Ożywi nas po dwóch dniach, dnia trzeciego nas podniesie, byśmy żyli przed Jego obliczem (Oz 6,2)
To są Święta, ale nie od razu czas odpoczynku. To dni duchowej (a więc całościowej) terapii, konfrontacji z własną ciemnością, w której świeci nieagresywne Światło (por. J 1,5; 3,17.19). Mój Król przyszedł do mnie łagodny (por. Za 9,9; Mt 21,5), żeby wziąć na siebie to, co mnie oddziela od Boga – „Baranek Boży, zabierający zbłądzenie świata” (J 1,29). Ojciec poprosił Go, żeby był z nami, niezależnie od wszystkiego, co zrobimy. I On JEST przy swych nieprzyjaciołach, kochając do końca (por. J 13,1). Przychodzi do mnie łagodny, bierze na siebie mój opór i piekło wszystkich patologii oraz perwersji świata. Przychodzi objąć zabłąkaną owcę, co zaraziła się wścieklizną wilka. Przytula mnie w moim szaleństwie zabijania Życia. Na wrogość odpowiada modlitwą: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co robią” (Łk 23,34a).
To Święta pełne powagi, ale nie smutku – bo to Pascha, Przejście Bożego Słowa przez mój los. Słowo, które stało się moim bliźnim, chce mnie ze sobą zabrać. Wyprowadzić z ciemności przez pustynię zmagań i wyciszenia, przez zielone pastwiska nadziei, do Domu. Mój Bóg podnosi mnie jak swój krzyż, chętnie (z porywu Serca) staje się moim Cyrenejczykiem (por. Mk 15,21).
Mowa oczywiście nie o świętach pozornych, tych dwudniowych, z „jajeczkiem” i „lanym poniedziałkiem”. Prawdziwy pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych – świętych Trzech Dni objawiających sens życia wbrew śmierci – to Wielki Piątek, zaczynający się „po żydowsku” w wielkoczwartkowy wieczór. Potem jest Wielki Szabat spoczynku Jezusa w grobie, a następnie pełen pokoju Pierwszy Dzień nowego istnienia, mistyczny Ósmy Dzień Tygodnia.
Spożywać będziecie pospiesznie, gdyż jest to Pascha na cześć JHWH (Wj 12,11)
Zatem czwartkowy wieczór to wigilia pierwszego dnia Świąt Wielkanocnych, dnia Krzyża, zwycięskiej bitwy Baranka. Ten czwartek ciąży ku swemu wieczorowi, ku Paschalnej Kolacji, gdy Wcielone Miłosierdzie nakarmi nas sobą, gdy nasz Pan nam usłuży… A dokoła życie pulsuje w miarę normalnym rytmem pracy, domaga się daniny uwagi i wysiłku. I jeszcze pod powierzchnią tego wszystkiego wciąż niezbyt ogarnięty bałagan serca. Pascha Pana, Jego Przejście zastaje nas na pół przygotowanych, na pół zaskoczonych. Ale to nie szkodzi. To nie przeszkadza, żeby się dać odwiedzić i zabrać.
Wszystko, co najcenniejsze w moim Egipcie, w kraju toksycznych złudzeń, w świecie zniewalających nawyków – wszystkie te pierworodne dzieci fałszu – spotka śmierć. Lecz ja mogę w spokojnym pośpiechu zjeść święty Prowiant i wyruszyć ku prawdziwemu szczęściu. To nie szkodzi, że czuję się nieprzygotowany i niegodny. Byle by tylko uwierzyć Krwi Baranka, przyjąć życie płynące z Bożego Słowa. Wybrać Boga żywego, a nie bożyszcza domu niewoli.
To jest Pascha. Bóg przechodzi przez nasz bałagan, zniewolenie, obumieranie. Dajmy Mu się zabrać w podróż Życia.
Byłoby lepiej dla tego człowieka, gdyby się nie urodził (Mt 26,24)
Nie odczytujmy tego zdania jako wyroku na Judasza. Pamiętajmy – Jezus nie skazuje, On niesie ratunek (por. J 3,17) tym, którzy obiektywnie pogrążają się w potępieniu. On sam jest Ratunkiem (hebr. Ješua), gdy trwa sercem przy odrzucających Go i prosi dla nich o wybaczenie, gdy Go krzyżują (por. Łk 23,34a).
To jest ciągle ten sam Jezus, który „cierpiąc, nie grozi” (por. 1P 2,23) – a więc słowo dla Judasza nie stanowi groźby, tylko ostrzeżenie. Nie ma tu również mowy o jakimkolwiek przeznaczeniu (mimo słów: „jak jest napisane”), bo w Biblii nie występuje fatum (jest w niej wolność i łaska, czy raczej łaska wolności i miłosierdzie). Cały przywołany werset z Mateusza możemy rozumieć następująco: „Wprawdzie Bóg przewidział zabójstwo swego Syna, jest na nie gotowy i wyprowadzi z tego zła dobro, ale człowiek zdradzający Przyjaciela i Ratownika robi coś tak strasznego, że lepiej się nie urodzić niż popełniać duchowe samobójstwo przez taki czyn”. Biada choremu, który wydaje na śmierć swego Lekarza (por. Mt 9,12).
Tak, zdrada Przyjaciela i Dobroczyńcy to rzecz straszna. Ale nie osądzajmy Judasza. Dostajemy w tym słowie katechezę o zabójczej sile niewdzięczności, zwłaszcza gdy Słowo Miłosierdzia już człowieka dotknęło, zaprosiło do stołu łaski (por. Ap 3,20b), nakarmiło serce dobrocią. Ale jeśli tragedia stała się faktem, pozostaje spojrzenie Jezusa, rzucone ponad dziedzińcem Piotrowi, który właśnie się Go wyparł (por. Łk 21,60-62). Co odczytał zdrajca-Piotr w oczach Mistrza, że wybuchnął płaczem? Czy nie to, że „jeśli my odmawiamy wierności, On wiary dochowuje, bo nie może się wyprzeć siebie samego” (2Tm 2,13)?
Oto będzie mieć szczęście mój Sługa… (Iz 52,13)
Mówiąc o swym Wybrańcu Bóg uderza w ton gorzkiej ironii. Kariera Mesjasza to odrzucenie, zniesławienie, tortury i śmierć. Jednak w sponiewieranym Słudze Zbawienia odzywa się do nas miłość Ojca – pod warunkiem, że rozumiemy, co się naprawdę stało.
Uznaliśmy Go za „chłostanego przez Boga”… Są tacy, co widzą w Ojcu reżysera Męki, bo sądzą, że Boska sprawiedliwość żądała krwi. Tymczasem – choć Jezus na prośbę Ojca poniósł ciężar pojednania z buntownikami i w tym sensie odczuł na sobie skutki naszych win – to jednak wcale nie chodziło o ukaranie Jego zamiast nas. Sam powtarzał za prorokiem Ozeaszem, że Bóg „chce miłosierdzia, a nie ofiary” (Mt 9,13; 12,7). W przypowieści o synu marnotrawnym nie wspomniał ani słowem o „spłacaniu długu”. Boża sprawiedliwość domaga się nie ukarania grzesznika, tylko odzyskania jego serca, zwrócenia Rodzicowi utraconego dziecka (por. Ez 18,23; Łk 15,23-24.32). Jezus realizuje tę sprawiedliwość „kochając do końca” (J 13,1) i przygarniając swych zabójców („przebacz im, bo nie widzą, co czynią”, Łk 23,34a). Ofiarą pojednania jest przytulenie oprawców.
Zdanie, które w Biblii Tysiąclecia brzmi: „Spodobało się Panu zmiażdżyć Go cierpieniem”, da się też przełożyć inaczej: „Pan ma upodobanie w zdruzgotanym cierpieniem”. Świetny komentarz do takiej wersji znajdziemy u św. Bernarda: „Nie śmierć podoba się Bogu, lecz miłość Tego, który umiera”.
Noc jak dzień rozświetlona (Ps 139,12)
Drugi dzień Świąt Wielkanocnych to Szabat Uwolnienia, sobota świetlistej ciszy. Chrystus odpoczął po trudzie konfrontacji z naszą wrogością wobec Światła – wrogością, którą utopił w przebitym Sercu i pozbawił jadu. Spoczął pośród umarłych jako ImmanuEl, Boża obecność „gdy się kładziemy w Szeolu” (Ps 139,8). I paradoksalnie, w tym spoczynku nadal działa, rozlewając światło w najgłębszych otchłaniach człowieczeństwa. Jest niczym ziarno złożone w ziemi, spoczywające tam, niewidoczne lecz pracujące „sami nie wiemy, jak” (Mk 4,27). Wielki i święty Szabat Nadziei, gdy Pan chwyta za nadgarstek Adama-Ludzkość i stawia na nogi niemogących się podnieść, budzi z letargu.
Liturgiczne dni Świąt Wielkanocnych liczymy, jak to już było powiedziane, sposobem starożytnych Hebrajczyków: od wieczora dnia poprzedniego do wieczora tego „właściwego” dnia. I tak jak pierwszy dzień Świąt zaczął się Wieczerzą Pańską w czwartkowy wieczór, tak trzeci dzień rozpoczyna Wigilia (czyli czuwanie) sobotniego wieczoru. Czuwamy wobec Tajemnicy – bo choć są podstawy, by wierzyć, że Jezus „jest obudzony spośród umarłych na trzeci dzień” (1Kor 15,4), to jednocześnie nikt z ludzi nie widział ani nie wie, jak to się stało. Rano kobiety znajdą odsunięty kamień i pusty grób, lecz On nie potrzebował odsuwać kamienia… Nie wiemy, w jaki sposób Ciało wyszło z całunu, który pozostał na skalnej ławie. Wiemy tylko, że głęboki cień tego sekretu jaśnieje radością Pełni Życia – Pełnią Radości, jak słoneczny dzień. Niech nam serca prorokują o tym Świetle w noc próby, którą przechodzimy.
Wczesnym rankiem… (por. Łk 24,1)
Zmartwychwstanie wydarzyło się w ukryciu, a świadectwo o nim wybrzmiało wczesnym rankiem, w zaciszu cmentarnego ogrodu za miastem, wobec kilku kobiet… Jerozolima o niczym nie wiedziała, nie mówiąc już o reszcie świata. Nie było chóralnych śpiewów, rozgardiaszu święta. Była groza pomieszana z uniesieniem, było niedowierzanie i konsternacja. A na świecie wciąż rządził Cezar, Poncjusz Piłat trzymał w ręku Judeę, interesy jerozolimskich arcykapłanów miały się dobrze. Wilk nie zamieszkał z barankiem, i wciąż nie należy pozwalać dziecku sięgać do kryjówki żmii.
Jezus „wstał” (Łk 24,6). Tego nikt nie mógł wymyślić, bo nie takiego Mesjasza oczekiwano – krzyż ani ukryty triumf nie mieściły się w głowach marzących o królestwie Izraela. Można było czcić zabitego proroka, ale ruchy mesjańskie szły w rozsypkę po śmierci swych liderów. Wszystkie poza tym jednym.
Na zewnątrz nic się wielkiego nie stało. Zmartwychwstały nie urządził manifestacji siły, wychylił się tylko na moment dyskretnie zza horyzontu świata, który jeszcze nie przeszedł transformacji. A przecież tym, którzy Mu zaufali, dał moc przemiany serca, reorientacji życia, dał przedsmak świata, który nadchodzi. I tak przez dwa tysiąclecia trwa wczesny ranek.
Niech ten łagodny Świt nas prowadzi, niech trwa w sercach.
***
Sięgnij do innych tekstów autora.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.

ur. 1965, dr hab. teologii, dr filozofii, profesor Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie, pracownik tamtejszego Instytutu Teologii Fundamentalnej, Ekumenii i Dialogu. Wykładowca w seminarium duchownym salezjanów w Krakowie oraz łódzkim seminarium archidiecezjalnym. Wraz z żoną Magdaleną zaangażowany we Wspólnocie Chemin Neuf. Mieszka w Łodzi.