Zastanówmy się, co pomyśli sobie przeciętny katolik wyborca po przeczytaniu dokumentu „Vademecum wyborcze katolika” wydanego przez Radę ds. Społecznych KEP.
Zaraz po usłyszeniu tytułu zapewne: „Oho, chcą mnie namówić do głosowania na pewną znaną partię”. Choć w dokumencie nie pada nazwa żadnej partii, to owo podejrzenie jakoś się samo narzuca ze względu na czas publikacji. Gorąca kampania wyborcza to nie jest odpowiednie miejsce na wyważone rozważania o charakterze etycznym.
Uczestnictwo
Po pierwszym punkcie, w którym przeczyta: „Udział w wyborach jest obowiązkiem sumienia katolika”, pewnie się zastanowi, dlaczego musi iść na wybory. Bo tak zrozumie obowiązek sumienia. I zdziwi go to. Może wspomni swoich przodków (albo i siebie samego), jak to bohatersko nie chadzali na wybory za komuny, by zamanifestować sprzeciw wobec ówczesnego systemu demokracji ludowej, który tak naprawdę nie był demokracją. I obecnie w wielu krajach tak jest. Czy tam katolik jest zobowiązany w sumieniu do głosowania? Czy przed 4 czerwca ’89 grzeszyliśmy, unikając urny?
Mam nadzieję, że autorom vademecum chodziło o to, że powinniśmy do wyborów podejść poważnie. Nie rezygnować z nich, bo mi się nie chce lub w ogóle mnie to nie interesuje. Wybory są wyrazem mojej troski o społeczeństwo, a więc aktem miłości i odpowiedzialności społecznej. Nie wyklucza to natomiast decyzji o rezygnacji z udziału w nich. Moje sumienie może mi podpowiadać, że nie mogę poprzeć żadnej partii lub brać udziału w czymś, z czym się nie zgadzam. Np. w takiej grze politycznej, która oparta jest na kłamstwie.
Obecnie mamy dodatkowo sytuację połączenia wyborów z referendum. Wielu katolików uważa, że pytania referendalne są bezsensowne. Odpowiadanie na nie uwłacza ich inteligencji. Nie chcą odpowiadać ani „tak” ani „nie”. Zatem w sumieniu rozważyli, że nie wezmą w nim udziału. Czy nie mają do tego prawa? Jeżeli ktoś kwestionuje ich prawo do odmowy udziału, to rodzi się podejrzenie, że tak naprawdę uważa owo referendum za swoisty plebiscyt poparcia dla jego autora. Zobowiązanie w sumieniu do udziału jest zatem poważnym nadużyciem. Jest próbą łamania sumień ludzkich dla celów partyjnych. Mam nadzieję, że nie takie były zamiary Rady ds. Społecznych.
Nienegocjowalne wartości
Zastawiła ona jednak na siebie pewną pułapkę. Bo z jednej strony mówi o obowiązku głosowania, a z drugiej strony zaraz w punkcie trzecim praktycznie uniemożliwia katolikowi wyborcze głosowanie. Pisze mianowicie o „wartościach nienegocjowalnych”. Czyli – jak to podkreśla – bezwarunkowych. Nie podlegają one żadnym negocjacjom. Normalny katolik zrozumie to jako wezwanie to głosowania tylko na tych, którzy absolutnie opowiadają się za tymi wartościami i nie uznają wyjątków.
A partie polityczne na tyle duże, by warto na nie głosować, oparte są na kompromisach. Składają się z ludzi o podobnych, ale jednak różnych poglądach. Nawet głosując na konkretną osobę na liście oddaję swój głos na partię i mandat może zdobyć ktoś o trochę odmiennych zapatrywaniach. W praktyce już samo głosowanie zakłada „negocjowalność” oraz udzielanie mandatu do negocjowania.
Czy wobec tego katolikowi wolno głosować? Skoro w punkcie 3a czytamy „opowiadają się bezwarunkowo po stronie prawa do życia od poczęcia do naturalnego kresu”. W zasadzie w każdym ugrupowaniu politycznym znajdą się prominentni przedstawiciele, którzy z jednej strony są przeciwni tabletce dzień po, a z drugiej opowiadają się za przywróceniem kary śmierci. Albo odwrotnie: są przeciw zabijaniu w majestacie prawa, ale za prawem do aborcji. Do tego jeszcze dochodzi nie tylko godzenie się na push-backi, które przynoszą śmierć emigrantom, ale i zachęcanie społeczeństwa do popierania takich praktyk. A także systemowe prześladowanie wolontariuszy za ratowanie ludzkiego życia przy granicy.
Czy możemy głosować na takie obozy polityczne, skoro prawo do życia jest „nienegocjowalne”?
A co ma zrobić katolik, kiedy słyszy „są zaangażowani na rzecz wewnętrznego i zewnętrznego pokoju”? (pkt 3f) Przy tym poziomie agresji i opluwania charakterystycznym dla kampanii wyborczej, na jakie ugrupowanie można zagłosować, skoro wszyscy powinni być w nim zaangażowani na rzecz pokoju?
Wspólna droga
Wobec tego „wszyscy” stajemy bezradni. Powinniśmy zapewne wyważyć, kto bardziej, a kto mniej. Ale to już jest „negocjowanie”, godzenie się na głosowanie na mniejsze zło. Czy autorom vademecum wyborczego chodziło o to, by katolik nie szedł na taki „zgniły kompromis” wyborczy? Ale zatem, jak może sprostać obowiązkowi sumienia, jakim miałby być udział w głosowaniu?
Wybieranie przy urnach to akt polityczny. Zakłada wspólną drogę. Vademecum do niej zniechęca, choć autorom chyba chodziło o coś innego.
***
Sięgnij do innych tekstów autora.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.
ur. w 1964, jezuita, były redaktor naczelny kwartalnika „Życie Duchowe”, publicysta.