Nawiedzi nas Wschód z wysoka, by (…) skierować nasze stopy na drogę pokoju (Łk 1,79);
Zdaje wam się, że to pokój przyszedłem dać ziemi? Nie, mówię wam, lecz raczej podział (Łk 12,51);
Pokój zostawiam wam, mój pokój wam daję (J 14,27).
Paradoksy Ewangelii to, jak pisał Henri de Lubac, mocne wino. Faktycznie, przyprawiają o zawrót głowy i bywa, że się chwiejemy, gdy pochłanianiu litery nie towarzyszy „trzeźwe upojenie Duchem” (by zacytować z kolei św. Ambrożego). Samo Pismo przestrzega, że jego litera w oderwaniu od Ducha może zabić (por. 2 Kor 3,6). A słowa Chrystusa są „duchem i życiem” (J 6,63), wtajemniczeniem w życie według Ducha. Są przekazem natchnienia, które przyswaja się milknąc (por. Iz 30,15). Wyciszenie przy Bogu (por. Ps 62,6), by spokojnie sączyć Ducha z kielicha Słowa, bywa kwestią życia i śmierci. Bez tego nasze chrześcijaństwo (w zamyśle: Chrystusowość) zmienia się w ideologię i samo sobie zaprzecza.
Jednym z ewangelicznych paradoksów jest ogłaszanie ludziom pokoju, przy jednoczesnym niepokojeniu ich fermentem, który wprowadza Jezus. Z jednej strony naprawdę doświadczamy harmonizacji wewnętrznego świata, oraz nowej harmonii w relacjach z innymi, dzięki „pokojowi z Bogiem” (por. Rz 5,1). Ale też naprawdę słowo Boże okazuje się „obosiecznym mieczem” (por. Hbr 4,12) – instrumentem precyzyjnego rozróżnienia w życiu wewnętrznym tego, co tylko nasze i uwarunkowane przez świat („dusza”-psychē) i tego, co w nas przeniknięte Bożą inspiracją („duch”-pneuma). To rozróżnienie skutkuje wewnętrznymi i zewnętrznymi napięciami. Może rodzić konflikty właśnie dlatego, że rozświetlenie życia Ewangelią (por. 2 Tm 1,10) budzi sprzeciw dusz zadomowionych w mroku (por. J 3,19).
Spokojne zderzenie z ciemnością
Czytamy w Kazaniu na Górze: „Szczęśliwi twórcy pokoju, bo oni synami Boga będą nazwani” (Mt 5,9). Praca nad pojednaniem niewątpliwie stanowi misję chrześcijan. Być z Chrystusem to „zbierać razem z nim” (por. Łk 11,23), służyć sprawie „gromadzenia w jedno rozproszonych dzieci Bożych” (por. J 11,52). Jednak w tym samym pakiecie błogosławieństw dostajemy pochwałę „głodnych i spragnionych prawości” (por. Mt 5,6), a przecież prostowanie ścieżek życia (por. Hbr 12, 13), wyłamywanie się z chorych układów i upominanie się o prawa osób krzywdzonych to wręcz gwarancja narobienia sobie wrogów! Służąc „Bogu pokoju” (por. 1 Tes 5,23), niosąc w sobie Jego królestwo, nieuchronnie mącimy spokój różnych „królestw z tego świata” (por. J 18,36).
Tak, właśnie wierność „Dobrej Nowinie pokoju” (por. Ef 6,15) sprawia, że dla obrońców zbójeckiego ładu jesteśmy wichrzycielami. Kto otwiera ludziom oczy na ich godność Bożych dzieci, ten psuje szyki autorytarnym liderom, kto mówi prawdę, ten rozbija spójność propagandy. Kto uczy o Bogu takim, jakiego daje poznać Jezus, ten zakłóca narrację rozmaitych „uczonych w prawie i arcykapłanów”. Od zwolennika danego systemu lub kogoś skutecznie przez system stłamszonego, łatwo wówczas usłyszeć zarzut, że się nie „czyni pokoju”, że rozbija się jedność. A taki zarzut boli człowieka, który szczerze chce „szukać pokoju i do niego dążyć” (por. Ps 34,15).
Na pewno warto badać sumienie, sprawdzać, czy emanujemy pokojem Chrystusa – o czym za chwilę. Jednak mimo wszystko nie odpowiadamy za samopoczucie i reakcje ludzi, których zniewolił chory porządek. Zgodnie z ignacjańskimi regułami rozeznawania duchów (czyli nawiedzających nas stanów wewnętrznych), Duch Boży udziela pokoju ludziom idącym dobrą drogą, a błądzących właśnie niepokoi. Również duch złej inspiracji będzie wywoływał w zmanipulowanej osobie sprzeciw wobec tego, „co służy pokojowi” wprowadzanemu przez Boga (por. Łk 19,42).
Wysyłając uczniów na głoszenie Nowiny, Jezus polecał: „najpierw mówcie: «Pokój temu domowi», i jeśli tam jest syn pokoju, spocznie na nim wasz pokój; a jeśli jest inaczej, wróci do was” (Łk 10,5-6). W konfrontacji z ludźmi ukształtowanymi przez system, z jego „dziećmi”, pokój Chrystusa zderza się z zamętem lub fałszywym spokojem i niekoniecznie udziela się rozmówcy – lecz nie ginie. Trwa wewnątrz, strzeże serca ucznia, w niepojęty sposób daje się wyczuć pod powierzchnią trudnych doznań (por. Flp 4,7). A życzenie pokoju się nie marnuje.
Trzymać się Ducha pokoju
Była wyżej mowa o badaniu swego sumienia w momencie sporu o Ewangelię, konfliktu wokół jej praktykowania. To ważne, bo istnieje też demagogia maskująca agresywność doktrynerów, zwolenników toksycznej duchowości, bojowników ideologii udającej chrześcijaństwo. Tropiąc zło, oskarżając i potępiając łatwo zrazić do siebie ludzi i samemu zbudować mur wrogości między nami, wierzącymi we własną pobożność a uznaną za grzeszników resztą świata (por. Ef 2,14; Łk 18,9). Wtedy łatwo też, niestety, interpretować rodzące się konflikty jako rekcję ciemnych sił na „znak napotykający sprzeciw” (por. Łk 2,34) i tłumaczyć własną agresywność tym, że „pochłania nas gorliwość o Bożą sprawę” (por. J 2,17).
Nigdy dość przypominania sobie, że gorliwość Jezusa dyktowała Mu twarde słowa pod adresem ludzi religijnych, a nieludzkich (por. Mt 23,23) – więc tym samym automatycznie bezbożnych (por. Mt 25,41.45). Natomiast nie widzimy w Ewangeliach, żeby Nazarejczyk gromił tych po prostu upadłych lub pogubionych. Jako reprezentant Ojca, który „chce miłosierdzia, a nie ofiary” (Oz 6,6; Mt 9,13) wolał pociągać grzeszników „ludzkimi więzami, węzłami miłości” (Oz 11,4). Przy tym podobnie jak ucztował z upadłymi, umiał też spotkać się przy stole z piętnowanymi przez siebie bigotami (Łk 11,37; 14,1). Nawet ostre upomnienia nie były w Jego ustach skreśleniem konkretnych osób, nie wyrażały potępienia.
Gdy rzekoma gorliwość rodzi w nas agresję, warto wspomnieć reakcję Jezusa na pomysł dwóch apostołów, chcących przekląć wrogich Mistrzowi mieszkańców wioski w Samarii (por. Łk 9,54-55). Wszystkie rękopisy Nowego Testamentu podają, że w tym momencie Chrystus zgromił agresywnych uczniów. Ale niektóre wersje tekstu zawierają jeszcze Jego dopowiedzenie: „Nie wiecie, jakiego ducha jesteście”. To ważne: chcąc miotać na ludzi klątwy, nie trzymamy się Jezusowej inspiracji.
Walka o królowanie Boga, czyli „prawość, pokój i radość w Duchu Świętym” (Rz 14,17) to walka bez przemocy, zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Zgodnie z Pismem nie toczymy jej przeciwko bliźnim z „ciała i krwi”, lecz przeciw „duchowemu złu z przestworzy”, z wyższego poziomu rzeczywistości (por. Ef 6,12). Jeśli chodzi o odnoszenie się do konkretnych ludzi, to „wszystkim ma być znana nasza życzliwość” (epieikes, por. Flp 4,5). Jak widać z przykładu Jezusa ucztującego z faryzeuszami, nie chodzi tu o niestawianie granic złym praktykom, lecz o zdolność do spotkania się z człowiekiem, którego postępowanie ganimy.
Duch pokoju, życzliwość dla innych, nie wyklucza namiętnego sprzeciwu wobec zła, do którego się posuwają. To może skutkować rozłamem. Ale gwałtowność walki o królowanie Boga jest, jak to nazywał Brat Roger z Taizè, „gwałtownością pokój czyniących” (violence des pacifiques). Walczymy o bliźniego, nie z nim. Walczymy z tym, co odbiera pokój jego sercu.
Przeczytaj inne teksty autora: Chrystus przyszedł jako laik, Czy Kościół może być oddolny? oraz Gdy prawdziwe życie Kościoła jest gdzie indziej… oraz Trzymajmy się, dzieci nadziei…
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.
ur. 1965, dr hab. teologii, dr filozofii. Od października 2023 r. adiunkt na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego, wcześniej długoletni pracownik Instytutu Teologii Fundamentalnej, Ekumenii i Dialogu Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie. Wykładowca w seminarium duchownym salezjanów w Krakowie oraz łódzkim seminarium archidiecezjalnym. Wraz z żoną Magdaleną zaangażowany we Wspólnocie Chemin Neuf. Mieszka w Łodzi.