W dobie anonimowości, kiedy księża nie znają większości swoich parafian, wydawanie pozwolenia na bycie rodzicem chrzestnym nie oznacza stwierdzenia, że ktoś nadaje się do tej roli. Zazwyczaj jest to tak naprawdę tylko stwierdzenie, że kapłan nic nie wie o przeszkodach. To nie znaczy, że ich nie ma. Po prostu on ich nie zna.
Kartoteki to żaden dokument. Opierają się na dobrowolnych zeznaniach. Często trudno je zaktualizować. Inaczej jest z metrykami chrztu, które są rzeczywistym dokumentem. Ale te zawierają tylko najważniejsze informacje i niewiele mówią o sposobie życia.
Zatem wielu kapłanów odpowiedzialność za wydanie wspomnianej zgody przerzuca na rodziców dziecka. Skoro wybrali takich a nie innych chrzestnych, to takich będą ich mieli. Jakość będzie na miarę tego wyboru. Natomiast proboszcz może tylko powstrzymać ich przed konkretnym wskazaniem, o ile zna przeszkody. To nie jest stwierdzenie, że ktoś się nadaje. To nawet nie jest zapewnienie o braku przeszkód formalnych. To tylko przyznanie się do nieznajomości takowych, nawet jeśli istnieją.
Czy to wystarczy? Czy jest to stosowna pomoc dla rodziców szukających chrzestnych dla swoich pociech? Jakaś pomoc to jest, choć często odbierana jest jak rzucanie kłód pod nogi. Bo przecież nie jest łatwo znaleźć godnych kandydatów na rodziców chrzestnych, a znaleźć kogoś trzeba. Oczywiście zawsze proboszcz mógłby wskazać godne osoby w parafii, ale przecież chodzi też o kogoś bliskiego, kto rzeczywiście będzie towarzyszył swoim chrześniakom na przestrzeni lat. Co jest ważniejsze? Chrzestny bez żadnych przeszkód, czy chrzestny bliski życia chrześniaka? Ważniejszy jest sposób udzielenia sakramentu czy wychowanie do naśladowania Chrystusa?
Trzeba rozeznać
Oczywiście nie mam zamiaru przeciwstawiać jednego drugiemu. Jednakże praktyka pokazuje, że ludzie stają przed takimi wyborami. A w takim razie powinni rozeznać, co będzie lepsze. Kto powinien to rozeznać? Zazwyczaj proces rozeznania to wspólna droga zainteresowanych i towarzyszącego im duchownego. Jednak ich role w tym procesie są różne. Kapłan czuwa nad tym, by pod uwagę były brane zasady ogólne i dobro społeczne. Natomiast on sam powinien brać pod uwagę to, że decyzję podejmują rozeznający, czyli rodzice. To dalekie od przyzwyczajeń, według których do księdza przychodzi się po decyzję: „Niech nam ksiądz powie, co mamy zrobić”. Zwłaszcza gdy sytuacja wydaje się bez wyjścia i parafianie przerzucają odpowiedzialność na duchownego.
Taki proces rozeznania mógłby być okazją do głębszego przygotowania do Chrztu dziecka. Zakłada przecież uświadomienie sobie motywacji. Dlaczego chcemy tego chrztu? Po co nam on jest? W czym tak naprawdę chrzestni mogą być pomocni?
Oczywiście istnieje ryzyko, że ktoś dojdzie do wniosku, że nie jest jeszcze dojrzały do takiej decyzji. Że w imieniu potomstwa nie może wziąć na siebie (i swój sposób wychowania) zobowiązań wynikających ze Chrztu. Że powinien odłożyć sakrament. I to nie ze względu na brak kandydatów na chrzestnych. I bywa, że taka perspektywa przeraża. Wolimy nie zadawać zbyt głębokich pytań. Ale wtedy chrzczenie staje się nadużyciem. Pytanie, czy Chrzest, pomimo poprawnej formuły, jest ważny (bo intencja chrzczących prawdopodobnie nie jest taka, jak Kościoła)? A na pewno wymagania kanoniczne wobec ochrzczonego stają się absurdem.
Z drugiej strony istnieje obawa, że rodzice zbyt lekkomyślnie podejmą decyzję o wyborze chrzestnych, np. pod naciskiem rodziny, obyczaju lub dla świętego spokoju. Przy takiej pokusie czujemy wagę obecności kapłana w procesie rozeznania. Pytanie, kto widzi ją właśnie w taki sposób?
***
Sięgnij do innych tekstów autora.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.
ur. w 1964, jezuita, były redaktor naczelny kwartalnika „Życie Duchowe”, publicysta.