Prosto czy nieprosto? Wbrew pozorom nie jest łatwo odpowiedzieć na to pytanie, gdy zastanawiamy się nad sposobem przepowiadania we wspólnocie Kościoła lub w jej imieniu. Bo choć papieskie wezwanie do prostoty, idące zresztą w parze z Jezusowym wysławianiem Ojca za objawianie wspaniałości prostaczkom, jest zazwyczaj dobrze odbierane przez wiernych a nawet przez znaczną część kleru, to jednak budzi też pewne wątpliwości.
I nie chodzi tylko o niechęć do uproszczania przekazu płynącą z konieczności wysilenia się, by slang teologiczny, którym przesiąkło się w seminarium, przetłumaczyć na język bardziej życiowy. Ignacy Loyola wprost wzywa wykształconych jezuitów, by uczyli także dzieci. Po co? Po pierwsze, bo mało kto je wtedy uczył. Ale też dlatego, by sami siebie sprawdzili, czy wiedzą co mówią, czy rozumieją prawdy, o których nauczają. Jeżeli ktoś potrafi wytłumaczyć dziecku, o co mu chodzi, to znaczy, że wie, o co mu chodzi. Inaczej istnieje podejrzenie, że skomplikowany język służy mu do przykrycia własnej ignorancji. Za erudycją może się chować brak zrozumienia. Paplanina może być zasłoną dymną dla powtarzania jak papuga cudzych myśli.
Oskarżony o populizm
Papież Franciszek wzywający do krótkich homilii i słynący z bon motów robiących karierę medialną, swego czasu, za młodu, pisywał artykuły tak trudnym językiem, że redaktorzy pism musieli go dodatkowo tłumaczyć. Potem przeżył pewien rodzaj nawrócenia intelektualnego (a może lepiej powiedzieć: duszpasterskiego) i radykalnie uprościł sposób przekazu. Zaczął brać pod uwagę bardziej czytelnika, niż autora. Dobrze mu to zrobiło. A i my jesteśmy mu wdzięczni za sposób komunikowania.
A jednak mamy dziś pewne problemy z interpretowaniem jego „wrzutek”. Potrafi jednym zdaniem wywołać gorący temat. Niby się przejęzyczył. Niby jego włoski jest zbyt skażony hiszpańskim lub nawet francuskim. Ale często chyba jest to zamierzona prowokacja. Franciszek wie, jak trafiać na nagłówki, a przez to nie znikać w cieniu nudnawych komentarzy. Taki sposób komunikowania jest prosty jak strzał i ryzykowny jak strzał, ale sięga celu. Naraża jednak papieża na oskarżenie o populizm. Bo to przecież populiści stosują prymitywną propagandę, by nakłonić do swojej uproszczonej wizji świata. Ich prostactwo, wynikające z ignorowania złożoności mechanizmów społecznych, trafia do ludzkich gustów właśnie dlatego, że jest nieskomplikowane. Daje łatwe odpowiedzi.
Nie dziwi zatem, że krytycy papieża insynuowali mu brak wykształcenia teologicznego. Tymczasem Franciszek genialnie rozwijał myśl swoich poprzedników. Wskazywał na konsekwencje etyczne i duszpasterskie rewolucji teologicznych, zapoczątkowanych m.in. przez Jana Pawła II. Jest naprawdę niezwykłym teologiem. Ale używa prostego języka i dlatego wystawił się na takie ataki. Odrzucił zasłonę dymną wyrafinowanych sformułowań i to odebrało mu ten nimb tajemniczości, który powinien unosić nieco nad ziemię „poważnego” teologa. A przecież go miał i z powodzeniem katował nim na łamach swoich młodzieńczych publikacji.
Dać do myślenia
Dlaczego Franciszek nie jest populistą, choć trafia z prostym słowem? Bo mówi o rozeznaniu i o towarzyszeniu duchowym, a nie o kierownictwie duchowym. A to oznacza, że człowiek ma sam podejmować decyzje i brać za nie odpowiedzialność. I to jest trudne. Ludziom łatwiej jest wszystko scedować na spowiednika. Niech on powie, co mam robić i co będzie lepsze lub gorsze w mojej sytuacji. Szukają nieskomplikowanej recepty. Natomiast prosty (a nie prostacki) język to także przekaz posługujący się obrazami, porównaniami czy wręcz przypowieściami, jak w Ewangeliach. To trafia do wyobraźni. Daje do myślenia.
I właśnie takie przepowiadanie idzie wbrew taktyce populistów, bo daje czas i miejsce do zastanowienia, do wysnucia własnych wniosków. Konfrontuję się z obrazem czy podczas kontemplacji wręcz sam go rozwijam. Angażuję moje wnętrze, moje doświadczenia i emocje, a nie poddaję się biernie praniu mózgu przez bombardowanie sloganami.
A propos sloganów. Napisałem, że „nauczając” dzieci można wypróbować stan własnej wiedzy. Ale trzeba uważać, bo bywa, że kazanie dla dzieci zamienia się w ciąg oklepanych sloganów. Wtedy ksiądz dalej nie wie, o co chodzi w tych krótkich hasłach, bo dziatwa je tylko odklepuje. Lepiej chyba użyć jakiejś bajki czy przypowiastki.
A nuż któryś z maluchów pojmie coś zaskakującego dla kaznodziei?
***
Sięgnij do innych tekstów autora.
Jeśli podoba Ci się nasz portal i chcesz, żeby dalej istniał i się rozwijał możesz nas wesprzeć wpłacając na ZRZUTKĘ lub na PATRONITE.
ur. w 1964, jezuita, były redaktor naczelny kwartalnika „Życie Duchowe”, publicysta.