Radość z cierpienia

Jeżeli mamy mieć udział w cierpieniu Chrystusa i w Jego radości, to właśnie w tym momencie. Gdy strach nie skłonił nas do rezygnacji z tego co szlachetne.

Ludzie nieraz pytają, jak to jest z tą radością płynącą z cierpienia. Czy to nie jest jakaś forma masochizmu? Czy normalny człowiek może się cieszyć z tego, że go boli?

Dajemy różne odpowiedzi. Na przykład, że powinniśmy być zadowoleni z tego, że czujemy ból, bo on nas chroni przed większymi „ranami” – pozwala zauważyć, że coś się psuje i wdrożyć leczenie. Ból jest dla nas zbawienną informacją. Ale nie o to tu chodzi. Tym bardziej, że nieraz już nie ma rady, a cierpienie towarzyszy nam stale i potrafimy je uśmierzyć tylko częściowo. Diagnozy zostały postawione, lekarstwa zażyte, operacje przeprowadzone. A boli dalej. Jak tu się radować? O ile jestem normalny.

Uszlachetnia?

Dajemy też bardziej duchową odpowiedź, mówiąc, że cierpienie uszlachetnia. Oczywiście – może pomagać w większej empatii wobec cierpiących. Uwrażliwiać na niedomagających. Lepiej rozumiemy wówczas potrzebę inwestowania w udogodnienia dla zmagających się z bólem. I wykształcenie takich postaw może być powodem do zadowolenia. Ale też widzimy, jak często nieznośne cierpienie prowadzi do zamknięcia się w sobie, niewidzenia niczego poza swoim bólem, skupienia się na własnej tragedii. Obojętniejemy na doznania i troski innych, bo nasze wydają się nam największe na świecie. Cierpienie nie zawsze uszlachetnia. Nieraz kreuje bestie, odpłacające bólem za ból. Nawet sam strach przed bólem może prowadzić do zbrodni.

Często też na kazaniach czy w konfesjonale słyszymy o łączeniu się z cierpieniem Chrystusa. Jego było zbawcze, więc i nasze ma być odkupieńcze. Nie wiemy, kto i kiedy, ale mamy spodziewać się, że dozna on czy ona pomocy dzięki naszemu cierpieniu złączonemu z męką Chrystusa. Nie rozumiemy tego, bo nie widzimy połączenia przyczynowo-skutkowego. Zatem trudno o radość. A nawet jak ją z siebie wykrzeszemy, to rodzi się podejrzenie, że jest ona owocem bardzo subiektywnych wrażeń.

Zgrzyt

Do tego dochodzi problem z zaakceptowaniem wizji Boga Ojca, który wymaga naszego bólu, by zechciał oszczędzić go innym. Jak nazwać Go dobrym?

Ten zgrzyt naprowadza nas na cokolwiek inne rozumienie radości płynącej z cierpienia. Nie chodzi o radość z samego bólu. Raczej o błogosławieństwo związane z sytuacją, której konsekwencją jest cierpienie. Głodny odczuwa ból w żołądku i ból z choroby spowodowanej niedożywieniem. Gdy widzi swój głód i głód najbliższych trudno mu doświadczać radości. Ale może być świadom, skąd się wzięła taka sytuacja. Często nie miał na nią wpływu. Ale bywa też, że cierpienie jest konsekwencją dokonanego wyboru. Ktoś się postawił. Nie poszedł na niegodną współpracę, naraził się możnym i teraz cierpi niedostatek. Płaci za swoją uczciwość. Z jednej strony smuci owa niesprawiedliwość, a z drugiej raduje to, że jednak oparłem się pokusie pójścia na „grzeszny” układ.

Błogosławieni

Błogosławieni, szczęśliwi – a zatem radośni – są ci, którzy cierpią prześladowanie ze strony tych, którym odmawiają współudziału w oszukiwaniu bliźnich, wykorzystywaniu ich, nabieraniu, okłamywaniu, okradaniu, marnowaniu ich kompetencji, odbieraniu im ich praw, porzucaniu w biedzie, głoszeniu magicznych rozwiązań, obiecywaniu gruszek na wierzbie, uzależnianiu od złudnych dróg i terapii, naciąganiu, zniewalaniu… i w końcu odbieraniu im życia.

Jezusowi grożono za konkretne postawy, za miłosierdzie wobec pogardzanych. I doigrał się. Czy nie cieszymy się z tego, że nie odpuścił, że nie zrezygnował, nie uciekł? Jeżeli mamy mieć udział w cierpieniu Chrystusa i w Jego radości, to właśnie w tym momencie. Gdy strach przed cierpieniem nie skłonił nas do rezygnacji z tego co szlachetne, co jest miłością do odrzuconych i napiętnowanych przez możnych – religijnych i świeckich.

Czy nie o tym mówią Błogosławieństwa?

Gdybyśmy jednak przyłożyli do tego rękę i dzięki temu nie cierpieli, to czy byłaby w nas radość? Spojrzenie z tej drugiej strony otwiera oczy. Dlatego chyba Łukasz nie pisze tylko o „błogosławionych” a i o tych, którym biada, czyli „nieszczęśliwych”.

Radość z cierpienia ma w sobie coś z dumy, z zadowolenia. Nie tylko z własnej postawy, ale również z tego, że wykorzystałem okazję do naśladowania Chrystusa… Błogosławionego.

***

Sięgnij do innych tekstów autora.

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.