…On jest niedaleko od każdego z nas. Bo w Nim żyjemy i poruszamy się, i jesteśmy (Dz 17,28)
Duch zaradza naszej bezsilności – bo nie wiemy, o co trzeba by się należycie modlić, ale sam Duch wstawia się za nami niewyrażalnym wzdychaniem (Rz 8,26)
Jeśli naprawdę wszyscy bez wyjątku zostaliśmy (jak głosi Pismo) stworzeni „dla Chrystusa” (por. Kol 1,16) – dla odzwierciedlenia na miliardy sposobów Jego relacji z Ojcem – to głęboka duchowość musi być dostępna każdemu. Oczywiście jest to dar łaski, ale łaska przenika naturę u samych źródeł. Przywołany tekst o stworzeniu nas dla Chrystusa mówi dosłownie o stworzeniu „w Niego” (eis Auton), czyli włączeniu przez kreację w Jego własny byt. Kto zaistniał, ten jest zanurzony w egzystencję Syna Bożego, ogarnięty przez Niego jak przez niematerialny żywioł. Nie musi o tym wiedzieć, ale Duch Boży animuje jego ducha. Źródła mojej jaźni są w Bogu.
A najważniejszą, i do tego żywą, lekcję duchowości stanowi sam nasz Prawzór w swoim ucieleśnieniu jako „Człowiek, Chrystus Jezus” (por. 1Tm 2,5). Tak, uczłowieczony Bóg-Syn jest „drogą” (por. J 14,6), która dosłownie wyszła nam na spotkanie. Przeżywanie własnego człowieczeństwa z usposobieniem Jezusa, „podobnie doświadczonego we wszystkim oprócz grzechu” (Hbr 4,15), twórcze inspirowanie się Jego charakterem ukazanym w Ewangeliach, uczenie się od Niego relacji z Ojcem, „który jest w ukryciu” (Mt 6,6) – to treść chrześcijańskiej duchowości, trzeźwej mistyki dnia powszedniego. Naśladowanie Jezusa bazuje przy tym na „zanurzeniu” (baptisma) w Nim oraz „nałożeniu Go” na siebie (por. Ga 3,27). Przejściem od umieszczenia w Chrystusie przez samo bycie Jego stworzeniem do świadomie przeżywanego bycia w Nim przez wiarę (por. 2Kor 5,17) jest „obmycie (baptisma) Duchem Świętym” (Dz 1,5). Duch, który towarzyszy ludzkiej jaźni od zawsze, usuwa wtedy jej zaskorupienie się w dystansie wobec Fundamentu własnej tożsamości.
Wrócić do siebie
W słynnej przypowieści z Ewangelii Łukasza czytamy, że marnotrawny syn postanowił wrócić do ojca „przyszedłszy do siebie” (eis heauton elthōn, Łk 15,17). Uznanie własnej więzi z Bogiem i powrót do relacji z Nim stanowią jednocześnie powrót jaźni do siebie samej, to autentyczne odnalezienie się (por. Łk 15,24). Głęboką duchowość zaczynamy przyswajać przez kontakt z własną tęsknotą, świadomość bycia utkanymi z pragnienia Pełni i dogłębnie potrzebującymi oddychania Nią – a więc przez rozpoznanie w sobie istot ubogich duchem (por. Mt 5,3). Sztuka modlitwy, przez którą otwieramy się na zanurzenie w Bogu-Miłości, to w gruncie rzeczy sztuka odpuszczania sobie zabawy w samowystarczalność, zgody na kondycję dziecka (por. Łk 18,17). Wobec Autora naszego istnienia jesteśmy jak niemowlęta (nēpioi, Łk 10,21), mogące tylko przyjmować Miłość i uczyć się interakcji z nią, a niezdolne zawdzięczać czegokolwiek wyłącznie sobie.
A więc wchodzenie w żywy kontakt z Bogiem nie oznacza napinania się, lecz rozluźnienie, nie jest zdobywaniem szczytu, lecz zatrzymaniem się, by usiąść na poziomie gruntu. Nie jest wyrywaniem się ku temu, co zbyt cudowne (por. Ps 131,1), lecz zaufaniem, że Najwyższy JEST (por. Wj 3,14) ze mną dokładnie tam, gdzie ja. I powierzeniem się tej Obecności jak dziecko objęciom matki (por. Ps 131,2).
Potrzebujemy wstrzymania walk o swą pozycję: „Przestańcie i poznajcie, że Bóg to Ja” (Ps 46,11). Potrzebujemy przystopowania aktywności, by uświadomić sobie punkt odniesienia, a zarazem przestrzeń naszego rozwoju, jego początek i cel. Chodzi o źródło istnienia, zapraszające do ostatecznego wejścia w jego pełnię. O pierwsze i ostatnie, lecz nigdy niemilknące Słowo życia, jego Alfę i Omegę (por. Ap 22,13). Słowo, w którym żyjemy, poruszamy się i jesteśmy (por. Dz 17, 28). Żeby usłyszeć w sobie to Słowo, którego jesteśmy echem, potrzebujemy zamilknięcia.
Wysiłek spoczynku
Jednak absolutnie nie chodzi o inercję, totalną bierność, brak wysiłku. Z jednej strony mamy być „jak dzieci” (Mt 18,3), które przecież cechuje instynkt rozwoju, ciekawość świata, głód doświadczeń. Życie to dynamizm. Z drugiej strony dziecięce zaufanie Bogu sprawia nam trudność, bo jesteśmy zainfekowani wirusem egoizmu, szukania swego (por. 1Kor 13,5) i stawiania na swoim. Nosimy w sobie echo kłamstwa, że Bóg żałuje nam podmiotowości i trzeba ją dla siebie wykraść (por. Rdz 3,5). Mamy we krwi złe instynkty (por. Rz 7,18), które nie ustąpią bez walki.
Zgodnie z Objawieniem, choć uzdrawia nas darmowa łaska (por. Rz 3,24), to paradoksalnie ta łaska nie jest tania – jak swego czasu przypomniał Dietrich Bonhoeffer. Za akceptację prawdziwej jaźni płaci się stratą jaźni wyobrażonej, zbudowanej ze złudzeń na własny temat, nałożonych masek, narzuconych przez otoczenie ról. Tak właśnie tłumaczy słynne zdanie o traceniu duszy (psychē) ze względu na Chrystusa (por. Mt 10,39) franciszkański teolog, Richard Rohr (idzie tu śladem Thomasa Mertona). Innymi słowy: chcąc się odnaleźć w Chrystusie jako dziecko Boga, trzeba zgubić pseudotożsamość wmówioną przez ojca kłamstwa (por. J 8,44).
W rezultacie chociaż więź z Bogiem wystarczy dostrzec i przyjąć, to jednak o jej widzenie i przyjmowanie trzeba zawalczyć. Modlitwa wymaga wytrwałego wracania do ciszy oraz uważności, przechodzenia nad rozproszeniami i cierpliwego stawiania sobie Pana przed oczy (por. Ps 16,8) wciąż na nowo.
Łagodne zmaganie
W znanym fragmencie Ewangelii Jezus łączy oferowany przez siebie spoczynek z pracą, a oferowaną przez siebie pracę z odpoczynkiem: „Chodźcie do Mnie wszyscy trudzący się i obciążeni, a Ja dam wam odpocząć (anapausō hymas). Weźcie na siebie Moje jarzmo i uczcie się ode Mnie, bo jestem łagodny (praus) i pokorny sercem, a znajdziecie odpoczynek (heurēsete anapausin) dla waszych dusz. Bo moje jarzmo jest miłe (chrestos), a mój ciężar lekki” (Mt 11,28-30).
Odpoczynek przy Chrystusie znajdujemy przez uczenie się Go – bo On jest zarazem Mistrzem i Lekcją. Uczymy się Chrystusa biorąc Jego jarzmo, sprzęgając się z Nim, poddając się Jego sposobowi funkcjonowania. A Jezusowy sposób bycia został opisany dwoma słowami: łagodność i pokora.
To ważne. Antidotum na nasz egoizm, nacechowany drapieżnością i pychą, stanowi łagodność oraz bezpretensjonalny brak wyższości. Wbrew pierworodnemu kłamstwu Boża wielkość wyraża się w podnoszeniu i dowartościowaniu innego (por. Ps 113,7-8). Bóg to czysta miłość (por. 1J 4,8), która „jest cierpliwa, jest życzliwa (…) nie szuka swego, nie jest drażliwa”, 1Kor 13,4-5). W takim usposobieniu Chrystus pracuje nad nami, a nasza praca nad sobą – od której jako uczniowie nie uciekniemy – też potrzebuje łagodności oraz dystansu wobec samych siebie. Ucząc się Jezusa nie możemy być przemocowi, również dla własnej duszy, a bezlitosny perfekcjonizm to właśnie wyraz pychy.
Bóg w twoim składziku
Pokorne, „ubogie duchem” wchodzenie w uważność na Boga i łagodne zmagania o trwanie w tej uważności są proponowane każdemu. Każdemu jest oferowana duchowość Jezusa, oddychanie Duchem Jego wspólnoty z Ojcem. Lecz skoro Boża mądrość objawiana poprzez Gminę Zwołanych (Ekklēsia) okazuje się „rozlicznie wieloraka” (polypoikilos, Ef 3,10), to również formy duchowości Jezusa w konkretnych osobach stają się rozliczne. Nie wszyscy mogą spędzać noce na modlitwie, nie każdy może się na dłużej skupić, miewamy różne osobowości i uwarunkowania. Jednak warto pamiętać, że Jezus głosił Królowanie Boga prostym wieśniakom.
Gdy w kontekście nauki modlitwy czytamy o wyborze dyskretnego miejsca (por. Mt 6,6), to niezupełnie trafnie brzmi przekład „wejdź do twej izdebki”. Galilejscy wieśniacy nie mieli własnych pokoi – rodziny żyły we wspólnych izbach. Ewangeliczne określenie tameion sou znaczy raczej „twój składzik” lub „twoja pakamera”. Odesłanie na modlitwę do pomieszczenia gospodarczego wewnątrz domu oznacza – z jednej strony – troskę o intymność. Wielu komentatorów widzi w tym „składziku” symbol wnętrza jaźni, gdzie jest właściwe miejsce dla dialogu z Ojcem będącym w ukryciu. Z drugiej strony jednak domowa pakamera ma związek z gospodarowaniem, dbałością o materialny byt. To nie wydzielone sanktuarium, ani nawet jakiś uroczy zakątek. Miejsce na intymność z Bogiem znajduje się wśród sprzętów i narzędzi przypominających o żmudnych obowiązkach.
Wdowi grosz i wyschnięta ziemia
Powtórzmy: nowina Jezusa, a więc i Jego duchowość, są oferowane ubogim (por. Łk 4,18), doświadczającym braków – i to również (a nawet zwłaszcza) w wymiarze ducha. Jeśli komuś brakuje wolnego czasu, zdolności koncentracji, refleksyjności, zawsze może praktykować „akty strzeliste”. Może wiele razy w ciągu dnia znajdować parę sekund na „wystrzelenie” z siebie myśli lub szeptu: „zmiłuj się” (por. Mk 10,47), albo: „wysławiam Cię” (por. Łk 10,21). Może otworzyć tylko na moment kieszonkową Ewangelię (lub aplikację biblijną w smartfonie) i przeczytać jedno, dwa, trzy zdania… Choćby w danym momencie słowo nie przemawiało do serca, warto zasiać je w świadomości – ziarno pracuje w glebie niezależnie od rolnika (por. Mk 4,27). Można nosić w pamięci jakieś zachowanie Jezusa, jakiś Jego gest.
Ale warto też mimo wszystko spróbować kilkunastu minut ciszy. Złożyć Niewidzialnemu dar choćby tylko z fizycznego bezruchu – nawet jeśli bezruch nie do końca się udaje. Ofiarować Ukrytemu okruchy uwagi, nawet jeśli ona wciąż umyka. Modlić się choćby samą wytrwałością w ponawianiu zwrotu ku Tajemnicy, która mnie niesie.
Bóg przyjmuje za dobrą monetę „wdowi grosz” (por. Mk 12,41-44) oraz tęsknotę wyschniętej ziemi (por. Ps 63,2). Nawet jeśli na niewiele mnie stać, mogę modlić się moim ubóstwem. I przyjdzie chwila, w której odkryję, że to mnie w jakiś nieuchwytny sposób buduje, nasyca, orzeźwia.
***
Sięgnij do innych tekstów autora.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.
ur. 1965, dr hab. teologii, dr filozofii. Od października 2023 r. adiunkt na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego, wcześniej długoletni pracownik Instytutu Teologii Fundamentalnej, Ekumenii i Dialogu Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie. Wykładowca w seminarium duchownym salezjanów w Krakowie oraz łódzkim seminarium archidiecezjalnym. Wraz z żoną Magdaleną zaangażowany we Wspólnocie Chemin Neuf. Mieszka w Łodzi.