Adwentowa mądrość

Ta historia późnego zmiłowania, radości spełnienia, gdy człowiek już prawie usechł z tęsknoty, ma w sobie mądrość o smaku wytrawnego wina.

Był za dni Heroda, króla Judei, pewien kapłan imieniem Zachariasz, z oddziału Abiasza, oraz jego żona spośród córek Aarona, a na imię miała Elżbieta. A byli oboje prawi przed Bogiem, postępując nienagannie według wszystkich przykazań i przepisów Pana. Lecz nie mieli dzieci, jako że Elżbieta była niepłodna i oboje byli w podeszłym wieku.

I stało się tak, że gdy pełnił służbę kapłańską przed Bogiem według kolejności swego oddziału, padł na niego – zgodnie ze zwyczajem kapłańskim – los, żeby wszedłszy do świątyni Pana spalić w ofierze kadzidło. (…) I ukazał mu się anioł Pana stojący po prawej stronie ołtarza kadzenia. I zatrwożył się Zachariasz, widząc go, i padł na niego strach. Lecz anioł powiedział mu: Nie bój się, Zachariaszu, ponieważ twoja modlitwa została wysłuchana i twoja żona, Elżbieta, urodzi ci syna, i nazwiesz go imieniem Jan. (…) I wielu spośród synów Izraela nawróci do Pana, ich Boga, a sam pójdzie przed nim w duchu i mocy Eliasza… (Łk 1,5-8.11-13.16-17)

Zapowiedź narodzin Jana Obmywającego (ho Baptisōn) pokazuje oczywiście przede wszystkim to, jak Bóg przygotowuje drogę swojemu Słowu-Synowi, mającemu się stać Synem Człowieczym. Ale widzimy tu również finał prywatnego Adwentu dwojga pobożnych Żydów. Elżbieta i Zachariasz przez niemal całe życie małżeńskie nieśli ciężar osobistego dramatu, rzucającego przy tym cień na ich dobre imię. Bezpłodność była interpretowana jako odmowa Bożego błogosławieństwa. Tych dwoje musiało mocno ufać Bogu (por. Hi 13,15) i głęboko kochać się nawzajem, skoro frustracja nie zniechęciła ich do praktyk religijnych oraz trwania w związku. Pod koniec życia przeżywają przygodę Abrahama. Stają się rodzicami na przekór ludzkiemu prawdopodobieństwu.

Wytrawne wino łaski

Ta historia późnego zmiłowania, radości spełnienia, gdy człowiek już prawie usechł z tęsknoty, ma w sobie mądrość o smaku wytrawnego wina. Bóg z jednej strony wychodzi naprzeciw naturalnym pragnieniom. Z drugiej jednak Jego dar, rekompensujący lata goryczy, nie pozwala się tak po prostu, standardowo skonsumować. Jan nie będzie kontynuatorem rodu. Nie sprowadzi do domu pomocnej synowej. Nie zapewni rodzicom osłody starości w postaci gromadki wnuków. Stanie się ascetą i prorokiem. Ze wspólnoty dusz i ciał dwojga przyjaciół Niepojętego zostanie zdjęte odium jałowości – to także znak, że jałowości tu nigdy nie było. Ale owoc ich małżeńskiego łoża i domowego ciepła orzeźwi inną pustynię. 

Tak, syn, którego imię Johanan znaczy: „Bóg okazał życzliwość”, został im dany nie po to, żeby go mieli dla siebie. W gruncie rzeczy tak jest z każdym potomstwem – i w ogóle z każdym prezentem od Życia, z każdym wyrazem Bożej życzliwości, zwanej łaską. Każde błogosławieństwo otrzymane na ziemi stanowi Boską inwestycję w nas. Duchowy kapitał, który mamy puścić w obieg, a nie trzymać przy sobie, jak zawinięty w chustkę kapitał z Jezusowej przypowieści (por. Łk 19,12-20). Prawdziwe szczęście tkwi w dawaniu, w podawaniu dobra dalej (por. Dz 20,35).

Szczęście, choć niekoniecznie happy end

Nie każdy prywatny Adwent kończy się happy endem widocznym na ziemi. Ale każda sytuacja dojmującego braku, frustrującego deficytu, pozbawienia naturalnej radości i spełnienia, wyjątkowo wyraźnie uświadamia człowiekowi fundamentalne pytanie: po co ja właściwie żyję? Na przekór obrazkom z klipów reklamowych i scenariuszom komedii romantycznych nie istnieje pakiet dóbr, które by się automatycznie każdemu należały i które prędzej czy później trafiałyby nam do rąk. Nie żyjemy dla komfortu, choć żyjemy dla szczęścia – które jednak miewa smak wytrawnego wina… 

Do końca zrozumiemy to dopiero wtedy, gdy „Bóg otrze łzę z każdej twarzy” (Iz 25,8; Ap 7,17) i da nam radość wiecznego bankietu, niewyobrażalnej wspólnoty z Nim i między sobą. Wtedy On będzie „wszystkim we wszystkich” (por. 1Kor 15,28). Nikt nie będzie samotny w wielkiej wymianie wzajemnej afirmacji i wzajemnego daru z siebie, gdy „zamieszkamy w sobie nawzajem” (por. J 17,21-23a). Natomiast tu na ziemi nie każda spragniona uczuć dziewczyna znajdzie męża, nie każdy porządny kawaler trafi na drugą połówkę i nie każde bezpłodne małżeństwo wymodli sobie potomstwo za przyczyną Jana Pawła II lub dzięki Nowennie Pompejańskiej. Ale każda i każdy może we frustrującym położeniu stanąć wobec pytania: czemu służy moje życie?

Szczęśliwy, kto zrozumie, wbrew poczuciu jałowości: „Nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie; bo jeśli żyjemy, dla Pana żyjemy, a jeśli umieramy, umieramy dla Pana. Tak więc czy byśmy żyli, czy umierali, Pana jesteśmy” (Rz 14,7-8).

Ścieżka miłości

Moje owocowanie i moja jałowość, moje spełnienie i moja frustracja mają znaczenie dla Tego, Który Wie, po co mnie stworzył i jakie dobro dojrzewa na pustyni mojej egzystencji. Możemy się modlić o ufność Elżbiety i Zachariasza z ich bezpłodnych lat oraz o instynkt pustynnego wędrowca, wyczuwającego pulsowanie ukrytych strumyków pod piaskiem i żwirem. Należymy do Pana, jesteśmy Chrystusowi. W każdej sytuacji istnieje dla nas jakaś – może nieoczywista – ścieżka miłości. W naszej frustracji możemy prosić Pasterza serc, Gospodarza ukrytej studni (por. J 4,10-14; 7,37-39a): „Jestem Twój, wybaw mnie! Szukam Twoich postanowień” (Ps 119,94).

***

Sięgnij do innych tekstów autora.

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.