Odzyskać czucie

Niestety, wskutek dopasowania do świata dominacja stanu kapłańskiego stała się dla nas tradycją starszych i przybrała charakter systemowy. Pod jej naciskiem Ciało Ekklēsii w wielu miejscach straciło czucie.

Nie może więc oko powiedzieć ręce: „Nie potrzebuję ciebie”. Albo też głowa nogom: „Nie potrzebuję was” (1 Kor 12, 21);
Kto jest słaby, żebym i ja nie był słaby? Kto się potyka, żebym i ja nie płonął? (2 Kor 11, 29).

Wśród rzymskich katolików dość powszechna jest myśl – dla jednych krzepiąca, jak obietnica prostej drogi przez życie, a innym ciążąca jak pancerz, nałożony na Ewangelię – że trzeba „Kościoła słuchać w każdy czas”. Dla obu wspomnianych grup, a także dla wielu osób patrzących na nas z zewnątrz, tym Kościołem pozostaje w gruncie rzeczy Urząd Nauczycielski, strażnik zasad i szafarz rozstrzygnięć dotyczących niemal każdej kwestii, a także instytucje administrujące kościelnym życiem, takie jak kurie biskupie lub watykańskie dykasterie. Zarówno pokładający nadzieję w słuchaniu tak rozumianego Kościoła, jak i przygnębieni koniecznością liczenia się z jego głosem, gubią z oczu fakt, że uczciwie badana historia teologii nie zna ani jednej doktryny danej w stanie gotowym i zupełnie niezmiennej, ani omnipotencji urzędu, który by znał odpowiedź na wszelkie pytania.

Puls inspiracji i nieustanny synod

Rzeczywistość jest znacznie ciekawsza i dosyć paradoksalna. Po pierwsze Pismo uczy, że choć Chrystus daje nam apostołów, proroków, ewangelistów, pasterzy i nauczycieli (por. Ef 4,11), to jednocześnie obdarowuje wszystkich wierzących Duchem, którego namaszczenie poucza nas co do wszystkiego (por. 1J 2,27). Chodzi o intuicyjną wiedzę (por. 1 J 2,20) na temat tego, co wynika z Ewangelii. Do krystalizowania się owej wiedzy dochodzi w toku naszego dawania pouczeń sobie nawzajem (por. Rz 15,14). 

Po drugie znana nam już Boża prawda, rozświetlająca rzeczywistość, pozostaje drogą na całe życie. Tak właśnie mówi Chrystus, będący przecież ucieleśnionym Objawieniem: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem” (J 14,6). Namaszczeni poznaniem Jezusa przez Jego Ducha, jesteśmy przez tego Ducha stopniowo wprowadzani w całą prawdę (por. J 16,13). Wiara jest wędrówką, znajomość z Chrystusem to proces, a Kościół to szkoła, w której wszyscy jesteśmy uczniami jednego Nauczyciela (por. Mt 23,8).

Tak więc myśl o słuchaniu Ekklēsii, „Gminy Zwołanych”, społeczności Bożego Słowa, ma sens wtedy, gdy chodzi o pełne empatii wsłuchiwanie się w nieustanny synod trwający w czasie i przestrzeni, polifonię głosów sióstr i braci, wędrujących dawniej i dziś „wszyscy razem do jedności wiary i poznania Syna Bożego” (por. Ef 4,13). Słuchać Ekklēsii to wczuwać się w pulsowanie inspiracji Ducha Słowa wewnątrz mojej duchowej rodziny, wspólnotowego Ciała. To przeżywać wewnętrzną więź z tą karawaną duchowych pielgrzymów, do której należę, której jestem częścią. To współodczuwać z Kościołem, sentire cum Ecclesia, jak pisał w swych Ćwiczeniach Ignacy Loyola.

Kościół zdrętwiały

Jednak katechetyczna formułka „wszyscy jesteśmy Kościołem” może wywołać ironiczny uśmiech u kogoś, kto czuje się traktowany raczej jak poddany lub petent kleru, niż jak członek „królewskiego kapłaństwa” (por. 1P 2,9). A przecież Nowy Testament nazywa klerem (czyli wybranymi), całą społeczność chrześcijan, nakazując jej starszyźnie duszpasterzować nie jako dominujący nad wybranymi (klērōn), lecz jako dający owczarni przykład (por. 1P 5,3). Duszpasterz pozostaje owcą jedynego właściwego Pasterza i ma być dla sióstr i braci wzorem słuchania Go. Niestety, wskutek dopasowania do świata (por. Rz 12,2) dominacja stanu kapłańskiego stała się dla nas tradycją starszych (por. Mk 7,5.8.13) i przybrała charakter systemowy. Pod jej naciskiem Ciało Ekklēsii w wielu miejscach straciło czucie. Kapłański Lud, społeczność proroków (por. Dz 2,17), ogarnęło odrętwienie.

Obecnie tam, gdzie Duch Święty nami porusza, pojawia się w organizmie kościelnym mrowienie, szereg impulsów, które część z nas niepokoją. Środowiska postulujące reformy, zniecierpliwione zachowawczością oraz autorytarnością instytucji, występują pod hasłem „To my jesteśmy Kościołem!” Obrońcy hierarchicznego porządku zarzucają im niedostatek sensus Ecclesiae, zmysłu kościelnego, czyli słabe wyczucie tego, czym Kościół w istocie jest i co pasuje do jego tożsamości. Ale przy tym sami niekoniecznie „czują” Ekklēsię jako żywy, rozwijający się organizm i niekoniecznie wyczuwają specyfikę jej charakteru. 

Owszem, synodalność nie jest tym samym, co demokracja, lecz przecież powierzone kościelnym „superwizorom” (episkopoi) pasterzowanie (por. Dz 20,28) tym bardziej nie jest jakąś formą władzy książęcej. Również Piotrowa służba „utwierdzania sióstr i braci” (por. Łk 22,32) nie ma w Nowym Testamencie cech władzy monarchy absolutnego. Współodczuwać z Kościołem, czuć Kościół, to afirmować wzajemną zależność oraz wspólne podporządkowanie organizującemu nas i ożywiającemu Duchowi. Tak, jesteśmy konkretnie zorganizowanym Ciałem Pana, ale zarazem gdzie Duch Pana, tam wolność (por. 2 Kor 3,17). Żywy organizm nie jest sztywną konstrukcją.

Pozwolić Duchowi krążyć

Wydaje się, że odzyskiwanie „czucia z Kościołem” w naszych środowiskach, odzyskiwanie zmysłu Ekklēsii w każdym z nas, wiąże się ze zmianą pozycji z podporządkowanej prawu pozycji niewolnika na pozycję dziecka Królestwa (por. Ga 4,17). Nie stajemy się Ludem Bożym poprzez konformizm, podleganie naciskowi, przygniecenie wymaganiami. Na początku jest odrodzenie w Podmuchu z wysoka, dzięki czemu stajemy się wolni jak Wiatr, jak niosący nas Duch (por. J 3,3.6.8). Pozwólmy Duchowi krążyć w nas i między nami. Odzyskajmy Chrystusowy puls.

Oczywiście, wolność w Duchu Świętym nie jest anarchiczna. Duch, jako krwioobieg Ciała Chrystusa, roznosi po nim składnik odżywczy, którym karmi się sam Pan. To zespolenie z wolą Ojca (por. J 4,34), wolą miłosiernej Miłości (por. Mt 9,13; 1J 4,8). Wolność w Duchu Świętym to hojność serca, które poczuło się bezpieczne i nie szuka swego (por. 1 Kor 13,5) ponieważ wie, że wszystko jest nasze, a my Chrystusa – a Chrystus Boga (1 Kor 3,22-23). Serce, w którym wybiło źródło spełnienia (por. J 4,14), staje się wolne od zawłaszczania czegokolwiek i potrafi swobodnie współczuć. Umie przeżywać siostry i braci jako członki własnego ciała (por. Ef 4,25).

Odzyskiwanie kościelnego czucia musi boleć, bo to oznacza empatię również wobec tych, którzy są chorymi częściami wspólnotowego organizmu – bywają trudni, a nawet nieznośni. Także czyjeś odrętwienie staje się moim bólem, nie mówiąc już o bólu zderzenia empatycznej życzliwości z wrogością „swoich” (por. J 1,11). Przyjmując Ducha Chrystusa, będąc częścią Jego Ciała, mam swój udział w Jego męce (por. Kol 1,24). Jednak jestem też przez Niego oraz siostry i braci zdrowszych ode mnie niesiony. A ból jako cena wrażliwości jest lepszy niż znieczulenie, za które płaci się niezdolnością do szczęścia.

***

Sięgnij do innych tekstów autora.

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.