Człowiek nieraz myśli sobie, że – co prawda – wokół nas, w Kościele, jest sporo środowisk, miejsc i instytucji, które nie odpowiadają mi swoim stylem, ale każdy ma prawo do istnienia i różnorodność nie jest zła. Tak usprawiedliwiamy pewien symetryzm i powstrzymujemy się z krytyką, byle nie urazić. Cierpimy, ale zaciskamy zęby.
Jeśli chodziłoby tylko o gusta i konieczność pogodzenia się z kiczem, to – choć uważam, że jest on szkodliwy, bo spłyca duchowość – jednak mogę go usprawiedliwiać jako wczesny element pewnej drogi rozwoju. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy dane środowisko promuje również modlitwę i działalność charytatywną, gdy widać tam zaangażowanie religijne i szukanie bliskości z Bogiem. Jesteśmy gotowi zbytnio nie krytykować, by „ducha nie gasić”.
Natomiast słowa Jezusa o odcinaniu ręki, nogi albo wydłubywaniu oka sprawiają, że zastanawiam się poważnie nad tym, które środowiska czy rozgłośnie należy jednak odrzucić. Mimo że promują również pobożność i mają w swoim gronie ludzi mocno zaangażowanych religijnie. A może nawet nie „mimo” ale wręcz „dlatego”?
Do bliskich
Jeżeli czyjeś głoszenie gorszy, a ma on na sztandarach Pana Boga, to tym bardziej szkodzi wspólnocie Kościoła. To oczywista oczywistość. Zatem powinniśmy szukać adresatów Jezusowego porównania wśród tych, którzy prezentują się jako bliscy Boga. I rzeczywiście: słowa Jezusa o odcinaniu dobrych rzeczy, jak oko, ręka czy noga, są skierowane do najbliższych współpracowników. Takich jak Apostołowie (z Janem na czele), czy jak Jozue, służący Mojżeszowi od swojej młodości.
O jakie zgorszenie tu chodzi? „Zabranialiśmy mu”. „Zabroń im”. Zabranianie komuś czynienia dobra, bo nie chodzi z nami. Bo nie przyszli na wezwanie. Nie jest w naszej organizacji, to odmawiamy mu prawa do roztaczania dobrego ducha, czyli wypędzania złego, do uzdrawiania atmosfery.
Istnieją różne stowarzyszenia, które kontrolują jakość np. usług medycznych czy sportowych. Ale jeśli kierują się one tylko kryterium przynależności organizacyjnej, to mamy potem do czynienia z patologiami właśnie wewnątrz nich samych. Bo zaniedbano ocenę merytoryczną. I to jest krzywdzące i gorszące. Podobnie medium katolickie, które dobro nazywa złem dlatego, że czyni je ktoś poza jego strukturą, odstręcza od katolicyzmu. I wygląda na to, że Ewangelia nie pozwala nam na tolerowanie takiego stanu rzeczy. To nie jest tylko kwestia gustu czy pobłażania naiwności, która być może przeminie. To jest odganianie ludzi od Kościoła. Bo jak można się zbliżyć, skoro zamiast współpracować z nami, zabrania się nam tego, do czego wzywa nas sumienie? Co jest odruchem serca?
Radykalnie
Wiem, że wzywanie do odrzucenia jakiegoś środowiska brzmi bardzo radykalnie. Istnieje obawa pogubienia się „wyznawców”. Ale wspomniany obraz użyty przez Jezusa jest niezwykle radykalny: lepiej odciąć to, co dobre samo w sobie, jeśli jest powodem do zła. Zwłaszcza wobec tych najsłabszych. Tych, których łatwo zniechęcić, bo są gdzieś na krawędzi, na granicy. Przyglądają się. Zastanawiają. Widzą jakieś dobro. Szukają. Konfrontują się (bardziej lub mniej świadomie) z tradycją chrześcijańską i angażują się. I nagle słyszą, że to jest nic nie warte. A nawet, że im nie wolno. To po co mają nawet tylko patrzeć w stronę Kościoła?
Wobec takich wykluczających środowisk katolickich „troska duszpasterska” to chyba jednak za mało. Tylko przyglądanie się nie wystarczy. Niech symetryzm nas nie mami! Pan Jezus wyraźnie powiedział (i dosadnie), by nie zabraniali… I rzekł to najbliższym współpracownikom.
***
Sięgnij do innych tekstów autora.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć wpłacając na ZRZUTKĘ lub na PATRONITE.

ur. w 1964, jezuita, były redaktor naczelny kwartalnika „Życie Duchowe”, publicysta.