Niech się nie trwoży wasze serce. Wierzycie w Boga – wierzcie i we Mnie. W domu Mego Ojca jest wiele mieszkań; a gdyby nie było, powiedziałbym wam, bo idę przygotować wam miejsce. A gdy pójdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę znowu i wezmę was do siebie, żebyście i wy byli tam, gdzie Ja. A do miejsca, gdzie Ja idę, znacie drogę.
Mówi Mu Tomasz: Panie, nie wiemy, dokąd idziesz; jak możemy znać drogę? Mówi mu Jezus: Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, niż przeze Mnie. (J 14,1-6)
Zachęta do ufania Bogu, który zaprasza nas do swego domu i na pewno ma tam dla nas miejsce łączy się ze wskazaniem na szczególny paradoks. Jezus, który po śmierci i zmartwychwstaniu zniknie z ludzkich oczu (por. J 20,17; Łk 24,51; Dz 1,9), ukryje się właśnie tam, gdzie przygotował nam mieszkanie – a więc „po prawicy Ojca”, w uprzywilejowanej bliskości z Nim. (por. Mk 16,19; Ap 3,21). Nie stanie się jednak przez to odległy.
Dokąd On poszedł?
Czytamy, że „Pan Jezus został wzięty do nieba” (Mk 16,19), ale w innym miejscu Zmartwychwstały zapewnia: „Jestem z wami przez wszystkie dni, aż się skończy ta era” (Mt 28,20). Od nadprzyrodzonego nieba, ukrytej rzeczywistości Boga, nie dzieli ziemi żaden dystans przestrzenny. Wstępujący w ten „inny wymiar” Chrystus może mówić, że i tak zostaje przy nas na czas całej historii świata. Dom Boga to wzajemne zamieszkiwanie w sobie Ojca i Syna oraz Ducha Świętego – wspólnego im obu Podmuchu jednoczącej Miłości (por. J 15,26;16,14-15; 2Kor 13,13). Idąc „tam” wciąż jesteśmy w Bożych objęciach (por. Ps 139,5). Nawet błądząc na szlaku pozostajemy w Jego absolutnej bliskości: „w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” (por. Dz 17,27-28).
Zatem Jezus się z nami nie pożegnał i nie odleciał gdzieś w kosmos. Wszedł w obłok Tajemnicy – niedostępnej, ale wszechobecnej, nieuchwytnej, lecz intymnie bliskiej. Dlatego w Liście do Efezjan czytamy, że Chrystus „napełnia wszystko we wszystkim” (panta en pasin, Ef 1,23) Znalazł się ponad całą rzeczywistością, a zarazem w jej sercu, niezwiązany żadnym miejscem, ale właśnie dlatego towarzyszący nam w każdym.
Co więcej zaniósł tam, w samo centrum Królestwa Dobrych Więzi, każdą i każdego z nas. Królując, ma nas w sercu, jesteśmy wewnętrznie z Nim tam, gdzie On.
My w Drodze, a Droga w nas
Chrystus jest też drogą do Bożego domu – to znaczy, że idziemy do Ojca poprzez Niego, przeżywając Go (por. Flp 1,21). Idziemy do Ojca wchodząc w Jezusowe doświadczenie bycia Synem, przyswajając sobie usposobienie Jezusa, Jego sposób odbierania rzeczywistości, Jego styl bycia. Możemy wręcz karmić się ciałem Chrystusa (por. J 6,35), nasycać swe życie tym ucieleśnieniem Boga w człowieczeństwie, które On sobą reprezentuje. Sakrament komunii świętej otwiera nas na komunię codzienności, chłonięcie Chrystusa w konkrecie każdej chwili.
Tak, możemy chłonąć Chrystusa oddychając Duchem Chrystusowym i dając się prowadzić temu Duchowi (por. Rz 8,9.14). Innymi słowy możemy przyjmować Chrystusową inspirację i wcielać ją w życie. Drogą do niebiańskiego Ojca to przeniknięte Bożym Tchnieniem człowieczeństwo, egzystencja „namaszczona” (Christos to Pomazaniec), lecz właśnie dlatego cicha i pokorna, prosta i skromna (por. Mt 11,29).
Zatem jesteśmy w Drodze, a zarazem Droga jest w nas. Za pośrednictwem Ducha, na którego otwieram się przez wiarę, Chrystus żyje we mnie (por. Ga 2,20), a ja żyję w Chrystusie (por. Rz 6,11). Jezus przeżywa nasze życie razem z nami, dzieląc nasze radości i smutki, a my możemy żyć Jego radościami i razem z Nim współczuć innym. Do nieba idzie się po ziemi, do wieczności prowadzi codzienność przeżywana jako dawanie siebie Innemu i innym, żeby radość życia była pełna (por. J 15,11-12).
Droga jedyna, ale powszechna
I jeszcze arcyważna rzecz: Słowa „nikt nie przychodzi do Ojca inaczej niż przeze Mnie” (J 14,6) nie wykluczają znalezienia Boga przez ludzi niebędących chrześcijanami. Możemy z nich raczej wyczytać coś innego: ktokolwiek i na jakiejkolwiek duchowej ścieżce znajduje Boga, robi to poprzez spotkanie z Chrystusem, choć może nie mieć o tym pojęcia.
W dziejach Apostolskich czytamy o możliwości spotkania z Bogiem po omacku, wręcz „namacania Go” (psēlaphaō, por. Dz 17,27). Zgodnie z prologiem Czwartej Ewangelii Słowo-Syn Boga stanowi „światło oświecające każdego człowieka, gdy przychodzi na świat” (J 1,9), a według apostoła Pawła poganie idący za głosem sumienia odkrywają wpisane w swoje serca Prawo Boże (Rz 2,14-15). Z innych tekstów biblijnych dowiadujemy się, że Boże prawo sprowadza się do reguły altruistycznej miłości (por. Ga 5,14), a wpisanie tej reguły w serce wiąże się z obecnością w nim Ducha Świętego (por. Ez 36,27, 2Kor 3,3).
Innymi słowy wrażliwe serce wyczuwa drogę prawdziwego życia, drogę życiowej prawdy (por. J 14,6). Starochrześcijański mnich, abba Pambo (IV w.), powiedział: „Jeśli masz serce, możesz być zbawiony”. Z kolei wrażliwość serca jest darem od Ducha Bożego (por. Ez 36,26), ogarniającego też ludzi spoza kręgu wtajemniczenia w Przymierze. Jak odkrywa w Dziejach Apostolskich Piotr, „Bóg nie robi między nami różnic” (por. Dz 10,34.44).
Zaufać drodze, wyczuwanej sercem
Czy jednak znalezienie Boga za pośrednictwem Chrystusa nierozpoznanego, „anonimowego”, spotkanego nieświadomie (Karl Rahner nazwał to „anonimowym chrześcijaństwem”) nie kłóci się z zasadą zbawienia tylko przez wiarę (por. Rz 3,28)? Z jednej strony na Stwórcę otwieramy się aktem wiary-ufności (pistis) i nie zawdzięczamy Jego łaski naszym uczynkom (por. Rz 4,3). Jednak Pismo uczy też o wyrażaniu się tej wiary-ufności w konkretnych czynach, a nawet wręcz o „wierze widocznej z uczynków” (por. Jk 2,17-18).
Jeżeli w znanej przypowieści o sądzie ludzie rozliczani są z tego, co zrobili tym „najmniejszym-ostatnim” (elachistōi, Mt 25,40), to zastanówmy się, czy bezinteresowna pomoc i wsparcie dla głodnych, spragnionych, obdartych, migrantów, chorych i więźniów (por. Mt 25,35-36) są możliwe bez wiary w sens dobroci i wartość każdego człowieka? A przecież wierzyć w sens (logos) dobroci to ufać głosowi sumienia i regule altruizmu, czyli w gruncie rzeczy ufać inspiracji Ducha Bożego Słowa (Logosu)… Z kolei wierzyć w wartość każdego z ludzkich dzieci to instynktownie afirmować Syna Człowieczego z niebiańskich wyżyn (por. Mt 25,31). A więc tak, można nieświadomie uwierzyć w Chrystusa i na progu wieczności pytać: „Panie, kiedy widzieliśmy Cię…?” (Mt 25,37).
Czemu w takim razie wkładać tyle energii w ewangelizację? Odpowiedź nie jest trudna. Po pierwsze dlatego, że łatwiej iść po drodze widzianej wyraźnie, niż wyczuwanej po omacku. A po drugie, bo „anonimowy” Zbawiciel chce w końcu wyznać każdemu miłość z odkrytą twarzą. Jemu zależy, żeby nasza radość była pełna (por. J 15,11).
***
Sięgnij do innych tekstów autora.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.
ur. 1965, dr hab. teologii, dr filozofii. Od października 2023 r. adiunkt na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego, wcześniej długoletni pracownik Instytutu Teologii Fundamentalnej, Ekumenii i Dialogu Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie. Wykładowca w seminarium duchownym salezjanów w Krakowie oraz łódzkim seminarium archidiecezjalnym. Wraz z żoną Magdaleną zaangażowany we Wspólnocie Chemin Neuf. Mieszka w Łodzi.