Gdy prawdziwe życie Kościoła jest gdzie indziej…

Choć w jakiejś mierze trzeba wypowiadać swą prawdę, wyjaśniać nieporozumienia, ostrzegać przed błędami, apelować do odpowiedzialnych za kościelne życie, to jednak najistotniejsze jest przeżywanie fermentu Ducha Świętego tam, gdzie on się daje wyczuć.

Prawdziwe życie Kościoła

Godsgirl_madi / Pixabay

Zostaw zmarłym grzebanie ich zmarłych, a ty idź zapowiadać królowanie Boga (Łk 9, 60).

Odpowiedzialność za Ekklesię Chrystusa – którą współtworzę w takiej mierze, w jakiej słucham Jego Ducha – każe szanować naszą różnorodność, akceptować „wielobarwną” (polypoikilos) mądrość Boga, dającą się poznać poprzez Kościół” (por. Ef 3, 10). Każe też wiele znosić, tolerować pewne skrzywienia poglądów sióstr i braci, „przyjmować słabych w wierze bez krytyki przekonań” (por. Rz 14, 1). Wszyscy jesteśmy jeszcze w drodze ku pełnemu poznaniu prawdy i jedności wiary (por. Ef 4, 13). Wypada zresztą mieć świadomość, że moje racje nie mają absolutnego charakteru. Nawet jeśli mi się zdaje, że coś wiem, to jeszcze nie wiem, jak to wiedzieć (por. 1 Kor 8, 2).

Nieuniknione konfrontacje

Ta odpowiedzialność każe oczywiście „uznawać (…) przewodzących nam w Panu” (por. 1 Tes 5, 12), lecz czasem – gdy styl tego przewodzenia mocno odbiega od stylu Pana – właśnie ona nakazuje „w twarz im się sprzeciwić” (por. Ga 2, 11). Lojalność wobec społeczności wiary, współodczuwanie z nią (sentire cum Ecclesia), każe do jakiegoś momentu słuchać, lecz nie naśladować (por. Mt 23, 3) kompromitujących się liderów. Jednak, za przykładem samego Chrystusa (laika z prowincji), możemy wyrażać sprzeciw wobec wynaturzeń systemu religijnego (por. Mt 23, 4-31). Niekiedy wręcz musimy to robić, bo przychodzą chwile, gdy milczenie staje się współudziałem. 

Konieczność zachowania samemu stylu Mistrza, Jego łagodności i pokory (por. Mt 11,29), nie wyklucza wewnątrzkościelnej opozycji ewangelicznej, asertywności wiernych wobec duszpasterzy. Podobnie jak wspomniana wyżej siostrzano-braterska tolerancja nie wyklucza sporu, gdy ktoś ewidentnie zastępuje Nowinę Jezusa jakąś „inną ewangelią” (por. Ga 1,6-9).

To może zaboleć, mamy być gotowi na swój krzyż (por. Łk 9,23)! Może dojść do ostrej konfrontacji z systemem, możemy doświadczyć losu Jezusa odrzuconego przez religijnych przywódców i uznanego za przeklętego przez Boga (por. Ga 3,13). Możemy się okazać outsiderami z powodu wierności Panu – znaleźć się poza obozem, znosząc z Nim obelgi (por. Hbr 13,13). Możemy doświadczyć wewnątrz Kościoła jakiejś formy psychicznego męczeństwa. Ważne, żeby cierpiąc za swe pragnienie sprawiedliwości (por. Mt 5,6.10), za wierność Chrystusowemu myśleniu (por. 1 Kor 2,16) przeżywać to wciąż w Jezusowym stylu. Gdy przyjdzie walczyć o Kościół, róbmy to bez agresji. Gdy przyjdzie cierpieć, znośmy to czyniąc dobrze, a nie czyniąc źle (por. 1P 3,17).

Od zaraz żyć tym, co pojąłem

Widząc, że jesteśmy lekceważeni, niesłuchani lub słuchani podejrzliwie i kwestionowani potrzebujemy oczywiście zrobić przegląd sumienia. Potrzebujemy zweryfikować swe odczytanie Ewangelii oraz wizję Ekklesii. Trzeba zbadać nawiedzające nas duchy, czy są z Boga (por. 1J 4,1), rozeznać inspiracje, które w nas pracują. Ale upewniwszy się, że myślimy po Chrystusowemu, nie musimy się spalać w ciągłych dyskusjach. Znamy przecież te słowne przepychanki na różnych forach i wrażenie zderzania się ze ścianą. Choć w jakiejś mierze trzeba wypowiadać swą prawdę (jak to ujął Max Ehrmann), wyjaśniać nieporozumienia, ostrzegać przed błędami, apelować do odpowiedzialnych za kościelne życie, to jednak najistotniejsze jest przeżywanie fermentu Ducha Świętego tam, gdzie on się daje wyczuć. Trzeba go chronić w sobie i rozglądać się za mającymi podobne wewnętrzne doświadczenie lub tęsknotę za nim.

Brat Roger z Taizè zachęcał, żeby zrozumiawszy choć jedno zdanie z Ewangelii, natychmiast starać się nim żyć. A ponieważ Chrystus przyciąga rozproszone dzieci Boże (por. J 11, 52; 12, 32) – i ponieważ życie inspiracją Jego Ducha oznacza trwanie w relacjach, rodzi wspólnotę (koinōnia tou Hagiou Pneumatos, 2 Kor 13, 13) – to praktykując, tak jak umiemy, styl bycia Mistrza, spotkamy siostrzane i bratnie dusze. Wtedy można zacząć w parę osób schodzić się regularnie na chwilę wyciszenia przed Bogiem, zasłuchania w Słowo, oraz dzielenia się radościami i nadziejami, smutkami i lękami (jak to ujmuje pewien tekst Soboru Watykańskiego II). Jeśli serca pozostaną otwarte, zobaczymy też konkretne okazje do towarzyszenia mającym się źle (por. Mt 9, 12) gdzieś w pobliżu.

Wspieranie się nawzajem i przygarnianie potrzebujących wsparcia, troska o konkretne dobro konkretnych bliźnich – pocieszanie będących w utrapieniu tą pociechą, której sami doznajemy od Boga (por. 2 Kor 1, 4) – tworzą z grupy przyjaciół spod znaku Chrystusa podstawową wspólnotę kościelną. Stajemy się okruchem sakramentu bliskości Boga, fermentem królestwa wzajemnej afirmacji i wzajemnego oddania. 

Jezus jest naszym ratunkiem

Tym staje się nasza rzeczywistość, gdy powraca w nią Boże królowanie, panowanie Miłości. W zwiastowaniu, które u Mateusza słyszy we śnie Józef, czytamy na temat Syna jego narzeczonej: „Nadasz mu imię Jezus (Jeszua znaczy „Ratunek”), ponieważ On uratuje swój lud od jego zbłądzeń. A wszystko stało się po to, by wypełnić zapowiedź Pana przez proroka, mówiącego: Oto dziewica będzie w ciąży i urodzi syna, i nadadzą mu imię Emmanuel, co się tłumaczy «Z nami Bóg»” (por. Mt 1, 21-23). Wygląda na to, że imiona „Jezus” i „Emmanuel”, czyli „Ratunek” oraz „Z-nami-Bóg”, są mistycznie równoznaczne. Wniosek wydaje się prosty: naszym ratunkiem jest bliskość Boga, Jego trwanie przy nas i nasza wspólnota z Nim.

Jezus jest naszym ratunkiem, ponieważ stanowi ucieleśnienie tej wspólnoty. A małe, rodzące się oddolnie grupy, praktykujące wzajemną bliskość, afirmację i oddanie w stylu Jezusa, są przyswajaniem bliskości Boga – egzystencjalnym przyjmowaniem komunii.

Siać życie, zamiast opłakiwać śmierć

Znana wypowiedź Jezusa: „Zostaw zmarłym grzebanie ich zmarłych, a ty idź zapowiadać królowanie Boga” (Łk 9, 60), wydaje się pasować do sytuacji, gdy dyskusje kręcą się w kółko, wciąż wracając do martwego punktu. Kiedy umysły pozostają zamknięte, upojone „starym winem” oswojonych treści i wtłoczone wraz nimi w „bukłaki” starych schematów (por. Łk 5, 37-39), szkoda tracić energię i czas. Nie chodzi o to, żeby rezygnować ze starań o reformę, pozwolić w nieskończoność więzić Ekklesię w skorupie jej karykatury. Jednak obracanie się w błędnym kole, bicie głową w mur i utyskiwanie na jego twardość więzi nas na cmentarzu, podczas gdy życie trwa gdzie indziej.

Nie chodzi też o skreślenie miłośników starego wina. W królestwie Chrystusa nawet cmentarz nie jest miejscem beznadziejnym. Ale by przeniknąć grobowe mury, trzeba pulsować Jego życiem. Najpierw jest zmartwychwstanie w ciszy i poza percepcją strażników, dopiero potem anioł odwali głaz z wejścia. Żyć należy od razu, nie czekając na pozwolenie. Szukać Jezusa nie tam, gdzie Go przywalono głazem, lecz w Galilei codzienności, skąpanej w nowym świetle (por. Mt 28, 6-7).

W naszej bezsilności wobec ściany niezrozumienia, Jego moc pozostaje skuteczna (por. 2 Kor 12, 9). Możemy od zaraz, we dwoje lub troje (por. Mt 18, 20), odnajdywać Go w „Galilei pogan” (por. Mt 4, 15), na różnych peryferiach. Zanim zadrży grunt i Bóg strąci mocarzy z tronów (por. Łk 1, 52), doświadczenie pokornych zapowiada Boże królowanie.

Przeczytaj również: Czy Kościół może być oddolny?

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.