Problem z władzą

Gdy rzesze gorliwych rzymskich katolików wytykają światu jego drzazgi w oku, pomyślmy, czy ta solidna belka w oku Kościoła nie fałszuje nam perspektywy?

Me królowanie nie jest z tego świata (J 18,36)

Zasadniczo wiadomo, że Jezus w Ewangeliach wyrzekł się władzy politycznej. Jednocześnie kościelnych liderów nie od wczoraj urzekają sojusze z tronem, a rzymski katolicyzm uległ wręcz pokusie zawłaszczenia „świeckiego miecza”, tworząc państwo kościelne. Do dziś wielu z nas trwa w przekonaniu o konieczności narzucania Boskich praw odgórnie, egzekwowania ich z pozycji siły.

Jednak problem z władzą, jaki mamy w chrześcijaństwie, tkwi znacznie głębiej. Wciąż nie umiemy przyswoić teologii, którą ucieleśnia Jezus. Tej wizji Boga, którego Objawieniem jest Nazarejczyk. Ewangeliczny autoportret Króla królujących i Pana panujących (1Tm 6,15) zdradza odmienne pojmowanie władzy jako takiej. Słynna odpowiedź dana przez Jezusa Piłatowi, pytającemu: „Czy ty jesteś królem Żydów?” (J 18,33), nie sprowadza się do wskazania na inny poziom królowania (w tym przypadku duchowy). Jezus reprezentuje zupełnie inny rodzaj władzy. Tak bardzo inny, że w realiach tego świata nie nazwalibyśmy go władzą, nawet duchową.

Przeciwnik własnej intronizacji

Na kartach tej samej Ewangelii, w której padają słowa o królowaniu nie z tego świata, odnotowano wcześniej Jezusową ucieczkę na odludzie, gdy „poznał, że mają przyjść i porwać Go, żeby zrobić królem” (J 6,15). A przecież w innym miejscu Pism czytamy deklarację Zmartwychwstałego: „Jest Mi dana wszelka władza w niebie i na ziemi” (Mt 28,18). Do tej wszechwładzy Zbawiciela odwołują się ideologowie państwa wyznaniowego i różni rycerze tradycjonalizmu. Jednak ich okrzyk: Vivat Christus Rex nie wyraża w istocie „myśli wziętej w niewolę posłuszeństwa Chrystusowi” (por. 2Kor 10,5). Przeciwnie, nagina Objawienie do schematów świata, które zostały przez to Objawienie rozbite.

Czytamy, że gdy Jezus niedługo przed śmiercią zorganizował mesjański happening, wjeżdżając triumfalnie do Jerozolimy, to zainscenizował obraz wzięty z proroctwa o Królu łagodnym, wjeżdżającym na osiołku (por. Mt 21,5). Uważając się za króla, miał przeświadczenie, że „nie przyszedł, by Mu służono, lecz żeby służyć” (Mt 20,28). Od tego czasu wielu przywódców i polityków, a także każdy kościelny hierarcha, powtarza slogan o władzy jako służbie. Nader często zaprzeczając mu praktyką życia. Jednak w przypadku Jezusa mamy do czynienia z postawą całkowicie spójną. Choć przemawiał z autorytetem (por. Mt 7,29), to jednak w swoim postępowaniu nie był władczy. Jak zwrócił kiedyś uwagę prawosławny teolog, ks. Henryk Paprocki, Jezus rozkazywał wyłącznie demonom, które wyrzucał. Do ludzi mówił: „Jeśli chcesz…” (por. Mt 16,24). Łagodnie zapraszał do naśladowania własnej łagodności i pokory (por. Mt 11,29).

Tak, nasz Król pozwolił się ukoronować wyłącznie cierniem. A w przeddzień tej chwili, mając świadomość, że „Ojciec dał Mu w ręce wszystko” (J 13,3), ukląkł przed każdym z uczniów, żeby mu umyć stopy.

Boski realizm, czyli odwrócenie perspektywy

 Właśnie ten Jezus, który dopiero co klękał przed swymi uczniami, powie: „Kto Mnie zobaczył, zobaczył Ojca” (J 14,9). Być uczniem Nazarejczyka to oglądać Boga ucieleśnionego w Nim. To odczytywać cały styl bycia Jezusa jako wykład teologii: „Boga nikt nigdy nie zobaczył. Bóg Jedynak, będący w łonie Ojca, objaśnił Go” (J 1,18). Grecki tekst zacytowanego wersetu posługuje się terminem eksēgēsato. Przypisuje Jezusowi „egzegezę” Boskiej tajemnicy, jej interpretację.

Pamiętamy, że u innego ewangelisty zaproszenie do ufności wobec Dobrej Nowiny zostało poprzedzone apelem: metanoeite, „odmieniajcie umysł” (por. Mk 1,15). Chodzi o to, żeby zacząć „rozumować po Bożemu, a nie po ludzku” (por. Mk 8,33). By przyjąć Boską perspektywę w myśleniu. Nie jest to, wbrew częstemu odczuciu, idealizm stający w opozycji wobec realiów, lecz właśnie autentyczny realizm. Jezus to nie pięknoduch, mówiący jak powinna wyglądać egzystencja. To Reprezentant egzystencji prawdziwej wobec nas, uwięzionych w „matriksie”, w matrycy błędu.

Tak, Bóg rzeczywiście jest taki, jak Jezus. Jak Jezus opisany w Ewangeliach, a nie wtłoczony w nasze schematy. Zgodnie z tym, czego uczy anglikański prymas, Justin Welby: „Wyzwaniem, które przed nami stoi, nie jest dopasowanie Jezusa do znanego nam Boga, lecz uświadomienie sobie, że Bóg to Jezus, którego widzimy”. W odniesieniu do kwestii władzy oznacza to, że Bóg panuje poprzez usługiwanie nam. Już autor piętnastowiecznego dzieła O naśladowaniu Chrystusa stwierdzał w jednym z rozważań: „W gruncie rzeczy Ty, Boże, bardziej służysz mnie, niż ja Tobie”. Autor naszego istnienia służy nam jego nieustannym zasilaniem. Promotor naszego szczęścia służy nam radą. Źródło naszego spełnienia służy nam całym sobą. Ratownik naszego losu służy nam za oparcie i lekarstwo.

Herezja dominacji

Biblia stanowi zapis przedzierania się prawdy o Bogu i życiu przez nasze schematy. Jest cierpliwym dialogiem Słowa ze świadomością naznaczoną upadkiem, czyli dążeniem do „bycia jak Bóg” – ale Bóg widziany w krzywym zwierciadle. W znanej przypowieści z Księgi Początków (por. Rdz 3,1-4) wąż-oszczerca przedstawia ludziom Boga jako manipulatora i zazdrosnego kontrolera. Sugeruje, że Stwórcy chodzi o utrzymanie swej wyższości i że droga do spełnienia prowadzi przez samowystarczalność, zawłaszczenie dóbr, posiadanie i władanie. Chodzimy po świecie zranieni tym kłamstwem.

Wizja wielkości jako brutalnej dominacji towarzyszy obrazom Boga i Jego działań w Pierwszym Testamencie, bo Duch wychowywał ludzką świadomość bez zadawania jej gwałtu. Dawni Izraelici postrzegali Pana Zastępów przez pryzmat znanych im modeli władzy. Boska łagodność i pokora docierały do nich w przebłyskach, takich jak Eliaszowe doświadczenie „głosu subtelnej ciszy” (1Krl 19,12). Kiedy Bóg „w tych ostatecznych dniach przemówił do nas w Synu” (Hbr 1,2), Jego styl królowania powinien już być dla nas jasny. A przecież nie jest.

Jeśli pierwsze pokolenie chrześcijan zapisało jedyne ostre słowa łagodnego Jezusa, adresowane do religijnych elit, to nie dlatego, żebyśmy się oburzali na uczonych w Piśmie sprzed wieków. Faryzeusze hipokryci (por. Mt 23,13) zaistnieli też w chrześcijaństwie. Czy nie zakryliśmy przesłania, że Bóg chce miłosierdzia, a nie ofiary (por. Mt 9,13) nowym rytualizmem i rygoryzmem? Czy nie wtłoczyliśmy wspólnoty równych sobie sióstr i braci w łasce (por. Mt 23,8-11) w hierarchiczny system? Czy nie zmieniliśmy „serwisowania” wspólnego kapłaństwa przez „braci starszych” (por. Ef 4,11-12) w celebrowanie tytułów, przywilejów oraz „władzy duchownej”?

Tak, mamy problem z władzą rozumianą po ludzku, a nie po Bożemu. Klerykalizm naprawdę stanowi herezję, kwitnącą subtelnie w otoczce pobożnych haseł. Herezję starą, a trzymającą się nadzwyczaj mocno. Może wreszcie czas sobie przypomnieć, że Jezus – który notabene ani słowem nie wspomniał o homoseksualizmie, ani nie zajmował się szczegółami małżeńskiego współżycia – dobitnie wykluczył w swojej Ekklēsii autorytaryzm. Czytamy: „Wiecie, że władcy narodów dominują nad nimi, a wielcy używają nad nimi władzy. Nie tak będzie wśród was” (Mt 20,25-26). Gdy rzesze gorliwych rzymskich katolików wytykają światu jego drzazgi w oku, pomyślmy, czy ta solidna belka w oku Kościoła nie fałszuje nam perspektywy?

Nie mówiąc już o tym, że oko ropieje, trując organizm… Już bardzo, bardzo długo.

***

Sięgnij do innych tekstów autora.

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.