Owieczki się strzyże. Są pasterze, którzy je „okradają” w imię zysku, inni manipulują nimi dla władzy. Jedną z technik wykorzystania politycznego jest wmawianie im, że wróg czyha u bram i chce je pożreć. Zatem powinny się modlić, by nie zginąć. I one się modlą. I nieprzyjaciele nie przychodzą i nie niszczą ich. Wiwat moc modlitwy! Chwała organizatorom akcji modlitewnej!
Tylko że tak naprawdę nikt nie chciał nikogo pożerać. I dlatego nikt się nie wdarł.
Owce zamiast poznać tych, którzy są za granicą i może zaprzyjaźnić się z nimi, odgrodziły się od nich modlitwą obronno-ofensywną. Zamknęły się w twierdzy i trwają podatne na manipulacje przekonane, że wszyscy chcą je zniszczyć, a więc należy poświęcić wolność na ołtarzu bezpieczeństwa.
Manifestacja
Inna technika. Pojawiła się akcja noszenia sukienek w maju dla Maryi. Ponoć inicjatorem jest o. Dyrektor z Torunia. Można powiedzieć: banał, nie ma się czym zajmować. A z drugiej strony czujemy, że coś tu nie gra, że tak nie wolno. A nawet rodzi się wątpliwość, czy nie jest to nadużycie imienia Matki Bożej. Nie zdziwiłbym się, gdyby pojawiły się prześmiewcze reakcje na to zawłaszczanie naszej prywatności i gdyby panowie zaczęli w maju obnosić się z długimi szatami. A przecież nie o to chodziło organizatorom. Choć w dawniejszych czasach także mężczyźni nosili suknie. Do tej pory jezuici swoje sutanny nazywają sukniami. No, ale „ksiądz i niewiasta są z jednego ciasta”.
Nie mam nic przeciwko zakładaniu dżelaby. Choć można narazić się na zarzut uprawiania islamizacji. Chłop w sukmanie też może być jakąś manifestacją, np. ekologiczną podczas dożynek, wołającą o naturalne i tradycyjne produkowanie żywności. No właśnie, chodzi o manifestowanie. Ludzie z różnych okazji zakładają jakieś przypinki, ubierają się w koszulki z firmowymi napisami, malują sobie twarze i biorą do rąk flagi lub transparenty. Często jest to związane z marszami i demonstracjami lub meczami.
Natomiast akcja ze spódnicami zakłada noszenie ich przez cały miesiąc. I tu mam pewne wątpliwości. Można z siebie robić słup ogłoszeniowy okazjonalnie. Natomiast gdy taka sytuacja się przedłuża, to zaczyna to być trochę „niezdrowe”. Dlatego mam też problem z tatuażami. Czasowy, naklejony lub namalowany, mi nie przeszkadza. Traktuję to jak strój zwracający na coś uwagę. Ale gdy nie da się go zdjąć i zostaje na zawsze lub na bardzo długo, to coś mi tu nie gra. Bo przecież sympatie i poglądy zmieniają się. Nieraz gwałtownie.
Mundur
I dobrze się zrozummy. Nie mam nic przeciw zwiewnym sukienkom na wiosnę ani oryginalnemu malowaniu ciała. Bywają lepsze lub gorsze, ładne lub nie, wymowne lub banalne. Podobnie było z fryzurami, które miały pokazywać przynależność do jakiejś subkultury. One oscylowały między czymś zmiennym a trwałym określeniem swojej przynależności.
Sukienki w maju chyba są wersją soft tzw. moherowych beretów. Można powiedzieć, dla młodszych. To ma być mundur armii toruńskiej rozgłośni. Oczywiście podaje się wiele innych motywów: genderowych (walka ze spodniami), z tradycji itp. Ale one po prostu nie są prawdziwe. Jest to natomiast forma umundurowania, czyli zaznaczenie przynależności do określonej formacji.
Niestety jest to również sposób zawłaszczania pewnej formy ubioru. Teraz przez cały maj każdy, kto założy sukienkę będzie podejrzewany o sprzyjanie o. Dyrektorowi. Czy tego chce, czy nie. Gdy zakładamy taki ubiór i bierzemy udział w jakiejś manifestacji, zgadzamy się na to, by na nas patrzono przez pryzmat tego ubioru. I wtedy możemy uchodzić za zwolennika takiej czy innej opcji. Dlatego nie mam nic przeciwko przypinaniu sobie w maju np. biało-niebieskiej wstążeczki.
Kradzież
Natomiast poza takim kontekstem mamy pełne prawo nie życzyć sobie, by w sumie zwykły „strój” – sukienka, beret, broda czy kapelusz – był odbierany jako moja deklaracja przynależności lub jakichś poglądów. Większość z nas nie chce być słupami ogłoszeniowymi w swoim prywatnym czasie. I nie mamy zamiaru tłumaczyć się, dlaczego nosimy suknie, a nie spodnie.
Taka akcja okrada mnie. Z czego? Z prawa do decydowania, kiedy mój „wystrój” jest manifestacją, a kiedy nią nie jest. Kiedy chcę czymś pomachać, a kiedy najzwyczajniej jest mi tak dobrze.
Oczywiście muszę się liczyć z tym, że idąc na mecz w barwach danej drużyny będę odbierany jako jej kibic. Ale w innych okolicznościach ubrany w te same barwy powinienem spokojnie przejść przez „wrogie” osiedle. No chyba, że strzelę sobie logo na czole. Natomiast nonsensem byłoby (i kradzieżą mojej prywatności), gdyby każdy kto nosi np. czapkę „maciejówkę” był utożsamiany z sympatykiem jakiejś „drużyny”, bo tak zarządził jej prezes. A tak w polityce bywało. Oj, bywało!
***
Sięgnij do innych tekstów autora.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.
ur. w 1964, jezuita, były redaktor naczelny kwartalnika „Życie Duchowe”, publicysta.