Tryb „stand by”

W efekcie pierwsza komunia to nie rozpoczęcie pełnego uczestnictwa w Najświętszym Sakramencie, ale uzyskanie zaświadczenia, które potem przyda się do uzyskania zaświadczenia o bierzmowaniu, co jest niezbędne do dalszych zaświadczeń.

Mówiło się, że bierzmowanie to uroczyste pożegnanie się młodzieży z Kościołem w obecności biskupa. Teraz coraz częściej mówi się o uroczystości pierwszej komunii, że to zakończenie praktyk religijnych. Myślę sobie, że to nie tyle jest święto opuszczenia Kościoła, co (dla wielu) jakby przejście na tryb stand by. Czyli: nie bierzemy czynnego udziału, ale zachowujemy prawo, by w razie czego jednak być zaliczonym do członków Kościoła.

Kurs ukończyłem

Tak niestety wychowujemy ludzi, że za Najświętszy Sakrament mają pierwszą komunię (ewentualnie Ciało Chrystusa przechowywane w tabernakulum), a nie każdą Eucharystię. W rezultacie podchodzą do tego sakramentu jak do wyrobienia prawa jazdy. Najważniejsze jest wyrobienie dokumentu, a nie prowadzenie samochodu. Mam dokument i w razie czego mogę poprowadzić auto. Ale wiemy, jak niebezpieczni są kierowcy, którzy mimo uzyskania pozwolenia na kierowanie później nie siadali za kierownicą i tak naprawdę stracili zdolność prowadzenia.

Takie podejście do sakramentów wynika m.in. z podejścia do życia. Zbieramy różne zaświadczenia o ukończeniu kursów, o wykształceniu, o szkoleniach, by mieć je w swoim CV. A nuż się przydadzą. Potem okazuje się, że już dawno straciliśmy owe kompetencje, bo ich nie praktykowaliśmy. Wręcz szkodliwe jest ufanie, że je dalej posiadamy.

Wielu ludzi tak właśnie podchodzi do sakramentów. Kościół domaga się różnych zaświadczeń, więc je kompletujemy. O chrzcie, o I komunii, o bierzmowaniu, o zawarciu sakramentalnego związku, o lekcjach religii. A nuż się przydadzą, gdy poproszą nas na rodzica chrzestnego, gdy będziemy chcieli ślubu katolickiego lub gdy rodzina będzie chciała nas pochować z księdzem. Choć wtedy bardziej przydaje się zapis w kartotece parafialnej, że przyjmowaliśmy księdza po kolędzie i dawaliśmy na Kościół. Stąd gromadzimy te „karty zakupowe”, ale zazwyczaj nie kupujemy, czekając na specjalne okazje. Jesteśmy na „stand by”, na biernym czekaniu. Nie angażujemy się w życie sakramentalne, ale jakby co, to mamy uprawnienia.

Przecież to jest stan (również stan świadomości) ogromnej rzeszy katolików w naszym kraju. Niestety nie tylko tolerowany przez duszpasterzy, ale też często prowokowany przez taki a nie inny model zarządzania Kościołem.

W efekcie pierwsza komunia to nie rozpoczęcie pełnego uczestnictwa w Najświętszym Sakramencie, ale uzyskanie zaświadczenia, które potem przyda się do uzyskania zaświadczenia o bierzmowaniu, co jest niezbędne do dalszych zaświadczeń.

Zapowiedź zamiast znaku

Również sakrament małżeństwa jest sprowadzany tylko do wydarzenia przed ołtarzem. Małżeństwo ma być widzialnym znakiem niewidzialnej rzeczywistości miłości między Bogiem a człowiekiem. A widzimy tylko obietnicę tej miłości. To co to za znak?! Znakiem sakramentalnym jest wspólne życie małżonków. Natomiast w naszym nauczaniu katechizmowym kładziemy nacisk na moment zawarcia, bo najważniejsze wydaje się stwierdzenie, czy był lege artis, a więc czy zaświadczenie jest ważne. I w efekcie mamy wiele małżeństw, które o swojej sakramentalności przypominają sobie dopiero wtedy, gdy trzeba karteczki z kancelarii parafialnej. Są na „stand by”, biernie czekają… A nuż.

***

Sięgnij do innych tekstów autora.

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.