny, kto bardziej prawicowy, kto bardziej ekologiczny, a kto bardziej prozwierzęcy. Czas na nową solidarność, opartą o miłość Boga, siebie i bliźniego. To miłość pokorna, która zniża się ku człowiekowi w jego najbardziej umęczonej złem postaci. Taka miłość zwycięży zawsze, bo tylko ona jest w stanie ocalić w każdym z nas człowieka, a z nim obraz Boga, który nosi każdy z nas.
Patrzmy na wschód z miłością, robiąc wszystko tak dobrze jak umiemy, podając ręce, a nie wyciągając zaciśniętą pięść. Ta ostatnia nigdy ostatecznie nie zwycięża.
***
Sięgnij do innych tekstów autorki.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.
Łączę teologię z kulturoznawstwem. Działam na styku religii, kultury, cywilizacji. Ciekawi mnie to co nowe, co zmienne, co wykracza ponad standardy. Szukam i pozwalam się znaleźć.