Radość nad wrakiem

Jest taka radość ze śmierci, która rzeczywiście odczłowiecza. Ale są i takie, które odczuwamy jako jak najbardziej ludzkie.

„Nie śmiej się dziadku z czyjegoś wypadku. Dziadek się śmiał i to samo miał”. A jednak, gdy widzimy w Iranie ludzi przesyłających sobie dary z radości po śmierci prezydenta, to trudno ich potępić. Jak ginie ktoś nazywany „rzeźnikiem”, to czy nie wolno się cieszyć?

Część oczywiście płacze. Jedni udają smutek, bo się boją bezpieki. Inni stracili kogoś, kto po trupach zapewniał im karierę, awans społeczny lub po prostu tępił konkurencyjną nację. Ale inni nie zważając na zagrożenie nie potrafią powstrzymać uśmiechu. I choćby tylko aluzji, lecz radosnych. 

Czy to po chrześcijańsku?

Czy powinniśmy się tym gorszyć? Pamiętam, gdy dwa dni po śmierci Breżniewa dowiedzieliśmy się o niej, to w szkole wybuchła taka wrzawa, że dyrektor powiedział, że to jednak umarł człowiek. Właśnie. Umarł człowiek. Czy to po chrześcijańsku cieszyć się ze śmierci człowieka?

W Biblii mamy wiele przykładów takiej radości, bo i w świecie ich nie brakuje. Są pozytywne i negatywne. Gdy Judyta odcięła głowę wodzowi wojsk asyryjskich, otrzymała hojne dary i ruszyła w radosne pląsy wraz z innymi niewiastami.  Ale w Apokalipsie czytamy, że po zabiciu dwóch proroków „[wielu] spośród ludów, szczepów, języków i narodów przez trzy i pół dnia ogląda ich zwłoki; a zwłok ich nie zezwalają złożyć do grobu. Wobec nich mieszkańcy ziemi cieszą się i radują; i dary sobie nawzajem będą przesyłali, bo ci dwaj prorocy mieszkańcom ziemi zadali katuszy”. (Ap 11,9-10)

Z tej samej śmierci jedni się cieszą, drudzy wręcz przeciwnie. Każda wojna dostarcza takich obrazków. Nie chcę relatywizować. Po prostu warto zauważyć, że gdy śmierć jest mocno polityczna, to trzeba to brać pod uwagę, gdy oceniamy ewentualną radość, jaka po niej wybucha.

Z czego się cieszymy?

Zazwyczaj upragniona jest śmierć tyrana. Kogoś, kogo nie można odsunąć od władzy w sposób demokratyczny (i nie można liczyć na wiek emerytalny ani koniec kadencji). Również na płaszczyźnie rodzinnej dzieci oczekują z niecierpliwością śmierci tych rodziców, którzy ich tyranizują, a one nie potrafią się uwolnić. Stąd nie dziwmy się, że istnieje radość z odejścia rodzica inna niż tylko ulga, że skończyło się jego (i nasze) cierpienie spowodowane obłożną chorobą i demencją.

Wielu tyranów zasługuje na wybuch radości po ich śmierci. Zapracowali sobie. Ale czym innym jest radość spadkobierców, bo w końcu przejmą spadek (czy władzę), a czym innym poczucie, że oto w końcu sprawiedliwość dopadła zbrodniarza, którego przedtem nawet nie można było osądzić.

Z czego zatem się cieszymy? Albo lepiej. Gdy solidaryzujemy się z tymi, którzy tańczą bynajmniej nie żałobny taniec, to dlaczego to robimy? Czy chodzi tylko o atmosferę ulgi po zabiciu groźnego wroga? Czy raczej o poczucie wspólnoty z uciskanymi, tępionymi, eksterminowanymi, choć nam samym ów kat nie zagrażał?

Ziarno przegranej

To chyba nie są banalne pytania. Odpowiedzi świadczą o naszym człowieczeństwie. Bo rzeczywiście – radość z czyjegoś wypadku zazwyczaj poniża nas samych. My wtedy też upadamy. Przypomnijmy sobie obrazy tłumu wyżywającego się na jeńcach wojennych. Rozumiemy rozpacz tych, którzy stracili najbliższych. Ale jednocześnie nie możemy nie zauważać, że propaganda wojenna popycha do okrucieństw wobec bezbronnych, by uczynić nas współwinnymi zbrodni wojennych dokonywanych w naszym imieniu. Wewnętrzne przyzwolenie na takie uwikłanie odczłowiecza. Zwłaszcza wtedy, kiedy reżim jest niesiony falą zwycięstw.

To właśnie zaczadzenie wygraną skłania do popierania zbrodni (niegodziwości) dokonywanych dla naszego dobra. I w tym tkwi ziarno przegranej, upadku człowieczeństwa. Opisywali to niemieccy krytycy nazizmu, jak np. Friedrich Reck-Malleczewen w swoim „Dzienniku lat trwogi”. Pisał z pozycji konserwatywno-katolickiej i zapłacił za to śmiercią w obozie koncentracyjnym. A jednocześnie przyznawał się do nienawiści wobec propagandystów nazistowskich i pragnął ich śmierci w imię sprawiedliwości za niszczenie Niemców (również ich człowieczeństwa).

Jest taka radość ze śmierci, która rzeczywiście odczłowiecza. Ale są i takie, które odczuwamy jako jak najbardziej ludzkie. I wtedy mamy dużo sympatii do odważnych kobiet, obdarowujących się wzajemnie smakołykami z okazji końca „rzeźnika”.

***

Sięgnij do innych tekstów autora.

Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć na PATRONITE.